Artykuły

Krystyna Janda: Gramy, jakbyśmy wychodzili ze skóry, na 200 procent

- Reakcje są wspaniałe, jakby podwójne, i po raz pierwszy się zdarza, że publiczność krzyczy na końcu "dziękujemy!" - o tym, jak gra się w teatrze po tak długiej przerwie i jak reagują widzowie, którzy oglądają spektakle w maseczkach, opowiada Krystyna Janda. Rozmowa z Dorotą Wyżyńską w Gazecie Wyborczej.


Niewiele teatrów wróciło do grania po pandemii, większość otworzy się dopiero w nowym sezonie. Teatr Polonia i Och-Teatr w Warszawie – dwie sceny prowadzone przez Fundację Krystyny Jandy na Rzecz Kultury – nie tylko grają przez całe wakacje, ale też szykują nowe spektakle. W Och-Teatrze trwają próby czeskiej sztuki "Wspólnota mieszkaniowa" w reżyserii Krystyny Jandy.


Dorota Wyżyńska: Publiczność wraca do teatru?


Krystyna Janda: Oj, wraca bardzo ostrożnie, nawet w tej chwili nie zapełnia tych dozwolonych 50 proc. miejsc na sali, widzowie siedzą w oddaleniu, w maseczkach, nawet na komediach, co przy ciągłym śmiechu musi być naprawdę uciążliwe. Są nieźle nastraszeni, ostrożni. Poza tym sytuacja jest naprawdę trudna, niepewna przyszłość, rodzinne kłopoty, wiele osób straciło pracę, nie wydają pochopnie pieniędzy itd.


Polonia i Och należą do tych nielicznych teatrów w Polsce, które grają w wakacje (nie tylko w tym roku), a teraz są też w tej mniejszości, która wróciła po pandemii. Konieczność? Potrzeba grania?


– Raczej konieczność, utrzymujemy się w ponad 90 proc. z biletów, trzy miesiące koniecznych płatności nadszarpnęło nasze oszczędności, wzięliśmy półtoramilionową pożyczkę. Mamy, oprócz „Oszustów” w reżyserii Jana Englerta, kolejne prawie gotowe premiery, m.in. „Wspólnotę mieszkaniową” Jirziego Havelki – musimy je wypuścić, aktorzy są bez pieniędzy. Przy tej frekwencji dokładamy do wieczorów, ale uważam, że trzeba grać, dawać znać, że istniejemy, pracujemy, dawać nadzieję. Gramy także, by pomóc aktorom przetrwać.


Byłam w Och-Teatrze na przedpremierowych "Oszustach", oglądałam spektakl w maseczce. Na początku, owszem, przeszkadzało, ale szybko o tym zapomniałam. I nawet w maseczkach, mimo zakrytych ust, było widać, że ludzie na widowni są rozbawieni. A jakie reakcje pani zauważa w Och-Teatrze i Polonii? Jak to wygląda ze sceny?


– Tak, reakcje są wspaniałe, jakby podwójne, i po raz pierwszy się zdarza, że publiczność krzyczy na końcu „dziękujemy!”. Co prawda i my gramy, jakbyśmy wychodzili ze skóry, na 200 proc.


Tak, poza wszystkim innym to chyba tęsknota i radość, że coś jest, jak było, normalnie, a w każdym razie jest to krok w stronę normalności.


A pani jak wytrzymała ponad trzy miesiące bez grania?


– Przez te trzy miesiące naprawdę intensywnie pracowaliśmy w domach, spotykaliśmy się, naradzaliśmy internetowo. Najwięcej pracy miały nasze biura i księgowość, zatwierdzałam dosłownie każdą płatność, robiliśmy właściwie co dwa tygodnie alternatywne plany repertuarowe, kasy oddawały pieniądze za wcześniej kupione bilety, staraliśmy się być aktywni w internecie, nad czym pracował nasz PR. Naprawdę się działo. Ale oczywiście oprócz pracy i pomysłów, jak się ratować, tęskniliśmy do publiczności, do grania.


Ze swoim słynnym, granym od lat, monodramem "Shirley Valentine" wystąpiła pani ostatnio na festiwalu Malta. Wszystko w reżimie sanitarnym. Co to było za doświadczenie?


– Ekstremalne, był to monodram na wolnym powietrzu, w wielkiej przestrzeni... Ludzie oglądali mnie z okien gigantycznego bloku, wyglądało to tak, że ogromne ekrany pokazywały zbliżenie, a mój głos słyszany był w domowych radiach. Upał, słońce i stres. Ale było wspaniale.


Jest jakby nam do siebie bliżej, goręcej, przyjaźniej – jeśli można być jeszcze bardziej przyjaznym sobie i ludziom. Z tym w naszej fundacji nigdy nie było problemów

"Jedno jest pewne, kiedy się ten koszmar skończy, zadbam o to, aby wszystkie nasze spektakle były profesjonalnie rejestrowane i zachowywane" - mówiła pani przed pokazem online "Danuty W.". Nie czekała pani długo, już powstają rejestracje dwóch spektakli Teatru Polonia.


– Tak, w ramach programu "Kultura w sieci". To kosztowna sprawa, trzeba mieć wszystkie prawa. Muszę się zastanowić, jak to zrobić na przyszłość. Na razie nagraliśmy "Pana Jowialskiego" i "Na czworakach", spektakle zostaną umieszczone na kilku platformach na zawsze, za darmo, w prezencie i ku pamięci. Ale to wyjątkowa sytuacja.


W warszawskich Och-Teatrze 16 lipca odbędzie się premiera "Wspólnoty mieszkaniowej" w pani reżyserii. Sięga pani po sztukę czeskiego autora, ale można się domyślić, że pokaże pani w spektaklu naszą społeczność, z naszego, polskiego podwórka, naszą wspólnotę mieszkaniową?


– Dokładnie. To zabawny tekst, według mnie bardzo aktualny i nam wszystkim potrzebny. Myślę, że ten wieczór w teatrze będzie zabawny, ale też odrobinę gorzki. Słodko-gorzki. Wspaniale się przy nim pracuje z moimi przyjaciółmi aktorami i innymi pracownikami fundacji.


Czy po tej długiej przerwie spowodowanej pandemią, inaczej wyglądają próby? Pytam nie o zasady sanitarne, ale też o nasze myślenie. Czy inaczej myślimy o bohaterach, o tej wspólnocie mieszkaniowej?


– Jest jakby nam do siebie bliżej, goręcej, przyjaźniej – jeśli można być jeszcze bardziej przyjaznym sobie i ludziom. Z tym w naszej fundacji nigdy nie było problemów.


A gdyby bohaterów sztuki spotkało to, co nas ostatnio, zamknięcie, izolacja. Poradziliby sobie?


– Histerycznie i głupio staraliby sobie radzić, ale przy ich zacietrzewieniu, braku tolerancji i głupocie byłoby im trudno. A z drugiej strony trzy postacie – profesor, młoda matka i gej – może by im przemówili do rozsądku. Zapraszam na spektakl.


Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji