Artykuły

Nasza kamienica pulsuje życiem, ale zrobiło się ciszej. Wojtek z czwartego piętra nie żyje

Fundamentalną cechą Wojciecha Pszoniaka jako aktora była odwaga artystyczna. To potwierdzi każdy, kto oglądał i będzie oglądał jego fenomenalne role filmowe. Bo teatralne odchodzą, kiedy znikają z repertuaru albo gdy wraz z aktorem wymazuje je śmierć. We wtorek pogrzeb Wojciecha Pszoniaka - pisze Janusz Anderman w Gazecie Wyborczej.


Niby nic się w życiu naszej kamienicy nie zmieniło; ono trwa. Dozorca, jak każdego dnia tej jesieni, z zapałem gondoliera wiosłuje na podwórzu miotłą, ale w rojowisku liści wytycza tylko wąską ścieżkę, którą wiatr zaraz za nim zabliźnia. Żółte blaszki lgną mu do ramion jak generalskie epolety. Kamienica pulsuje życiem, ale Wojtek, sąsiad z czwartego piętra, nie żyje. A za murem odgradzającym dom od parku wrze demonstracja kobiet; nie zdążył jej poprzeć.


Kilka lat temu zaprosił mnie do programu, który przygotowywała o nim telewizja. Przed nagraniem wytropiło mnie oko kamery i jak każdy uczestnik usłyszałem rozbrajająco naiwne pytanie: "Jak w jednym zdaniu można scharakteryzować aktora Wojciecha Pszoniaka?".


"To fundamentalna kwestia - odpowiedziałem, by zyskać na czasie. - Ale jego bardzo ważną cechą jest odwaga artystyczna". "Aha" - odpowiedziano.


To potwierdzi każdy, kto oglądał i będzie oglądał jego fenomenalne role filmowe. Bo teatralne odchodzą, kiedy znikają z repertuaru albo gdy wraz z aktorem wymazuje je śmierć.


Niedawno grał w Teatrze Syrena w sztuce "Nasze żony", którą sam wyreżyserował trzy lata temu. Był na scenie z Jerzym Radziwiłowiczem i Wojciechem Malajkatem. Przecież oni nie zrobią za niego zastępstwa.


W ostatnich latach dużo dla Wojtka pracowałem, ale daremnie. Najpierw przygotowałem dla niego monodram z książki czeskiego autora mieszkającego w Paryżu, którą przetłumaczył mój kolega; dlatego ją odkryłem. Wojtek zaprezentował go w sali przy Elektoralnej dla licznych przyjaciół i niezliczonych znajomych. Z Ameryki sprowadził specjalny prompter, z którego mógł odczytywać przepastny tekst. Urządzenie było tak nowoczesne, że niewidzialne dla publiczności, i nikt się nie zorientował, że nie mówi z pamięci. Na publiczności monodram zrobił wielkie wrażenie; proza Czecha była wstrząsająca. Potem Leszek Mądzik zgłosił chęć współpracy nad ostateczną wersją. Długo na niego czekaliśmy, bo zachorował. A później zachorował Wojtek.


Następny projekt był frapujący, ponieważ Wojtek postanowił zadebiutować jako reżyser filmowy. Poprosił mnie o scenariusz, wskazując na jeden z utworów partyzanckich swojego przyjaciela Tadeusza Różewicza. Tekst powstał na podstawie jego wszystkich opowiadań wojennych i wielkiej sztuki teatralnej "Do piachu". Do produkcji zapalił się Włodzimierz Niederhaus, dyrektor Wytwórni Filmów Dokumentalnych i Fabularnych. A potem spadkobiercy Różewicza odmówili zgody na realizację: "Bo dziadek byłby mocno niezadowolony". Dlaczego byłby w zaświatach niezadowolony? Któż to wie. W maju umarł Niederhaus.


Jeszcze później dostałem kolejne zamówienie na scenariusz. Adam Zagajewski podsunął Wojtkowi niezwykłą opowieść o obozie w Auschwitz, a on znów się zapalił do debiutu za kamerą. Napisałem projekt przyszłego scenariusza, a inny producent zajął się załatwianiem praw autorskich. Poczęły się mnożyć w tej sprawie jakieś niespodziewane trudności. Zabiegi o te prawa trwają, ale przyszły reżyser nie dożył pierwszego dnia zdjęć.


Jedyna wspólna praca, która się udała, to "Mniejsze zło", ostatni film w życiu Janusza Morgensterna, nakręcony na podstawie mojej książki. Wojtek zagrał w tym filmie z właściwą sobie brawurą. To nie była duża rola, ale w jego kreacji bardzo znacząca.


Nasza kamienica pulsuje życiem, dozorca na podwórzu igra z migotliwymi liśćmi, ale zrobiło się ciszej.


Jakiś czas temu wracałem Górnośląską i już z daleka usłyszałem donośne okrzyki. To mogła być jedna z mnogich demonstracji pod szczelnie odgrodzonym od ludzi Sejmem, ale nie; Wojtek z furią awanturował się przez telefon, bo nie zjawiła się na czas taksówka, którą miał jechać do Akademii Teatralnej na zajęcia ze studentami; bał się spóźnienia, bo jaka to byłaby lekcja dla przyszłych aktorów? Na zajęcia wyrywał się jeszcze dziesięć dni przed śmiercią, ale już nie zdołał pojechać na Miodową. Biedni ci studenci.


Msza pogrzebowa za Wojciecha Pszoniaka we wtorek 3 listopada o godz.12.30 w kościele środowisk twórczych przy pl. Teatralnym w Warszawie. Transmisja na YouTubie Duszpasterstwa Środowisk Twórczych. Po mszy urna z prochami aktora zostanie pochowana na Powązkach Wojskowych. 


Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji