Artykuły

Osobista, głeboko przeżyta...

Sztuka Tadeusza Różewicza "Do piachu" powstawała wiele lat, długo i mozolnie, tak, jak­by powstać nie mo­gła. A przecież - powstać musiała.

Pomiędzy prapremierą w roku 1979 a pierwszymi no­tatkami młodego pisarza i żoł­nierza podziemia legły trzy z górą dziesięciolecia. Czas to był płodny - czas wierszy, prozy, dramatów, które dały Różewiczowi pozycję wybitną wśród twórców jego pokole­nia. Jako dramaturg stworzył autor "Kartoteki" własną for­mę teatru, o którym napisa­no wiele esejów, zajętych ową innością i odrębnością.

Do paradoksów drogi twór­czej pisarza trzeba jednak policzyć okoliczność, iż ta właśnie osobista, głęboko przeżyta sztuka strukturą swą nie nawiązuje do dramaturgii Różewicza. Jest ona dziełem odrębnym, bardziej - być może - podobnym do jego wierszy, do tego, co one mó­wią o świecie i o człowieku.

Zostawiam przecie tę tezę bez dowodu, gdyż zagadnie­nia poetyki mniej nas tu interesują. "Do piachu..." o wie­le bardziej zasługuje na uwa­gę ze względu na swą treść i wymowę, a także ze wzglę­du na miejsce, jakie ta sztuka zajmie przypuszczalnie w li­teraturze polskiej pamięci na­rodowej. Aczkolwiek - i to także trzeba powiedzieć - wejścia do literatury pamięci nie będzie mieć łatwego: bu­dzi bowiem namiętności i opory, porównywalne być może z odruchami, jakie to­warzyszyły niektórym anty­heroicznym opowiadaniom Tadeusza Borowskiego, w ogóle z reakcjami, wywołanymi przez tzw. literaturę niewy­godną i przykrą.

Inna kwestia, że sztuka sa­ma niewygody i przykrości nie przynosi. Te warunki ro­dzą się dopiero w zetknięciu z odbiorcą, z nawykiem pa­trzenia, są więc elementem społecznego bytu dzieła.

Nauczyliśmy się patrzeć na epopeę polskiego ruchu opo­ru poprzez obraz walki, po­przez świadectwa odwagi i bohaterstwa, poprzez ocenę społecznego skutku walki, a ten był przecież jednoznacz­nie pozytywny i twórczy. Czcimy pamięć wspaniałych dowódców i dziesiątków ty­sięcy bohaterskich żołnierzy. Hołdowi temu nie towarzyszą żadne wątpliwości natury merytorycznej: czyn zbrojny podziemia polskiego poświad­czony jest stratami okupanta, dziejami bitew i wspaniałą, narodotwórczą rolą polskiej epopei walki. Odnosi się ta ocena do postawy wszystkich patriotycznych żołnierzy ru­chu oporu - AL, GL, AK, BCh.

Jeżeli więc sztuka Tadeusza Różewicza owo jednolite wi­dzenie przyszłości na swój sposób dzisiaj dopełnia i za­razem detalizuje, to dzię­ki temu, iż przypomina, że poza tym, co nazwiemy eto­sem walki, był jeszcze co­dzienny folklor oddziału - a na ten składały się najroz­maitsze czynniki kulturowe polityczne czy po prostu - bytowe. Folklor ten nie przy­lega do tonacji heroicznej. W niektórych oddziałach, być może, zdecydowanie do niej nie przylegał. Mieścił nato­miast wiele sprzecznych tre­ści, tak jak pełen sprzecz­nych treści ludzkich jest ten ożywający w sztuce oddział AK gdzieś spod Częstochowy, w którym są i chłopi, i dawni rotmistrze, ludzie światli po­litycznie i opętańcy z NSZ, demokraci i jaśni panowie.

Pisarz długie lata obcował z historią Walusia, który miał pójść do piachu. Ten wiejski chłopiec gwałcił i rabował, łamał niepisane moralne pra­wa walczącego podziemia. Nie wie i nie rozumie, że je zła­mał. Ci, co to zrozumieli, uciekli. On wrócił do oddzia­łu. Potrzeba teraz całej opo­wieści, całej sztuki, by uka­zać bieguny kulturowe jego dramatu. Waluś jest jego sprawcą i zarazem ofiarą, do końca nieświadomą.

Historię chłopaka należało spisać, i nie dziwię się, że Różewicz ją spisał. On jeden, jak niewielu już z tego poko­lenia, był w takim oddziale, a dramat Walusia (pierwsze jego ślady są w pracach pisa­rza już z roku 1946 czy 1947!), stał się jedną z naczelnych zagadek życia, których nie mógł ominąć, które wciąż do­magały się rozwiązania, a przynajmniej uzewnętrznienia.

Dlatego nie trzeba patrzeć na "Do piachu..." jako na sztukę o partyzantce, choć właśnie wspomniany tu folk­lor mógłby niejednego odbiorcę razić, a nawet skła­niać do protestu.

Pisarz nie sprzeniewierza się pamięci żołnierzy. Róże­wicz opowiada nam tylko o tragicznej drodze wiejskiego chłopaka, który nic nie rozu­miał, a stanął wobec historii i wobec praw moralnych, które nie pytają, czy są zro­zumiałe dla każdego. W tym sensie sztuka jest głęboka i poruszająca, i tak prawdziwa, jak prawdziwą zdaje się być galeria postaci, jak rzeczywi­sty cały obyczaj oddziałowy (tzw. mocne słowa jako rodzaj magicznego zaklęcia czy for­ma obłaskawienia różnych stron niewesołej przecież eg­zystencji) czy też napięcia, spajające i dzielące ludzi.

Reżyseria Tadeusza Łomnic­kiego zasługuje na wiele komplementów. Sztuka jest trudna, ciąży świadomość szczególnej odpowiedzialności. Na podkreślenie zasługują przede wszystkim dwa aspek­ty pracy Łomnickiego: wpierw takt, w jakim opra­cowuje egzemplarz i następ­nie porusza się wśród trud­nych realiów tej pięknej i smutnej, jak sam mówi, sztu­ki, następnie praca z zespo­łem, owocująca kilkoma wy­razistymi, dojrzałymi rolami.

Zacznijmy od młodych, za­skakuje bowiem widoczny ich rozwój. W szczególności - Andrzeja Golejewskiego, któ­ry w roli Walusia nie tylko potrafi dać rodzajową syl­wetkę ograniczonego chłopa­ka, ale broni jej też nieokreś­loną aurą tęsknoty i marze­nia - na miarę postaci, rzecz jasna. To dzięki niemu m. in. finał sztuki jest przejmujący. Komplement także dla dru­giej wyróżniającej się w gru­pie sylwetki - to Ułan Krzysztofa Kołbasiuka, osiąg­nięcie młodego aktora.

Cieszy piękna, zdyscyplino­wana, a przecież przekonywa­jąca rola Józefa Duriasza (Komendant), ujmują trafną charakterystyką, prawdą i, co ważne, piękną ekspozycją tekstu: Eugeniusz Robaczew­ski (Korzeń), Sylwester Pawłowski (Żelazo), Marek Dąb­rowski (Kiliński), Józef Fryź­lewicz (Sfinks) i Marian Ruł­ka (Szydełko) - każda z tych postaci zasługiwałaby na osobne omówienie. Wydaje się, że niewiele jest w na­szych teatrach zespołów, któ­re by tego typu sztukę przed­stawić mogły z równą pre­cyzją warsztatową i właściwą ekspresją. Nie ma w obsa­dzie punktów słabych, a z uwag szczegółowych jedna tylko się nasuwa - do An­drzeja Mrowca, który w roli Marka przedawkował eks­presję, osłabiając funkcję dra­matyczną postaci.

Raz jeszcze: "Do piachu..." to sztuka trudna. Nie wszyst­kim może odbiorcom typ prezentowanej przez Różewi­cza panoramy historycznej wyda się trafny i potrzebny. Jest ona jednak ważkim uzu­pełnieniem literatury pamięci, i jako taka zasłużyła na tę prapremierę - godną, spo­kojną w tonacji, mądrą w przesłaniu.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji