Artykuły

Wojciech Pszoniak: Wytrawny smakosz życia

To truizm, ale Wojciech Pszoniak kochał życie. Zachwycał się pięknymi kobietami i był świetnym mężem wspaniałej żony. Znano go jako smakosza. A jego filmowe i teatralne zasługi, niezależnie od tego, co wygadywał, zupełnie niepotrzebnie wkraczając w rejony polityki, są nie do przecenienia - pisze Krzysztof Masłoń w Do Rzeczy.


Jako Moryc Welt w „Ziemi obiecanej" i Robespierre w „Dantonie" czy w teatralnych rolach Puka we „Śnie nocy letniej" i Piotra Wierchowieńskiego w „Biesach" otarł się o genialność. Niestety, z ostatnich ról zmarłego 19 października 78-letniego Wojciecha Pszoniaka najgłośniejszym echem odbiły się te, w których jak za panią matką powtarza za innymi celebrytami: „Nie świruj - idź na wybory" czy ze swoimi partnerami z „Ziemi obiecanej" - Olbrychskim i Sewerynem - deformuje znany cytat: „Ja nie mam nic, ty nie masz nic, on nie ma nic - to razem mamy właśnie tyle, aby Polsce przywrócić normalność".


W 1975 r. był już docenionym aktorem, doszlusował do największych. Reżyser Konrad Swinarski tak wtedy mówił o nim: „jest on wspaniałym instrumentem do współpracy, bo przy tej inicjatywie, jaką on wnosi do spektaklu, przy jego inteligencji i przy jego zdolnościach aktorskich wystarczy go naprowadzić na trop... niemniej jednak grywał on przez jakiś czas jak dzika kaczka po wystrzale, frr, frr, wszystkie te role... no ale to, czego dokonał ostatnio, co widziałem w Robespierze w Teatrze Powszechnym i co widziałem w filmie »Ziemia obiecana«, i to, na co się odważył, jest czymś więcej, niż się normalnie widuje w filmach polskich, dlatego za tego typu odwagę jestem gotów go docenić jeszcze bardziej... nie mam mu za złe tego, że jego siła przebicia polega na umiłowaniu życia bardziej niż na innych treściach, jakie bohater winien nieść ze sobą".


Zanim rolą Moryca Welta powalił na kolana całą Polskę, miał z tym, bodaj najlepszym, filmem Wajdy niemało problemów: „Andrzej dał mi scenariusz »Ziemi obiecanej« - opowiadał Michałowi Komarowi - mówiąc, że mam zagrać rolę Zuckera, starego męża Lucy, kochanki Borowieckiego. Trochę mnie to rozśmieszyło. Byłem młody, długowłosy... Rola nie dla mnie i w sumie pomniejszająca wiarygodność romansu między Borowieckim - Danielem Olbrychskim, a Lucy - Kaliną Jędrusik... Powiedziałem Wajdzie, że oczywiście zagram, ale trzeba będzie dopisać parę scen, aby widz zrozumiał, dlaczego Lucy zdradza mnie z Borowieckim. Po paru tygodniach Wajda wycofał się z tej propozycji, ja zaś pojechałem na plan innego filmu. Ostatecznie rolę Zuckera zagrał Jerzy Nowak". Jedną ze scen „Ziemi obiecanej", która weszła na absolutny top polskiego kina, jest ta, w której grany przez Pszoniaka Moryc wychodzi rozemocjonowany i spocony z kantoru Grünspana i po tym, gdy bezczelnie odmówił mu zwrotu pożyczonych pieniędzy, siada przed drzwiami, by po chwili nieoczekiwanie zamachać ręką do kamery czy, jak kto chce, do widowni. Podobno aktor wykonał ów gest, zniecierpliwiony, że reżyser nie daje komendy „Stop". Wajda zdecydował się włączyć do filmu tę powstałą absolutnie spontanicznie sekwencję, która już na premierze „Ziemi obiecanej" stała się kultowa.


DRUGA ŚMIERĆ JANUSZA KORCZAKA


Amerykańscy Żydzi zablokowali rozpowszechnianie „Ziemi obiecanej" jako rzekomo antysemickiego filmu. Nie dostał on też należnego mu jak psu buda Oscara, a Pszoniak nie stał się aktorem rozpoznawalnym w świecie niczym, dajmy na to, Al Pacino. Zarzut antysemityzmu przeszkodził też karierze innego filmu Andrzeja Wajdy z Wojciechem Pszoniakiem w roli tytułowej - „Korczakowi". Tak wspominał burzliwe okoliczności towarzyszące w 1990 r. francuskiej recepcji tej opowieści o wspaniałym człowieku, Żydzie i Polaku w jednej osobie. Po pokazie na festiwalu w Cannes owacja była na stojąco, ale już następnego dnia... „Przeczytaliśmy w jednej z gazet, że to nie była standing ovation, ale wybuch oburzenia. Kłamstwo! Pani Daniele Heymann i pan Claude Lanzmann dopatrzyli się w filmie akcentów antysemickich. Od wielu lat pani H. ujawnia gorącą niechęć do mnie, na poziomie obsesji, dając temu wyraz w recenzjach publikowanych na łamach »Le Monde«. Podejrzewam, że źle się czuje sama z sobą. Przez pewien czas z równą namiętnością ścigała Gerarda Depardieu. Widać, że sprawia jej to jakąś przewrotną przyjemność. Trudno, każdemu według potrzeb! Z panem Lanzmannem sprawa jest bardziej złożona. Stworzył ważny film, »Shoah«. Żyje bólem swego doświadczenia. Szanuję ten ból. Ale nie wydaje mi się, by z tego powodu pan Lanzmann był uprawniony do rzucania oskarżeń. On - który uznał się za sędziego i prokuratora w jednej osobie. Za tego, który wie lepiej od innych - monopolistę! Ja w tej sprawie wolę słuchać opinii doktora Marka Edelmana. Myślę, wiem, że jest stokroć bardziej wiarygodna. Niesprawiedliwe zarzuty wobec »Korczaka« były tak głośne...


Agnieszka Holland powiedziała wtedy, że Korczaka zamordowano po raz drugi, tym razem we Francji...


Pani Dauphine Rocard, żona premiera Francji, zorganizowała pokaz filmu w pałacu Matignon. Kwiat intelektualny i artystyczny Paryża! Po projekcji Lanzmann zaczął pokrzykiwać, że film jest szkodliwy, i wyszedł z sali, trzaskając drzwiami. Pani Rocard rozpłakała się. Okropna scena. Dystrybutor odwołał premierę. Tak, »Korczak« został zmasakrowany. W lutym wyświetlano go w małym kinie przy teatrze Odeon... Zabolało mnie. Nawet bardzo.


A potem dowiedziałem się, że w Izraelu »Korczak« jest zalecany w programach szkolnych...".


LWOWSKI ZAŚPIEW


W Ameryce przyjęcie „Korczaka" było, jakżeby inaczej, równie fatalne, przy czym argumenty przeciw niemu wysuwano najgłupsze z możliwych. I tak Terri Ginsberg dworował sobie z chrystianizacji Zagłady sprokurowanej przez Wajdę i z tego, że „filmowi dane jest wiele neoplatonicznych cech chrześcijańskiego gnostycyzmu z II wieku - dobroczynna pokora, duchowa wstrzemięźliwość, abstynencja seksualna i duszpasterska wspólnotowość". O ile wymądrzania amerykańskiego reprezentanta narodu wybranego niespecjalnie zaskakują, o tyle przykrym zaskoczeniem stały się wówczas utyskiwania Anny Sobolewskiej, że filmowa „biografia wybitnego pedagoga niezauważanie zamienia się w biografię świętego". Ale że napisała to również przedstawicielka tegoż wyjątkowego narodu, i - co najważniejsze - żona Tadeusza Sobolewskiego i mama Justyny Sobolewskiej, reszta tzw. krytyki filmowej nabrała wody w usta i jedną z najważniejszych kreacji Wojciecha Pszoniaka przykryła zasłona milczenia. Paradoksalne jest, że ze zmorą antypolskiego dorabiania gęby za pomocą antysemityzmu borykać się musiał Pszoniak właśnie, bezkonkurencyjny odtwórca ról żydowskich, bo przecież był nie tylko Morycem Weltem w „Ziemi obiecanej", lecz także m.in. Joselem w „Austerii" Jerzego Kawalerowicza czy Feingoldem w „Blaszanym bębenku" Volkera Schlondorffa. Że już nie wspomnę, kto użyczył głosu okropnemu Faginowi w dubbingu „Olivera Twista" wyreżyserowanego przez Romana Polańskiego.


W Państwowej Wyższej Szkole Teatralnej w Krakowie, gdzie przyszły Welt zgłębiał tajniki sztuki aktorskiej, wykładająca tam wybitna aktorka starszego pokolenia, prof. Zofia Jaroszewska, pytała: „Skąd Pszoniak tak umie grać Żyda, sam nie będąc Żydem?". Zainteresowany odpowiadał, że matka wychowywała się we lwowskiej dzielnicy Bogdanówka, gdzie mieszkało wielu Żydów, miała żydowskie koleżanki i najserdeczniejszą przyjaciółkę, którą pochłonął Holokaust. Nie do końca tłumaczenie to przekonuje, podobnie jak zastanawia wspominane przez niego napominanie jego brata Antoniego - także aktora - by wyzbył się lwowskiego zaśpiewu. Zważywszy na to, że Wojciech Pszoniak urodził się w roku 1942, a w 1946 r. mieszkał już w Gliwicach, jego lwowskie korzenie nie mogły decydować o tym, jak mówił. A czym był dla niego Lwów?


PSYCHODRAMA W POWSZECHNYM


„Do fizycznego, realnego Lwowa nigdy nie pojechałem i nie pojadę - deklarował w 2011 r. w wywiadzie dla »Tygodnika Powszechnego«. - Mam albumy, mam piękną, starą mapę Lwowa, którą dostałem niedawno. Jest na niej widoczna fabryka Baczewskiego". To w tej najsłynniejszej w polskich dziejach wytwórni wódek dyrektorem i głównym chemikiem, specjalistą od przewybornych receptur był dziadek Wojciecha, z pochodzenia Węgier, nazwiskiem Babisz. Po wojnie wraz z żoną, babcią aktora, zamieszkał pod Poznaniem. Ojciec Wojciecha, przed wojną pracownik Politechniki Lwowskiej, po wojnie kierował uczelnianą biblioteką. Karierę złamało mu odmówienie wstąpienia do partii. Reszty dokonała nostalgia za swoim ukochanym miastem, w którym na terenach za Wysokim Zamkiem rozpocząć miał budowę wymarzonego domu, 1 września 1939 r...


W Gliwicach, w tej samej kamienicy przy ul. Arkońskiej 7, piętro nad rodziną Pszoniaków, mieszkali państwo Zagajewscy z małym Adasiem, późniejszym autorem wiersza „Jedźmy do Lwowa". A inny, jakże sławniejszy poeta - sam Tadeusz Różewicz - wymienił Wojtka Pszoniaka w jednym ze swych wierszy, pisząc: „To był jakiś student / Łachman Pszoniak może Raskolnikow". Dla przyszłego aktora była to ważna, jedna z decydujących w jego życiu znajomości, tak jak z Konradem Swinarskim czy Andrzejem Wajdą.


W Starym Teatrze w Krakowie przez pewien czas był w cieniu starszego brata - Antoniego. Wszystko miało się zmienić po „Klątwie" i „Sędziach" Wyspiańskiego, a najbardziej po „Śnie nocy letniej" z 1970 r. W roli Puka sięgnął wyżyn sztuki scenicznej, olśniewając rolą wymagającą, poza wszystkim innym, niebywałej sprawności fizycznej. Jak opowiadał, przez pół roku ćwiczył w hali skoki na batucie.


Następne w Starym były sławne „Biesy" według Dostojewskiego w reżyserii Wajdy. I tak się jakoś po nich porobiło, że w Krakowie osiągnął już wszystko, co mógł, i nadeszła pora przeprowadzki do Warszawy. W stolicy grał najpierw w Narodowym u Adama Hanuszkiewicza (nie był to najszczęśliwszy wybór) i z nieporównywalnie lepszym skutkiem u Zygmunta Hübnera w świetnym pod jego dyrekcją Powszechnym. To tam właśnie w 1977 r. stworzył kreację w roli McMurphy'ego w „Locie nad kukułczym gniazdem". Któż w tym spektaklu nie grał! Były tam zresztą dwie obsady, a zmiennikiem Pszoniaka był, moim zdaniem, jeszcze lepszy, choć zupełnie inny, Roman Wilhelmi. Pszoniakowi zresztą ta wyjątkowa, nieprzypadkowo porównywana z filmową kreacją Jacka Nicholsona, rola niespecjalnie się przysłużyła. Po niefortunnie rozegranej psychodramie obrócił się przeciw niemu niemal cały zespół aktorski. „[...] zaczęło się piekło - wspominał. - Wybuch zbiorowej nienawiści. Kochany Olo Łukaszewicz gonił mnie po korytarzach teatru z morderczym grymasem na twarzy... Puszka Pandory. Poczułem lęk... Analizowałem to potem z Jankowskim [prof. Kazimierzem Jankowskim, psychologiem - przyp. K.M.]. W pewnym sensie psychodrama zakończyła się sukcesem. Wydobyła na światło dzienne to, co było ukryte... Skutki? Z pewnością korzystne dla przedstawienia... Dla mnie niemiłe".


PARYSKI ADRES


W efekcie zaczął zbierać się do drogi. Dziś nie tak dalekiej, wtedy, zdawać się mogło, do innego świata. Przypomniał sobie Pszoniak o propozycji CIaude'a Regy'ego zagrania we Francji, w Theatre des Amandiers w sztuce Petera Handkego, zeszłorocznego noblisty. O francuskim nie miał pojęcia, a jednak, czytając podczas rozmowy telefonicznej odpowiedzi wskazywane mu przez szwagierkę, został zaangażowany. Grał obok Gerarda Depardieu, Andrei Ferréol, wielu innych znanych aktorów francuskich i szwajcarskich oraz Daniela Olbrychskiego, tylko nieco trochę lepiej znającego mowę Galów od przyswajającego ją opornie, w końcu jakoś jednak, Pszoniaka. Spektakl pokazywano we Francji, Włoszech, w Belgii, Szwajcarii. Pisana o nim, że odniósł sukces. Na koniec tournée, po ostatnim przedstawieniu, Claude Regy zwrócił się do żony aktora, Basi: „Wiesz, z tym Wojtkiem to jakaś dziwna sprawa. On teraz mówi po francusku znacznie gorzej niż na początku".


To, oczywiście, żart, a Wojciech Pszoniak mieszkał w Paryżu przez 30 lat. Za rolę Matuszka w „Sklepie na rogu ulicy" Miklósa Laszló, wystawianym przez Theatre Montparnasse, nominowany był w 2001 r. do Nagrody Moliera. A w 2008 r. odznaczono go francuskim Orderem Narodowym Zasługi. W Polsce doczekał się Krzyża Komandorskiego Orderu Odrodzenia Polski.


Jako się rzekło, w późnych latach omijały go wielkie role. Na pewno jednak satysfakcję aktorską przyniosły mu monodram „Belfer" według belgijskiego dramaturga Jeana-Pierre'a Dopagne'a czy gra w Teatrze Współczesnym w „Skarpetkach opus 124" Daniela Colasa wraz z Piotrem Fronczewskim, z którym w końcu lat 70. brylowali Pod Egidą u Jana Pietrzaka. Bezwzględnie trzeba też wspomnieć o jego rolach w „Excentrykach" Janusza Majewskiego czy „Czarnym czwartku" Antoniego Krauzego, gdzie świetnie wcielił się w postać Władysława Gomułki.


ROZKOSZE STOŁU


To truizm, ale kochał życie. Zachwycał się pięknymi kobietami i był świetnym mężem wspaniałej żony. Znano go jako smakosza, popełnił zresztą, jeszcze na początku lat 90., specyficzną książkę kucharską pt. „Pszoniak & Co., czyli Towarzystwo Dobrego Stołu", w której m.in. znajdziemy przepis na gołąbki z łososiem i wiele daleko bardziej jeszcze wyrafinowanych - by nie powiedzieć: perwersyjnych - potraw. Chociaż, jak przyznawał, pod tym względem najwięcej zawdzięcza kulinariom zapisanym przez słynną Marię Ochorowicz-Monatową. A więc francuskie przysmaki swoją drogą, a lwowskie cebulaki nade wszystko.


Wódkę, jak przystało na wnuka dyrektora wytwórni rosolisów, likierów i innych specjałów Baczewskiego, smakował z upodobaniem, żartując, że nie może bez niej żyć. Prawdą jest jednak, że na korzystanie z rozkoszy stołu nie miał wiele czasu, zajęty próbami, występami w teatrach i kabaretach, zdjęciami na planie filmowym, czyli tym wszystkim, co jest solą tego, co ukochał najbardziej - aktorstwa. Jeśli chodzi o inne używki, to zaręczał, że nigdy nie spróbował heroiny ani kokainy. I, co dzisiaj wydaje się wybitnie niepoprawne, nie miał za sobą żadnych doświadczeń homoseksualnych. Chociaż wystarczyła zabawna rólka w „Czterdziestolatku" Jerzego Gruzy, by i pedalstwo mu przypisano. No cóż, kiedyś o byle jakich aktorach się nie plotkowało. Trzeba się było zasłużyć. A filmowe i teatralne zasługi Wojciecha Pszoniaka, niezależnie od tego, co wygadywał, zupełnie niepotrzebnie wkraczając w rejony polityki - jakże marnej w proporcji do sztuki, którą uprawiał - są nie do przecenienia.


W swoim twórczym życiu wygrał bardzo wiele. Przegrał z chorobą nowotworową.


Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji