Artykuły

Odwaga dodawania odwagi innym kobietom

Alina Kamińska, jedna z aktorek Teatru Bagatela, które ujawniły mobbing i molestowanie, ze strony dyrektora, opowiada o odwadze, przyjaźni i wsparciu, jakie dają inne kobiety.


Statystyki podają, że jedna na cztery kobiety w pewnym momencie życia była molestowana seksualnie. Przeciętnie co dziesiąta zgłasza przestępstwo. Najczęściej ofiara się wstydzi, szuka winy w sobie i zastanawia, co takiego zrobiła źle, że spotkała ją taka czy inna sytuacja. Dotyczy to bitych i maltretowanych dzieci, kobiet, a także mobbingowanych mężczyzn. Skuteczność prowadzenia tego typu spraw jest w Polsce znikoma. W niewielkim procencie dochodzi do wyroku korzystnego dla ofiar.


- My również długo się zastanawiałyśmy, czy damy radę. Przebieg tej historii w naszym założeniu miał być bardziej pokojowy, nie chciałyśmy angażować nikogo z zewnątrz. Tym bardziej, że każda z nas przeżywała tę historię samotnie, w ukryciu i wstydzie. Dopiero po pewnym czasie znalazłyśmy w sobie niesamowite kobiece wsparcie, poczułyśmy siłę i solidarność.


Skoro założenie było pokojowe, co sprawiło, że sprawa nabrała medialnego rozgłosu?


- Byłyśmy przekonane, że wszystko się wyjaśni i rozwiąże na poziomie urzędu miasta, bo teatr jest instytucją miejską. Stało się inaczej, co bardzo nas zaskoczyło. Może takie są procedury, nie mnie oceniać. W momencie ujawnienia naszych nazwisk wypadki potoczyły się lawinowo. Naciski i oskarżenia były tak wielkie, że broniąc się, podjęłyśmy decyzję o upublicznieniu tego, co nas spotykało przez lata.


Najpierw nastąpiło zgłoszenie przez prezydenta sprawy do prokuratury, a potem jej błyskawiczna akcja.


- Jako osoba, która reprezentowała naszą grupę aktorek i kobiet z teatru, byłam mocno obciążona przez cały ten czas. Spoczywała na mnie wielka odpowiedzialność. Nie tylko przeszłam pierwsze przesłuchanie wstępne, bardzo trudne emocjonalnie i szczegółowe, ale w międzyczasie zaczęły się do mnie zgłaszać kobiety, które również były pokrzywdzone. Liczba historii, których musiałam wysłuchać, a potem przekazać pani prokurator i naszemu mcenasowi, doprowadziła do sytuacji, kiedy myślałam, że nie dam rady. Jestem silną kobietą, ale to mnie w pewnym momencie przerosło.


Jakie były reakcje?


- Otrzymałyśmy wielkie wsparcie ze strony grup kobiecych, ale też zwykłych kobiet. Szalenie pomogło nam to, że środowisko kultury mocno się z nami solidaryzowało. Tym bardziej, że kolejne dni, miesiące to było nasze dojrzewanie w całej tej historii. Zaczęłyśmy sobie uświadamiać, że jesteśmy częścią większej sprawy, niż się spodziewałyśmy. To co zrobiłyśmy, porównywano do amerykańskiego #MeToo. Jednak bardziej widzę nas w wydarzeniu, które było wcześniej, czyli w teatrze w Anglii. Tam po raz pierwszy kobiety zaczęły protestować i nadały sygnał, że źle się dzieje w środowisku artystycznym.


Wśród aktorów granica molestowania jest szczególnie cienka.


- Instytucje kultury są specyficzne. Przekraczamy wiele granic dochodząc do roli. Każda z nas te granice wyznacza i pilnuje. Jednak w relacji pracownik-pracodawca, aktor-reżyser granice zaczynają być bardziej płynne i często wydaje się, że musimy pozwolić na więcej, że tego się od nas wymaga, że tego potrzebuje sztuka. Nadużycia ze strony producentów, reżyserów, dyrektorów, osób, które decydują o czyimś być albo nie być, są powszechne. Zawód aktorski to ciągły casting. Nikt nam niczego nie daje. W przypadku garstki mówimy o karierze, a reszta jest każdorazowo weryfikowana, żyje pod ogromną presją. Kto się potrafi obronić i postawić granicę, jednocześnie musi się liczyć z tym, że być może nie dostanie pracy. To bezwzględne wykorzystywanie sytuacji zależności. Przeciętny artysta żyje od pierwszego do pierwszego. Nadużycia są powszechne, bo kiedy ktoś walczy o byt i przetrwanie, łatwiej nim manipulować, łatwiej na nim pewne rzeczy wymóc. I to mnie też bolało, że każda z koleżanek, o których wiedziałam, mówiła: daj spokój, za co będziemy żyć, on nas wyrzuci. Część z nas to samotne kobiety, matki samotnie wychowujące dzieci. Nie mogłam pogodzić się z tym, że można do tego stopnia być bezwzględnym, żeby wykorzystywać do swoich celów kobiety, które potrzebują wsparcia. Czuć się niejako ich właścicielem. Każda z nas przechodziła swoje piekło. W Niemczech na przykład w teatrach wyznaczana jest specjalna osoba, coach. Uczestniczy on w próbach spektakli, w których dochodzi do przekroczenia intymności. Pilnuje, żeby pewne rzeczy nie zostały źle zinterpretowane czy przesunięte. Być może brakuje tego w Polsce. Jednak ważniejsze jest to, co przez ten cały czas przeszłyśmy jako osoby indywidualnie oraz jako grupa.


W jaki sposób to wpłynęło na wasze relacje?


- Pamiętam pierwszy moment, kiedy zdałyśmy sobie sprawę, że musimy się bronić, kiedy tylko ja wiedziałam, które z nas są poszkodowane, które są ofiarami. 


Patrzyłyśmy po sobie i mówiłyśmy zdumione: „I ty też?". Poczułam wtedy, że nas jest więcej i nie dam rady dłużej tego tolerować.

Narastał we mnie bunt i niezgoda. W Polsce jako kobiety jesteśmy źle wychowywane. Musimy być miłe i grzeczne. Nie możemy - zwłaszcza wobec szefa, pracodawcy - za bardzo się buntować, bo to jest źle widziane. Jesteśmy uległymi, delikatnymi istotami, które nie do końca mają prawo głosu. Mimo wielkiego wyczynu sufrażystek, które wywalczyły nam prawo wyborcze, nadal borykamy się z brakiem prawa do istnienia w pełnym wymiarze człowieczeństwa, gdzie NIE, a raczej wyraźne TAK ma znaczenie. Na początku nie byłyśmy grupą kobiet, które się w szczególny sposób przyjaźnią. Byłyśmy znajomymi z jednej instytucji, ale ta historia szalenie nas do siebie zbliżyła. Nie tylko w kwestii walki o swoje prawa. Dostrzegłyśmy także swoje niezwykle możliwości zawodowe. Człowiek, który jest tłamszony, unieważniany, przestaje być kreatywny, twórczy, przestaje mieć poczucie, że coś od niego zależy. I nagle zobaczyłam, że dziewczyny rozwijają skrzydła. Nastąpiło przebudzenie.


Zwycięstwo?


- Ja tego tak nie odbieram. Dla mnie to, że takie sytuacje mają miejsce i trwają wiele lat, jest porażką społeczeństwa. Mamy problem systemowy. Ofiary nie są na tyle pewne siebie i bezpieczne, żeby się bronić, żeby wychodzić z krzywdzących sytuacji i zależności. Na ile dałyśmy nadzieję innym kobietom, na ile znajdą w sobie siłę, czas pokaże. Przed nami jeszcze akt oskarżenia, proces i wyrok, ale żadna z nas już na to nie czeka. Nam wystarczyło, że sytuacja się skończyła. Dziś przyglądam się moim koleżankom szczęśliwa i wzruszona, że każda z nich stała się inna. Uśmiechają się, są pogodne, czują swoją siłę. To prawdziwe zwycięstwo.


Otrzymała pani tytuł Człowieka Roku za odwagę i dodawanie odwagi innym kobietom. Skąd pani tę odwagę wzięła?


- W ogóle jej nie miałam w takim wymiarze, musiałam jej w sobie poszukać. Zwłaszcza, że gdy próbowałam protestować, zawsze byłam sprowadzana do parteru, przywoływana do porządku. Nikim nie jestem, nic nie znaczę, nic nie mogę. W takiej sytuacji odwagi zaczyna brakować. 


Gdy zrozumiałam, że nie będę broniła siebie, ale innych kobiet, że nie mam już nic do stracenia, bo gorzej być nie może, wtedy pojawiła się odwaga.

Jakie zmiany dostrzega pani w sobie?


- Musiałam poukładać w sobie te wszystkie klocki na nowo. Zrozumieć, że moją wartością nie jest ulotna, delikatna i spolegliwa kobiecość, ale siła, która ma największe znaczenie. Dzięki niej moje życie jest pełne, takie o jakim zawsze marzyłam. Podniosłam głowę. Cieszę się każdą chwilą. Mam dużo radości, marzeń i planów. Na nowo dostałam życie, chcę je smakować i przeżyć pełnię możliwych doznań. Jestem dojrzała, czuję swoją wartość, kobiecość i jej znaczenie. Jest mi ze sobą dobrze.


Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji