Artykuły

Krystyna Janda o teatrach w pandemii: Czołgamy się, by przetrwać

- Nasi aktorzy nie mają etatów. Od początku pandemii grają za pół stawki. Niektórzy od lutego wystąpili tylko dwa-trzy razy. Staramy się grać, żeby przetrwać. Minister Gliński powiedział, że kultura jest zabezpieczona, a ja chciałabym wiedzieć, co to znaczy - o fatalnej sytuacji finansowej prywatnych teatrów w pandemii opowiada Krystyna Janda w rozmowie z Michałem Radkowskim w Gazecie Wyborczej-Stołecznej.


Słyszała pani ostatnio komplement na swój temat od polityka PiS?


- Chyba pan żartuje.


Nie. Czytam, że bez pani talentu i pasji nasze życie byłoby uboższe.


- To raczej o jakiejś koleżance tego polityka, nie o mnie.


Pani się śmieje, a ja na poważnie. Tak jak Joachim Brudziński, który napisał te słowa o ludziach kultury. Choć wcześniej tweetował o was, że "żenująca jest ta paskudna hipokryzja tych, którzy dziś kpią i szydzą, a jutro pochlipują i proszą o pomoc".


- Oj, nie chce mi się tego nawet komentować. I kto to mówi...


Wiceszef rządzącej partii.


- Bardzo mnie boli, że rządzący nie rozumieją rangi kultury w naszym życiu. Wcześniej u władzy była ekipa, która prawie jej nie zauważała, ale też nie przeszkadzała. Wówczas relacje między politykami a naszym środowiskiem były, nazwijmy je, urzędowe i poprawne, nic więcej. A teraz kultura jest opluwana, obrażana i traktowana jako coś niepotrzebnego.


No chyba że jest po myśli obecnej władzy.


- No nie! To, co oni nazywają kulturą, jest ideologią i propagandą. Może przypomnę, że artyści to ludzie, którzy z racji zawodu na co dzień zajmują się wielkimi słowami, jak miłość, wolność, wierność, bohaterstwo. Tego dotyczą teksty teatralne, które wystawiamy. Jesteśmy w pewnym sensie arystokracją ducha. A to wszystko, co nas otacza, jest niestety bardzo kundlowate. Polityka w ostatnich latach wydaje się brudem tego świata. My na szczęście nie musimy się zniżać do tego poziomu.


Ale z drugą stroną musicie rozmawiać. Prosiliście o wsparcie finansowe. Joachim Brudziński pisał o hipokryzji i kabotyństwie części środowiska artystycznego, które "nazywało rządzących faszystami". Miał na myśli i panią.


- Niech pan nie zwraca uwagi na te słowa. Bardzo długo czekaliśmy na pomoc i teraz czujemy się, jakbyśmy złapali Pana Boga za nogi. Dopuszczono niepaństwowe teatry do możliwości ubiegania się o rekompensatę finansową za poniesione w pandemii straty. Zobaczymy, jak to się skończy. Wcześniej i nasze teatry, i aktorzy, korzystaliśmy z pożyczki w ramach "tarczy antykryzysowej", czyli takiej pomocy, jaką otrzymali inni przedsiębiorcy.


Teatr Polonia i Och-Teatr, oba zarządzane przez pani fundację, są w Unii Teatrów Niezależnych. W komunikacie napisaliście, że Fundusz Wsparcia dla Kultury nie jest dotacją na działalność artystyczną, tylko funduszem pomocowym w sytuacji pandemii.


- Bo nie chcemy słyszeć, że wyciągamy ręce po kasę do polityków PiS, tylko prosimy urzędników państwowych o pomoc z pieniędzy wszystkich podatników. Takie wsparcie otrzymywali przedstawiciele innych sektorów gospodarki. Przypomnieliśmy, że naszymi widzami są zwolennicy różnych opcji politycznych. Unia skupia ponad 20 podmiotów zajmujących się prowadzeniem teatrów. Nasza sytuacja jest tragiczna.


Gracie teraz dla co czwartego widza. Takie obostrzenia wprowadził rząd. Pani mówiła, że to niesprawiedliwe. Dlaczego?


- Ponieważ z nieznanych mi powodów kultura została ukarana. Dlaczego jest tak, że do jednego tramwaju wchodzi więcej osób niż do nas na dużą salę?


Gra dla 25 proc. widowni jest całkowicie nieopłacalna. Dokładamy do każdego wieczoru po to, by nie przerywać więzi z publicznością.


Bardzo nam zależy, żeby nie zamykać teatru, dlatego zgadzamy się na dodatkowe straty w tej trudnej sytuacji.


Gdy Warszawa weszła do czerwonej strefy, musieliście zmniejszyć liczbę widzów o połowę. Zorganizowaliście dwa spektakle jednego dnia. Wasi ludzie mieli dwa razy więcej pracy.


- I jesteśmy im bardzo wdzięczni, szczególnie aktorom, którzy zgodzili się zagrać w te dni każdy spektakl za stawkę o połowę niższą. Dostali wypłatę jak za występ podczas jednego przedstawienia. A i tak od początku pandemii grają za pół stawki. To są bolesne decyzje. Nasi aktorzy nie mają etatów. Zarobią tyle, ile razy wystąpią na scenie. Niektórzy od lutego zagrali tylko dwa-trzy razy.


To były długie rozmowy z aktorami czy od razu zgodzili się na niższe wynagrodzenia?


- Wysłaliśmy listy z pytaniem, czy odwołujemy spektakl, czy gramy, ale przy obniżonym o połowę honorarium. Nikt nie protestował. Aktorzy chcieli grać, dla wielu to jedyna szansa zarobku, a dla teatru to czasem jakieś minimalne pieniądze.


Wszyscy czujemy, że aby nasze teatry przetrwały, muszą grać. I tak bohatersko, w tym cholernym covidowym okresie, mieliśmy już trzy premiery, a dwie kolejne w tym roku przed nami. Robimy próby, choć często je przerywamy, bo co chwila pojawia się informacja, że któryś z aktorów miał kontakt z osobą, która jest zakażona. Wtedy wracamy do domów, odwołujemy spektakle. Nie możemy ryzykować.


Da się tak zarządzać teatrem na dłuższą metę?


- Czołgamy się. Staramy się grać, żeby przetrwać. Przeraża mnie jednak to, co mówią eksperci, że epidemia ma potrwać jeszcze rok. Wzięliśmy pożyczkę i teraz sytuacja jest dość stabilna, ale czy przetrwamy przy takich obostrzeniach kolejne 12 miesięcy? Zupełnie inaczej jest w teatrach państwowych, które mają wysokie dotacje.


A teatry kierowane przez pani fundację?


- Dajemy sobie radę tylko dzięki oszczędnościom, które konsumujemy od marca. Mieliśmy na szczęście uzbierane pieniądze na kilka produkcji do przodu, ale to dlatego, że już wcześniej czułam, że coś złego zacznie się dziać. I to nas w pewnym sensie uratowało. W tej chwili straty sięgają 70 proc.


Ludzie chcą chodzić do teatru w czasie pandemii?


- Chcą, i to jest dla nas wielka nadzieja, nagroda i przyjemność. Mimo ograniczeń, zgodnie z wytycznymi graliśmy najpierw dla 50 proc., a teraz dla 25 proc. widzów. Bilety są sprzedane, inaczej niż w kinach.


Teraz tych osób patrzących na scenę jest cztery razy mniej, ale mam wrażenie, że cztery razy mocniej biją brawa i dziękują za każde przedstawienie. To dla mnie największy dowód, że warto robić teatr.


Mimo że przynosi teraz straty?


- Mamy opłacalność spektakli skalkulowaną na poziomie 60-65 proc., tzn. że jeśli 65 proc. widzów usiądzie na sali, to koszt wieczoru i koszty stałe na ten dzień się zwracają. A jeśli więcej, zaczynamy zarabiać. Przed pandemią mieliśmy niemal zawsze sprzedane ponad 90 proc. biletów, czasem w wakacje było mniej.


Czyli obecnie każde przedstawienie wystawiane w pani teatrze to powiększanie strat?


- Niestety tak. I na razie nie widzę sposobu, żeby to zahamować. Liczymy teraz bardzo na rekompensaty w ramach Funduszu Wsparcia dla Kultury. Mam znajomych artystów, aktorów, śpiewaków operowych w Anglii. Oni za wszystkie odwołane koncerty, spektakle dostali wynagrodzenie. To samo mówią mi znajomi aktorzy z Francji i Niemiec. Im także wypłacono pieniądze już w pierwszym tygodniu po zamknięciu teatrów wiosną. Na Zachodzie instytucje kultury były wspierane przez rządy. U nas nie. Dlatego ubiegamy się o pomoc na tych samych zasadach, co inni przedsiębiorcy. Minister Gliński powiedział, że kultura jest zabezpieczona, a ja chciałabym wiedzieć, co to znaczy. Rozumiem, że teatry państwowe mogą sobie pozwolić na odwołanie spektakli czy minimalne działania artystyczne, bo i tak otrzymają rekompensatę, a my nie wiemy, na czym stoimy.


Teraz powinno się udać?


- Mamy nadzieję, dlatego składamy wnioski. Wcześniej w ramach programu "Kultura w sieci" dostaliśmy grant na przeniesienie do internetu dwóch spektakli: "Na czworakach" i "Pana Jowialskiego". Przyznano nam tylko połowę wnioskowanej sumy. Musieliśmy dołożyć, żeby nagrać profesjonalnie obie sztuki. Teraz widzowie mogą je za darmo oglądać na naszym kanale na YouTubie.


A może widzów prosić o pomoc? Po tym, jak z radiowej Trójki odeszła większość dziennikarzy, część ekipy założyła internetowe Radio Nowy Świat, inni planują wystartować z Radiem 357. Działają w oparciu o crowdfunding. Model do skopiowania?


- Na dłuższą metę nie. To mi się kojarzy z napisem "Naród sobie" na budynku Teatru Polskiego w Poznaniu, którego budowę pokryły datki od ludzi. Ale jak patrzę na te rozpaczliwe prośby, które krążą w sieci o pomoc na chore dziecko, starszych ludzi, schronisko dla zwierząt, to serce się kraje, że wszystko to jest zawieszone na społecznych aktach powodowanych rozpaczą. Kultura musi być dotowana. Pomoc, którą dostają nasze teatry i fundacja od państwa, wynosi 3 proc. naszego budżetu. To niewyobrażalne, ale rocznie gramy prawie 900 razy. To tak, jakbyśmy karmili kulturą na poziomie elementarnym. Śmieję się, że pełnimy podstawową posługę dla społeczeństwa.


Boi się pani, że gdy wzrośnie jeszcze liczba zakażonych, nie będzie komu grać, bo pozamykamy się w domach?


- Tak. Dlatego tak bardzo liczę na pomoc państwa. Ludzie lubią chodzić do teatru. Są nam wierni. Nawet teraz kupują bilety. Biją brawa, dziękują przez maseczki, piszą w mailach: "Trzymajcie się". A my, jak tylko koronawirus nas opuści, wrócimy ze zdwojoną mocą, odpracujemy stracony czas.


To zapytam o plany.


- Zaczęliśmy próby do "Cwaniar" Sylwii Chutnik i "Alei Zasłużonych" Jarosława Mikołajewskiego, tekstu o kondycji artystów. To będą nasze grudniowe premiery. Jak Bóg da, a partia pozwoli - jak się mówiło w czasach komunizmu.


Uda się?


- Jeśli nie umrę do tego czasu. Wie pan, mam prawie 68 lat, jestem w grupie ryzyka, spotykam codziennie wiele osób, więc zawsze może mi się coś zdarzyć. Ale mam nadzieję, że zobaczy mnie pan 3 grudnia na scenie.


Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji