Artykuły

Witold Sadowy nie żyje, miał 100 lat. Nazywali go Charonem aktorów

Witold Sadowy, aktor, kronikarz życia teatralnego, nie żyje. W styczniu obchodził hucznie swoje stulecie, w marcu dokonał coming outu. O jego śmierci poinformował Związek Artystów Scen Polskich w niedzielę wieczorem - pisze Dorota Wyżyńska w Gazecie Wyborczej.


Witold Sadowy grał w teatrze u boku Mieczysławy Ćwiklińskiej, Jana Kreczmara, Jacka Woszczerowicza, występował w spektaklach Juliusza Osterwy i Leona Schillera. Od 35 lat pisał wspomnienia o zmarłych aktorkach i aktorach. Z okazji setnych urodzin w styczniu 2020 roku ukazała się jego ostatnia książka – "Przekraczam setkę". Przy okazji świętowania jubileuszu w reportażu TVP Kultura dokonał spektakularnego coming outu. "Jestem gejem" – wyznał.


Witold Sadowy – na scenie i za kulisami


W teatrze zadebiutował w maju 1945 roku. O swoich początkach opowiadał w wywiadzie dla "Wyborczej". – Do Warszawy wróciłem dwa dni po wyzwoleniu, 19 stycznia. Mój ojciec i brat zginęli w czasie powstania. Odnaleźliśmy z matką nasze mieszkanie na Grzybowskiej. Zdobywałem tytoń, mama robiła papierosy, ja sprzedawałem. Któregoś dnia dowiedziałem się, że po drugiej stronie Wisły działa teatr. Przez zamarzniętą Wisłę dostałem się na Pragę. Dyrektorem Teatru Miasta Stołecznego Warszawy (w miejscu obecnego Powszechnego) był Jan Mroziński, którego poznałem w czasie okupacji. Od razu zachciało mi się żyć. Już w drzwiach rzuciliśmy się sobie w objęcia. Mroziński do mnie: "Spadłeś mi z nieba. Chcesz być aktorem?". Dostałem rolę 16-letniego chłopaka w sztuce Maurice’a Maeterlincka "Burmistrz Stylmondu". Premiera odbyła się 8 maja 1945 r. To była praca zlecona. Dostawałem codziennie 100 zł, a po premierze 150 zł oraz talerz zupy i bochenek chleba – opowiadał w wywiadzie dla "Wyborczej".


Przeprawiał aktorów na drugi brzeg


Brał udział w pierwszej powojennej inscenizacji "Wesela" Wyspiańskiego w 1946 roku. Z sentymentem wspominał swoje role w Teatrze Polskim i spotkania z Arnoldem Szyfmanem czy Leonem Schillerem. Grał też w Teatrze Ateneum, Teatrze Klasycznym (obecny Teatr Studio) i Teatrze Rozmaitości.


Ze sceną pożegnał się w 1988 roku, a jego ostatnim spektaklem była "Gałązka rozmarynu" w Teatrze Rozmaitości. Grał niewielką rolę austriackiego feldmarszałka. O swoim ostatnim dniu na scenie opowiadał w "Wyborczej" : – Tego dnia nie czułem się najlepiej, rozbierała mnie grypa, był to drugi dzień świąt Bożego Narodzenia 1988 r. Wychodząc z teatru, jak zawsze powiesiłem strój na wieszaku i pożegnałem się z garderobianą: "Do widzenia, do jutra". Następnego dnia z samego rana telefon z "Życia Warszawy": "Twój teatr płonie!". Poczułem, że nie wrócę już na scenę przy Marszałkowskiej. Zespół wyjeżdżał jeszcze z "Gałązką rozmarynu" do USA i do Kanady, ale beze mnie. Ten pożar zakończył moją działalność aktorską. Już wtedy miałem w planach emeryturę – opowiadał. – Dostawałem jeszcze jakieś propozycje, ale uznałem, że to już nie ma sensu. Uznałem, że ten pożar to był znak, żeby zakończyć pewien etap w życiu.


Witold Sadowy jako aktor na emeryturze zajął się pisaniem o teatrze od kulis. Podjął się niewdzięcznej roli – pisał wspomnienia o tych, którzy odeszli. "Pożegnania" zmarłych aktorów i aktorek, reżyserów i reżyserek zaczął publikować w 1985 roku, najpierw na łamach "Życia Warszawy", a potem w "Gazecie Wyborczej". Na początku bał się, że koledzy będą go nazywać "Pogrzebaczem" albo "Nekrologiem". Spodobało mu się, kiedy usłyszał, że jest "Charonem, który przeprawia na drugi brzeg warszawskich aktorów". Pisał też książki. W 2018 roku miesiąc przed 99. urodzinami promował książkę "Jedyne, co mi zostało, to pamięć" – dziennik z wizyt w teatrach przeplatany komentarzami na temat życia politycznego i kulturalnego Warszawy. Na setne urodziny Witolda Sadowego (uroczyste obchody odbyły się w warszawskim Teatrze Ateneum 7 stycznia 2020 roku), ukazała się jego ostatnia książka "Przekraczam setkę. Zapis wspomnień 2018-2019".


Witold Sadowy lubił w podniosłych chwilach recytować wierszyk, który dostał w prezencie od przyjaciół na 90. urodziny:


"Sadowy cud prawdziwy!/ Nigdy się nie zmienia!/ Inni już dawno zmarli,/ on pisze o nich wspomnienia.


Każdy chce być uwieczniony/ w jego wielkim dziele./ Musisz żyć, Witku, wiecznie – wołają przyjaciele".


Wierszyk napisały Lucyna i Ludmiła Legut. Obie już nie żyją. Lucyna zmarła w 2011 roku, Ludmiła w 2018 roku. Ich "Pożegnania"  – tak jak chciały – napisał Witold Sadowy.


Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji