Artykuły

Poszybować w inne strony

- Aktorstwo stało się rodzajem autoterapii. Zdecydowałem się na nie, bo wierzyłem, że mam w sobie jakąś iskrę bożą, która pozwala mi być na tyle bezczelnym, by uprawiać ten zawód - mówi ARTUR BARCIŚ, aktor Teatru Ateneum w Warszawie.

Jan Bończa-Szabłowski: Pańskie aktorstwo rozpięte jest między dwoma tak skrajnymi zjawiskami jak filmy Krzysztofa Kieślowskiego i sitcomy. I ciągle mam wrażenie, że reżyserzy nie mają pomysłu, jak zagospodarować środek.

Artur Barciś: Z tym rzeczywiście bywa trudno. Ale sam chyba w tej chwili tego próbuję. Myślę zwłaszcza o "Rozkładach jazdy" Zelenki, które w Teatrze NaWoli reżyseruje Agnieszka Lipiec-Wróblewska, a gram tam razem z Beatą Fudalej. Zdając sobie sprawę z wielkiej popularności "Miodowych lat", staram się oderwać od sitcomu, choć absolutnie go nie przekreślam. Chcę tylko udowodnić, że potrafię jeszcze inne rzeczy. Dlatego też na tegorocznym Festiwalu w Gdyni są trzy filmy z moim udziałem, gdzie gram role stricte dramatyczne. Na udział w serialu "Ranczo", zgodziłem się tylko dlatego, że pierwszy raz miałem okazję zagrać postać negatywną, jaką jest Czerep. Wymyśliłem go sobie tak, że nie wszyscy mnie poznali. Zachęcam do walki z lenistwem reżyserów. Chcę, by pozwolili mi poszybować winne strony.

Mówi się, że aktorstwo to zawód, który leczy z kompleksów. Pana też?

Musiało minąć wiele lat, nim zaakceptowałem siebie. Wydawało mi się, że jestem zbyt chudy, brzydki, w ogóle beznadziejny. I aktorstwo stało się rodzajem autoterapii. Zdecydowałem się na nie, bo wierzyłem, że mam w sobie jakąś iskrę bożą, która pozwala mi być na tyle bezczelnym, by uprawiać ten zawód. Wiedziałem oczywiście, że ten dar trzeba pielęgnować i rozwijać.

A spotkał pan na swej drodze reżysera, który pomyślał o stworzeniu roli specjalnie dla pana?

- Zdarzało się. Przed laty Andrzej Barański zaproponował mi udział w "Kramarzu", a potem w "Dwóch księżycach". W jednym z nich grałem postać niewidomego Michała i to była podwójnie trudna rola, bo chłopak udawał, że widzi. Wiem, że ta postać podobała się Barańskiemu, ale największym komplementem było to, że jak powiedział, chciałby nakręcić film z myślą o mnie. Minęło kilka lat i - jak dobrze pójdzie - już w październiku przystępujemy do zdjęć. Film będzie się nazywał "Braciszek" i zagram postać tytułową.

Przypadające w tym roku 50. urodziny świętuje pan też gościnnie w Teatrze Na Woli. W czym tkwi pana zdaniem siła humoru Zelenki?

Myślę, że Czesi w przeciwieństwie do nas potrafią się z siebie śmiać. A przede wszystkim mają umiejętność obserwacji. Ciągle przydarzają nam się rzeczy absurdalne, ogromnie śmieszne, których jednak nie zauważamy. Zelenka zawsze trafia w sedno. Nie waha się podawać anegdoty na granicy dobrego smaku, bo nigdy jej nie przekracza. Dla mnie komedia jest śmieszna tylko wtedy, gdy jest śmiertelnie poważna.

O wielu pana rolach pisano z uznaniem. Mam tylko wrażenie, że za sukcesem nie szły kolejne ciekawe propozycje...

W moim macierzystym Teatrze Ateneum na jednej scenie grałem Żyda Lejzorka, a na drugiej Hitlera w sztuce Taboriego. I przeczytałem, że każda z tych ról to odkrycie. Powiedziałem więc, że tak często jestem odkrywany, że w końcu się przeziębię.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji