Artykuły

Sprawa Włodzimierza Staniewskiego

Pisałem już w tym miejscu o kampanii #MeToo. Pod hasłem obrony godności kobiet i walki z przemocą dokonywane są publiczne, nieliczące się z niczym samosądy. Oto ostatni ich przykład na gruncie polskim, nagonka uruchomiona przeciw wybitnemu reżyserowi teatralnemu, twórcy Ośrodka Praktyk Teatralnych Gardzienice, Włodzimierzowi Staniewskiemu.

Była aktorka przypomniała sobie, że ponad 20 lat temu Staniewski źle ją traktował. Za bycie gwiazdą, jak twierdzi, zapłaciła próbą samobójstwa i głębokimi psychicznymi urazami. Reżyser niewłaściwie się do niej zwracał, nawet krzyczał, raz podobno dopuścił się rękoczynowi zamknął ją na dłuższy czas w swoim gabinecie. To jedyne konkrety w długich wynurzeniach Mariany Sadovskiej, które ukazały się na ukraińskim portalu Povaha (Szacunek), zajmującym się „prawami człowieka" w genderowym i feministycznym ujęciu.

Dlaczego aktorka potrzebowała tyle czasu, aby uświadomić sobie krzywdy, których zaznała ze strony autora swojej kariery? „Mój przypadek można by opisywać w podręcznikach jako przykład psychofizycznego uzależnienia: portret reżysera-mistrza wisiał w moim pokoju, nabożnie zapisywałam każdą jego uwagę z prób i wierzyłam święcie, że to ja jestem jego muzą i natchnieniem".

Czy owo „psychofizyczne uzależnienie" nie było warunkiem sukcesów, o których pisze gdzie indziej: „Zawsze sobie powtarzałam, że gdybym musiała przejść przez to wszystko jeszcze raz, bez wahania powtórzyłabym tę moją »szkołę«. Tak, współpraca z Centrum Praktyk Teatralnych »Gardzienice« niewątpliwie była moim "teatralnym uniwersytetem«, który pozwolił mi zdobyć unikalne aktorskie doświadczenie, wziąć udział w legendarnych spektaklach, spotkać, poznać, współpracować z wieloma wybitnymi teoretykami i praktykami światowego teatru, a także być uczestniczką, a później organizatorką wypraw artystycznych".

Sztuka kosztuje i tylko w naszych infantylnych czasach możemy wierzyć, iż potrafimy osiągnąć w niej sukces bez wyrzeczeń, także psychicznych. Gardzienice były projektem szczególnym. 27-letni asystent Jerzego Grotowskiego porzucił swojego mistrza, który gwarantował mu uprzywilejowaną pozycję w sławnym na cały świat ośrodku, i z grupką zapaleńców ruszył na peryferie Polski, poszukując autentycznej kultury ludowej, aby poprzez nią ożywić skonwencjonalizowaną sztukę oraz nadać jej pierwotną rangę. Był niekwestionowanym liderem grupy, która działała w skrajnie trudnych warunkach skazana wyłącznie na siebie. Katorżnicza praca zespołu, poświęcenie i, przede wszystkim, talent jego twórcy zaowocowały. Teatr rozwinął się i awansował do roli jednego ze znaczących ośrodków na globalnej mapie sztuki. Praca w tego typu instytucji pod przywództwem charyzmatycznego twórcy musi wiązać się z licznymi wyrzeczeniami, napięciami i dramatami. Skład zespołu zmieniał się, wielu nie wytrzymało dyscypliny, ascezy i trudów związanych z tego typu działaniami, niektórzy z uczestników zakładali własne instytucje. To Staniewski nadawał teatrowi charakter i zapewniał jego ciągłość.

Czy uczestnictwo w takim przedsięwzięciu nie powinno napawać dumą? W wyznaniu Sadovskiej czuć ją niekiedy. Można domniemywać jednak, że feministyczne koleżanki przekonały ją, iż powinna się tego wstydzić. Dodatkowo ów „comming out" pozwolił jej znowu stać się gwiazdą. Nie tylko jej. Na zasadzie odruchu sfory dołączyły do niej inne byłe aktorki, które odgrywają modną rolę ofiar, epatują swoją duszną krzywdą, a jednocześnie licytują się, jak najbardziej zranić byłego idola. Konkretów tam jak na lekarstwo.

Naturalnie, gościnnych łamów udziela im „Wyborcza". Jest okazja, aby przeprowadzić kampanię ideologiczną, a więc zgilotynować dawną wielkość na ołtarzu równościowego postępu. „Czy zrewidujemy swoje zdanie o »Gardzienicach«, kiedy już to wszystko wiemy? Czy zgnębione, poniżone i wykorzystywane aktorki śpiewające najwspanialsze nawet pieśni kalkulują się w tym równaniu krzywdy i wspaniałości?" - nie tyle pyta, ile wzywa modny krytyk w myśl rewolucji kulturalnej, która unicestwić ma dawne dzieła zbudowane jakoby na ludzkim cierpieniu.


Nagle wspólne przezwyciężenie dawnej traumy części byłych aktorek Gardzienic (obecne bronią teatru i jego szefa), które na wyprzódki składają nieskładne „wyznania" dotyczące spraw sprzed wielu lat, nosi znamiona dobrze zorganizowanej kampanii. „Wyborcza" wzywa Uniwersytet Warszawski do zerwania wykładów Staniewskiego. Prokuratura wszczyna śledztwo. Czy naprawdę nie ma ona już nic innego do roboty niż zajmowanie się żalami aktorki, która po 20 latach przypomniała sobie, że była źle traktowana?


Czy przy okazji ideologicznej rozróby, jak często, ktoś chce przejąć dobrze funkcjonujące, również materialnie, przedsięwzięcie?
Rewolucja trwa.


Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji