Artykuły

Spektakl w ogrodzie

Rozmowa z Leszkiem Bzdylem, nowym dyrektorem artystycznym Wrocławskiego Teatru Pantomimy.


Katarzyna Mikołajewska: Czy trudno rozpoczyna się próby do spektaklu po kilku miesiącach przerwy i to nie wakacyjnej, ale pandemicznej? Szczególnie próby ruchowe, jak to ma miejsce w pantomimie. Czy to, że aktorzy siedzieli od marca w domach i nie brali udziału w regularnych próbach, przysporzyło wiele trudności na początkowym etapie pracy nad „Los Mimos”*?

Leszek Bzdyl: To, co robimy, jest odgruzowywaniem. Rozpoczęliśmy próby w czerwcu i to zbiegło się z początkiem naszej wspólnej pracy z zespołem. Pojawiłem się we Wrocławskim Teatrze Pantomimy w marcu, ale nie popracowałem zbyt długo: przeprowadziłem rozmowy z aktorami i już musieliśmy się pożegnać. Nie wykonaliśmy żadnej pracy, więc ponowne spotkanie w czerwcu było okazją do powiedzenia sobie „dzień dobry”. Zaczęliśmy myśleć, czy moja propozycja i formuła ruchu, z którą przychodzę, rezonuje i czy możemy się dogadać.

Początek prób do „Los Mimos” był trudny, bo aktorzy musieli się dogadać również sami ze sobą, po miesiącach rozłąki i izolacji. Logistyka też była karkołomna. Nasza sala prób nie spełnia żadnych wymogów, które pozwoliłyby spotkać się tam całemu zespołowi. I nadal na to nie pozwala.

Pierwszy czerwcowy tydzień próbowaliśmy w grupach czteroosobowych na sali, w kolejnym tygodniu następne kilka osób spotykało się ze mną. Pracowaliśmy na zmiany, aż w końcu po 10 dniach umówiliśmy się na to, by z dużą uwagą przywiązywaną do naszego bezpieczeństwa i tego, czy na sali jest jeszcze czym oddychać, spotykać się w 9-, 10-osobowym składzie. Zespół łącznie ze mną liczy 18 osób, dlatego praca nad tym spektaklem cały czas przypominała czkawkę.


Z tych trudności zrodził się pomysł grania w ogrodzie?

- Gdy pojawiliśmy się tu z Olgą Nowakowską, dyrektorką naczelną, pierwszą rzeczą, na którą zwróciliśmy uwagę, był ogród. To ciekawe, bo choć pracowałem w tym teatrze w latach 80., nie pamiętam, żebym z sali prób kiedykolwiek wyszedł na taras i dalej do ogrodu. Zawsze wychodziło się w drugą stronę, a ta przestrzeń za budynkiem nie istniała. Przez lata była ona coraz lepiej zabezpieczana, oczyszczana, a w końcu zagospodarowana.


My z Olgą przyszliśmy tu w momencie, gdy to miejsce zaczęło wyglądać jak prawdziwy ogród. Pierwotnie rozważaliśmy wybudowanie zadaszenia i stworzenie scenki plenerowej, ale kiedy przyjrzałem się tej przestrzeni i fasadzie budynku, pojawiła się myśl, że to jest gotowa, rewelacyjna scenografia.


Czyli w „Los Mimos” dodatkowej scenografii nie będzie?

- Nie chcemy niczego zepsuć. Chcąc zrobić w przestrzeni teatralnej takie przedstawienie, jakie w tej chwili robimy, musielibyśmy się bardzo natrudzić, aby stworzyć zewnętrzny anturaż i uzyskać w budynku naturalność ogrodu. Chcieliśmy, by to miejsce grało z nami. Grać jego wielkością, odległościami, przestrzenią czy barwą.


Nie używamy żadnych pomocy świetlnych. Pojawi się za to muzyka, bo to jest technicznie niemożliwe, by przygotować spektakl bez muzyki, mając za plecami hałaśliwą ul. Ślężną. Muzyka oddziela nas od szumu miasta.


Czy tematycznie spektakl też będzie związany z ogrodem?

- Tak, wszystko dzieje się właśnie w takiej przestrzeni. Jest czas, gdy ogród jest pusty, ale w końcu dom się budzi i wylewa do ogrodu. Towarzyszyła nam myśl, którą spróbujemy opowiedzieć w przedstawieniu, że kiedy kończy się czas zarazy, a z tego domu wypływają jego mieszkańcy, zaczynają znów żyć, korzystać z tej cudownej chwili, kiedy można odetchnąć świeżym powietrzem.


Niemal całą sztukę baroku prezentuje się w przestrzeni ogrodów, co też było dla nas znaczące. Ta epoka kształtowała kulturę ogrodów, gdzie toczyło się życie, a Ludwik XIV tworzył swój teatr władzy. Sam przeszukiwałem także wielkie zbiory muzyki barokowej, która jest muzyką rytmu, powtórzeń, a nasz ogród z muzyką barokową zaczyna współgrać i tworzy specyficzne związki.


Z tych trudności zrodził się pomysł grania w ogrodzie?

- Gdy pojawiliśmy się tu z Olgą Nowakowską, dyrektorką naczelną, pierwszą rzeczą, na którą zwróciliśmy uwagę, był ogród. To ciekawe, bo choć pracowałem w tym teatrze w latach 80., nie pamiętam, żebym z sali prób kiedykolwiek wyszedł na taras i dalej do ogrodu. Zawsze wychodziło się w drugą stronę, a ta przestrzeń za budynkiem nie istniała. Przez lata była ona coraz lepiej zabezpieczana, oczyszczana, a w końcu zagospodarowana.


My z Olgą przyszliśmy tu w momencie, gdy to miejsce zaczęło wyglądać jak prawdziwy ogród. Pierwotnie rozważaliśmy wybudowanie zadaszenia i stworzenie scenki plenerowej, ale kiedy przyjrzałem się tej przestrzeni i fasadzie budynku, pojawiła się myśl, że to jest gotowa, rewelacyjna scenografia.


Czyli w „Los Mimos” dodatkowej scenografii nie będzie?

- Nie chcemy niczego zepsuć. Chcąc zrobić w przestrzeni teatralnej takie przedstawienie, jakie w tej chwili robimy, musielibyśmy się bardzo natrudzić, aby stworzyć zewnętrzny anturaż i uzyskać w budynku naturalność ogrodu. Chcieliśmy, by to miejsce grało z nami. Grać jego wielkością, odległościami, przestrzenią czy barwą.


Nie używamy żadnych pomocy świetlnych. Pojawi się za to muzyka, bo to jest technicznie niemożliwe, by przygotować spektakl bez muzyki, mając za plecami hałaśliwą ul. Ślężną. Muzyka oddziela nas od szumu miasta.


Czy tematycznie spektakl też będzie związany z ogrodem?

- Tak, wszystko dzieje się właśnie w takiej przestrzeni. Jest czas, gdy ogród jest pusty, ale w końcu dom się budzi i wylewa do ogrodu. Towarzyszyła nam myśl, którą spróbujemy opowiedzieć w przedstawieniu, że kiedy kończy się czas zarazy, a z tego domu wypływają jego mieszkańcy, zaczynają znów żyć, korzystać z tej cudownej chwili, kiedy można odetchnąć świeżym powietrzem.


Niemal całą sztukę baroku prezentuje się w przestrzeni ogrodów, co też było dla nas znaczące. Ta epoka kształtowała kulturę ogrodów, gdzie toczyło się życie, a Ludwik XIV tworzył swój teatr władzy. Sam przeszukiwałem także wielkie zbiory muzyki barokowej, która jest muzyką rytmu, powtórzeń, a nasz ogród z muzyką barokową zaczyna współgrać i tworzy specyficzne związki.


- Tak, choć barok to okres obejmujący ok. 200 lat, dlatego nie przywiązujemy się do tego, czy to będzie strój z Ludwika XIV, czy końca epoki. Dajemy sugestię kostiumu barokowego. Na całą tę siatkę skojarzeń nakładamy wreszcie mima. Jego działania i gra koncentrują się wokół etiud mimicznych.

Kiedy współpracowałem w teatrze z Tomaszewskim, podobały mi się jego określenia czasu – coś miało trwać tyle, ile piosenka, zacząć i skończyć się w danym punkcie. Wiele kompozycji barokowych zamyka się właśnie w strukturze piosenki, czyli 2,5-3 minut. To jest czas potrzebny na wykonanie etiudy mimicznej, w której możemy rozpoznać postaci, temat zdarzenia i mniej lub bardziej spodziewane rozwiązanie.
Czyli „Los Mimos” czerpie pełnymi garściami z tradycji. Nie będzie przekraczania granic, wymyślania pantomimy na nowo?

- Pantomima zawsze stwarzana jest na nowo. Jestem wielkim miłośnikiem dell'arte. Najważniejsze jest dla mnie to, co zaiskrzy pomiędzy postaciami i pozostawi widza w miłym poruszeniu po spotkaniu z taką formą ruchu. Teatr od dekady zmierza w stronę naturalizmu, a realizm jest dominującą wypowiedzią sceniczną. My próbujemy zrobić fikołka. Widz, oglądając materiały promocyjne naszego przedstawienia, zobaczy swobodną, uśmiechniętą stylizację.


Pantomima to gra aktorska, w której słowo jest zbędne. Ona nie zastępuje słowa gestem i ruchem, ale jest zdarzeniem i aktywnością ciała, w której słowo jest niepotrzebne, bo mogło paść wcześniej lub padnie później, a my oglądamy tylko moment intensyfikacji.

A tym, co najskuteczniej można odgrywać bez tekstu, są sceny zachwytów, miłosnych uniesień, szaleństwa, któremu człowiek ulega, kiedy pojawia się to coś, co możemy nazwać miłością. Dlatego w naszym ogrodzie gramy rozmaite wersje miłosnych spotkań.
Spektakl „Los Mimos” został określony jako „kreacja zbiorowa”. Na czym ta praca polegała?

- Uważam, że reżyser jest bardzo ważną osobą, bez której spektakl by nie ruszył. Ale w moim odczuciu najważniejszy jest aktor. Zależało mi na tym, by przy pierwszym spotkaniu z zespołem aktorskim Wrocławskiego Teatru Pantomimy przekonać wszystkich – łącznie ze sobą – że ten teatr, budynek i nowy spektakl należą do nich.

Dlatego „Los Mimos” jest kreacją zbiorową. Ja jestem akuszerem: rozmawiam, łapię pomysły, próbuję skonstruować dramaturgię zdarzenia. Ale cały spektakl jest oparty na aktorze, bo będzie to bardzo aktorskie zdarzenie pełne wyzwań i improwizacji.

Trudno byłoby w przestrzeni, w której gramy, zaplanować grę dokładnie, co do sekundy. Dlatego opieramy się na najładniejszej myśli o improwizacji aktorskiej czyli na tym, że aktor wychodzi na scenę, ma scenariusz całego zadania, ale od niego zależy, jak to działanie zostanie przeprowadzone.
Widzowie zostali też zaproszeni na próby: odcinkowe relacje pojawiały się na profilu facebookowym teatru w ostatnich tygodniach. Skąd pomysł na takie odsłanianie tajemnic?


- Po kilkumiesięcznej przerwie chcieliśmy o sobie przypomnieć. Aktor często jest egoistą i pracuje dla własnej przyjemności, ale chcieliśmy powiedzieć też widzom, że szykujemy coś dla nich. Nasze rozmemłanie, nijakość i niewiedza, z którymi odsłaniamy się podczas prób, są nieodzownym elementem oraz etapem pracy nad spektaklem. Jest to po części odzieranie teatru z tajemnicy, ale we współczesnym świecie tajemnicy jako takiej nie ma. Wciąż najważniejszy jest moment spotkania, kiedy widzowie pomyślą, o tym, że chcą nas spotkać, bo zaciekawi ich to, co szykujemy.

Nasze relacje z prób to też kontynuacja cyklu promocyjnego, który teatry prowadziły przez ostatnie miesiące, by nie dać o sobie zapomnieć. W pewnym momencie internet został zalany przez przedstawienia on-line. My pokazywaliśmy wtedy też, że bawimy się teatrem.

Teraz mam nadzieję, że przyjście do ogrodu jest o tyle łatwiejsze, że nie zapraszamy widzów do teatru, gdzie zasiądą w pustce, w oddaleniu, z maską na twarzy. To musi być bardzo radykalna miłość do teatru, by chcieć się w nim w ten sposób znaleźć. Mamy nadzieję, że podczas „Los Mimos” wszyscy będą bardziej wyluzowani i zechcą się do tych drzew i do nas uśmiechać.

* „Los Mimos” będzie pierwszą premierą po zmianie dyrekcji we wrocławskiej Pantomimie. Pierwsze pokazy spektaklu  4 i 5 września o godz. 17 w ogrodzie przy siedzibie WTP przy alei Dębowej 16. Bilety do kupienia online (w cenie 30 zł / normalny, 20 zł /ulgowy) dostępne na stronie teatru  w zakładce „repertuar”. Kolejne pokazy 12 i 13 września, godz. 17.



Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji