Artykuły

Dorota Androsz: Mam nadzieję, że teatry i kościoły nie zostaną zamienione w szpitale

- Kultura jest jak oddech, powietrze, tlen. Szczególnie dziś jest po prostu niezbędna - mówi Dorota Androsz, aktorka Teatru Wybrzeże w Gdańsku. W piątek premiera "Nory", spektaklu, w którym wciela się w tytułową bohaterkę.

- Kultura jest jak oddech, powietrze, tlen. Szczególnie dziś jest po prostu niezbędna - mówi Dorota Androsz, aktorka Teatru Wybrzeże w Gdańsku. W piątek premiera "Nory", spektaklu, w którym wciela się w tytułową bohaterkę.


Przemysław Gulda: Co cię najbardziej pociąga w postaci Nory, a co ci się w niej najbardziej nie podoba?

Dorota Androsz: Na tym etapie pracy nie mam już dystansu... Natomiast niezwykłe jest dla mnie to, że bohaterka sztuki napisanej przez Ibsena w 1879 roku, a więc postać powołana do życia 141 lat temu, jako model kobiety funkcjonujący zgodnie z zobowiązującym wówczas wzorcem, wciąż ma tak wiele do powiedzenia dzisiaj. Jej przykład jest wręcz podręcznikowy. Fascynuje mnie w niej determinacja, z jaką próbuje się wpisać w obowiązujący wzorzec. Wypełnia go wręcz po brzegi. Podziwiam jej poświęcenie i odwagę, żeby jednak w ostateczności zerwać ze swoim dotychczasowym życiem i otworzyć się na wielką niewiadomą. Ze wszelkimi konsekwencjami.



Jak odczytujesz tę postać w kontekście współczesnego dyskursu feministycznego, emancypacyjnego, antyprzemocowego?

- Ciekawy wydaje mi się zabieg reżysera Radosława Rychcika, który umieścił czas akcji w latach 60. XX wieku w Stanach Zjednoczonych. To nadaje wyrazisty kontekst. Z jednej strony: intensywna działalność ruchów feministycznych, tak zwana druga fala feminizmu, z drugiej: gloryfikacja statusu gospodyni domowej, edukacja sprofilowana pod kątem płci, duża popularność kursów małżeńskich dla kobiet, wmawiających, że rozwój intelektualny pozbawi je kobiecości. Miały być pasywne, zależne, konformistyczne, niezdolne do krytycznego myślenia, ani do tego, by wnieść oryginalny wkład w rozwój społeczeństwa. Miały rodzić dzieci, dbać o dom i męża, umilać mu życie, wspierać go w realizacji jego dążeń, kosztem własnych. Jeśli miały objawy depresji czy nerwicy, zalecano im, by rodziły kolejne dzieci. Rozwijająca się wtedy prężnie branża reklamowa proponowała im szereg rozwiązań, które miały pomóc w ich codziennych zmaganiach.

Odpowiednio sformułowana reklama sugerowała, że dom jest jedynym słusznym miejscem ich twórczego działania. Konsumpcja, nowe sprzęty gospodarstwa domowego: toster czy pralka, miały zapełnić pustkę. Z jednej strony kobiety traktowane były głównie jako obiekty seksualne, z drugiej miały pozostać w stanie larwalnym, ich seksualność nigdy nie miała w pełni rozkwitnąć, bo to - podobnie jak rozwój intelektualny - mogłoby być impulsem do powiększenia się ich samoświadomości i w dalszej konsekwencji - do wyzwolenia. Jednym słowem: ceniona była infantylność.


Czy taki sposób myślenia o roli kobiety i mężczyzny nie brzmi znajomo i bardzo współcześnie? Tak długo, jak kobiety będą się czuły zagrożone, jak długo ich prawa będą ograniczane, możliwość podejmowania samodzielnych, autonomicznych decyzji - redukowana, obecność w życiu społecznym i politycznym - zmniejszana, a ich życie będzie próbowało się sprowadzać tylko do jednej funkcji, tak długo sztuka Ibsena będzie aktualna. Kobiece nieistnienie wciąż jest dobrze widziane i przybiera wiele postaci.


Co powiedziałabyś Norze, gdybyś ją spotkała? Za co pochwaliła, a za co zganiła?

- I to jest w bardzo niebezpieczny sposób postawione pytanie. Sugeruje, że Nora jest bezwolnym dzieckiem, które trzeba karać lub chwalić. Bytem pozbawionym samodzielnego myślenia, bezrefleksyjnym. Choć mam wrażenie, że dość dobrze udało mi się poznać jej osobowość poprzez analizę tekstu Ibsena i pomysłów interpretacyjnych reżysera, to i tak na wiele nurtujących mnie pytań nie znam odpowiedzi. Dlatego najprawdopodobniej zaproponowałabym Norze, żebyśmy poszły się czegoś napić, zjeść. Poprosiłabym ją, żeby mi o sobie opowiedziała, co myśli, z czym się zmaga, o czym marzy, kim jest, a kim jeszcze chce być. Może mogłybyśmy wspólnie znaleźć jakieś rozwiązania. Myślę, że tak Nora, jak i inne kobiety powinny wiedzieć i pamiętać, że zasługują na szacunek, zrozumienie, wsparcie i prawo do samostanowienia. Nie zdziwiłabym się, gdyby wiele współczesnych kobiet odnalazło siebie w tej bohaterce. Poza tym Nora uwielbia makaroniki; mam nadzieję, że byłaby to okazja do wspólnej degustacji wszelkich możliwych smaków.

Jak pracowałaś nad budową tej postaci?

- Reżyser dał nam całą listę inspiracji filmowych, serialowych, sporo literatury. A lata 60. niewątpliwie bardzo pobudzają wyobraźnię. Scenograf i kostiumolog Łukasz Błażejewski zaprojektował domek, po którym, w kostiumach jego projektu - powiem słowami Torwalda, męża Nory - aż chce się poruszać skocznie jak wiewióreczka. Niewątpliwie istotne było dla mnie odnalezienie się w kontekście historycznym, tutaj polecam “Mistykę kobiecości” Betty Friedan. Jestem przed premierą, więc jeszcze ciągle pracuję nad tą rolą. Wyzwaniem jest dla mnie zanurkowanie w psychikę kobiety, matki, uległej żony, która z prawnego punktu widzenia popełniła przestępstwo. Oczywiście, intencje miała jak najlepsze, chciała przecież ratować życie męża. Ale w związku z decyzjami, które podjęła i jej obsesją na punkcie bycia doskonałą, żyje pod ciągłą presją. A to odbija się na jej zdrowiu. Jednoczenie bierze udział w kursie przyspieszonego dojrzewania. Dlatego przyglądam się także różnego rodzaju nerwicom i objawom psychosomatycznym.



To twoja pierwsza duża rola od dawna. Jak się czujesz, wracając na scenę?

- To w gruncie rzeczy moja pierwsza tytułowa rola. Zawsze pracuję z takim samym zaangażowaniem, bez względu na to, czy jest to rola drugoplanowa czy epizod. Cieszę się i jestem podekscytowana faktem, że mogę pracować z tak fantastyczną ekipą realizatorek i realizatorów oraz zaangażowanym zespołem Teatru Wybrzeże, mimo okoliczności pandemicznych.


W czasie, kiedy nie grałaś, bynajmniej nie zasypiałaś gruszek w popiele, to był dla ciebie bardzo aktywny czas zawodowy. Co robiłaś?

- Reżyserowałam, pracowałam nad niezależnymi projektami, performance'em, miałam epizod dubbingowy: podkładałam głos pod nietoperzycę Amelię w bajce "Agent Binky" i dla równowagi robiłam artystyczne sesje zdjęciowe. Po moim oficjalnym debiucie reżyserskim, "Końcu miłości” w Teatrze Polskim w Bydgoszczy, zagrałam w Teatrze Wybrzeże w spektaklu “Niezwyciężony” w reż. Jarosława Tumidajskiego, a poza tym m.in. pracowałam z Ritą Jankowską nad projektem „Uryna. Ciało wojny”, dotykającym tematu kobiet w przestrzeni wojny, traumie zapisanej w ciałach kobiet i przekazywaniu jej kolejnym pokoleniom. Punktem wyjścia były dla nas epigenetyka oraz historia Eugenii Pohl, strażniczki-oprawczyni w obozie koncentracyjnym dla dzieci na ul. Przemysłowej w Łodzi. Wyreżyserowałam dyplom “Love & Information” na podstawie tekstu C. Churchill z siedemnastoma fantastycznymi młodymi słuchaczami Studium Wokalno-Aktorskiego w Gdyni, a także, tuż przed wybuchem pandemii, na dziesiąte urodziny cyklu PC Drama - czytanie performatywne niezwykle aktualnego tekstu Sybille Berg „Po nas choćby kosmos”. Z języka niemieckiego przetłumaczyła go Iwona Nowacka, która ma talent do wyszukiwania intrygujących tekstów.
W trakcie lockdownu pracowałam z performerką Anną Kalwajtys i tworzącym wizualizacje Arturem Lisem nad projektem interdyscyplinarnym “ZOOM.IT Makro Zbliżenia”, zaprezentowanym w ramach pierwszej wystawy online Gdańsk 2020. Próbujemy zwrócić w nim uwagę na problem dezinformacji obecnej w cyberprzestrzeni i jej negatywnego wpływu na jednostkę. W czasie lockdownu brałam także udział w tworzeniu nowatorskiego projektu Radio Inżynierska, który łączy w sobie formę słuchowiska radiowego z rapową płytą. Teksty, opisujące doświadczenia bohaterów w trakcie kwarantanny, pisze na jego potrzeby Michał Kurkowski. Pandemia miała ogromny wpływ na oba te projekty: były realizowane zdalnie, ani razu nie spotkaliśmy się osobiście.



Z czysto praktycznego punktu widzenia: czym się różnią próby w czasie pandemii od tych sprzed czasów izolacji?

- Gramy znacznie mniej spektakli; wiele z nich, ze względu na wprowadzenie czerwonej strefy, początkowo zostało odwołanych, aktorki i aktorzy mają też mniej zobowiązań filmowych i serialowych, bo plany zdjęciowe zostały przełożone, wstrzymane, ograniczone. W związku z tym mamy trochę więcej czasu na próby i możemy konstruktywniej rozłożyć siły.


Teatr lśni czystością, ponieważ ekipy sprzątające dbają o to, by do budynku nie prześlizgnął się żaden wirus. A nawet jeśli, to zostanie natychmiast potraktowany płynem dezynfekcyjnym, który wita nas już przy wejściu. Między piętrami można natrafić na zamaskowane pracownice i pracowników. Tym samym maseczki stały się stałą ozdobą naszej garderoby. Staramy się utrzymywać dystans, jednak oczywiście wiele scen wymaga od nas bliskości. Dlatego, mając na uwadze wzrastające słupki zakażeń, staramy się zachowywać konieczne środki ostrożności, dbamy o siebie i o swoich bliskich. Jednocześnie, aby móc pracować, nie pozwalamy, by lęk nas sparaliżował. Kichający, zanim zdołają kichnąć, są natychmiast wysyłani na kwarantannę.


Jak się czujesz, grając dla mocno zmniejszonej publiczności, siedzącej w maseczkach na twarzach? Czy to trudne doświadczenie?

- Uważam, że warto grać nawet dla jednego widza, choćby nawet ubranego w kombinezon ochronny. Realizując działania performatywne, zdarzało mi się prezentować je jednej lub kilku osobom, więc nie jest to dla mnie nowe doświadczenie. Zdarzyło mi się również być jedyną odbiorczynią performance'u i pamiętam to jako bardzo intymne doznanie. Inną sprawą są kwestie finansowe, opłacalność takiego grania. No i fakt, że w Teatrze Wybrzeże przed pandemią widownia wypełniona była po brzegi. Ale nie mam wątpliwości: jeśli zachowane są wszelkie środki ostrożności, powinniśmy grać. Teatr pełni niezwykle ważną funkcję, nie tylko rozrywkową, ale również lub przede wszystkim uczy patrzenia na ważne kwestie społeczne, polityczne i czysto ludzkie z różnych perspektyw. To truizm, ale trzeba o tym pamiętać i nie pozwolić na to, by ktokolwiek uznał, że sztuka jest dzisiaj niepotrzebna. Jest jak oddech, powietrze, tlen. Jest po prostu niezbędna. Niedawno graliśmy spektakl „Niezwyciężony” dla około 30 widzów, siedzących na widowni mogącej pomieścić ponad 100 osób. To była wspaniała, żywo reagująca publiczność. Podczas ukłonów udało mi się z kilkoma osobami złapać kontakt wzrokowy. Oczy mówią wszystko, nie przeszkadzało mi, że nie widzę nosów i ust.

Jak widzisz przyszłość teatru w najbliższym czasie, w obliczu trudności powodowanych przez pandemię i zmniejszenia środków finansowych na działanie instytucji kultury?

- Oczywiście jestem bardzo zaniepokojona. Tym bardziej że ogólna sytuacja ma zdecydowany wpływ na nasze jednostkowe życie. Wielu artystów boryka się z dużymi problemami finansowymi. Nie tylko teatr, ale cały sektor kultury jest w kryzysie. Mam tylko cichą nadzieję, że teatry i kościoły nie zostaną zamienione w szpitale.


***

"Nora", Henrik Ibsen, opracowanie tekstu i reżyseria: Radosław Rychcik, scenografia, kostiumy, światło: Łukasz Błażejewski, muzyka, zdjęcia, wideo: Piotr Lis, projekt plakatu: Maja Wolna, inspicjent-sufler: Weronika Mathes, obsada: Dorota Androsz, Katarzyna Kaźmierczak, Grzegorz Gzyl, Robert Ninkiewicz, Cezary Rybiński

Scena Stara Apteka, Teatr Wybrzeże, Gdańsk, ul. Teatralna 2, premiera: piątek, 23 października, godz. 19, kolejne spektakle: sobota-niedziela, 24-25 listopada, godz. 19.30, bilety: ulgowe - 35 zł, normalne - 45 zł.


Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji