Artykuły

Gosia Wdowik, reżyserka: Resztki oszczędności podzieliłam na liczbę miesięcy. Wystarczy do stycznia

- Jako grupa możemy więcej, nasz wspólny głos staje się bardziej słyszalny, niż kiedy mówimy o swoich potrzebach sami. Rozmowa z Gosią Wdowik, reżyserką i przewodniczącą Gildii Polskich Reżyserek i Reżyserów Teatralnych.


Jak samopoczucie?

Każdego dnia obiecuję sobie, że dzisiaj nie będę już czytać wiadomości, nie pozwolę się zastraszyć, wyłączę telefon, skoncentruję się, będę w procesie twórczym. Potem widzę liczby nowych przypadków zakażenia wirusem i zaczyna się stres. Wchodzę właśnie w próby i mam wrażenie, że zaraz ktoś mi je odwoła. Szukam więc codziennie jakiegoś sposobu na funkcjonowanie w tym kryzysie, na znalezienie rytmu albo poczucia kontroli.


Jak zdrowie?

Nie przechodziłam COVID-u albo przeszłam go już rok temu w Holandii, bo miałam wtedy chyba wszystkie objawy. W rodzinie nikt nie zachorował, mój partner też nie, choć w naszym kręgu znajomych coraz częściej ktoś choruje.
Jak konto bankowe?

Mam jakieś resztki oszczędności, które są podzielone na liczbę miesięcy, które mogę za nie przeżyć. Każda propozycja czy przelew to kolejny miesiąc. Ile miesięcy mogę przeżyć – to jest teraz najważniejsze.


Ile?

Obecnie trzy, do stycznia.


Wiele osób tak teraz liczy.

To prawda, dużo dzisiaj rozmawiamy o pieniądzach, których nie mamy. Bo w przypadku twórców teatralnych podział wynagrodzenia za stworzenie spektaklu wygląda zazwyczaj tak, że około 30 proc. dostaje się przed premierą, a 70 proc. po premierze, więc dochodzi do tego lęk, że premiera nie odbędzie się w terminie i pieniędzy nie będzie w terminie. Poza tym jako reżyserka martwię się nie tylko o siebie, ale także o zaproszonych do współpracy realizatorów.


Co to wszystko nam mówi o sytuacji twórców teatralnych?

Że jest niedobrze. Dodać należy do tego dość powszechny wśród ludzi kultury bez etatów brak ubezpieczenia zdrowotnego. Co, jeśli zachoruję? Co, jeśli będę musiała iść prywatnie do lekarza? Wtedy ta moja kwota do stycznia wystarczy już tylko do grudnia. Kolejna sprawa to dzieci i kredyty na mieszkania – ja ich nie mam, ale wiele moich koleżanek i kolegów ma. Mówię więc niejako z pozycji uprzywilejowanej.


Przeszło ci przez myśl, że będziesz musiała znaleźć sobie inną pracę, jak aktor Marcin Januszkiewicz, który został kurierem, albo aktorka Barbara Garstka, która zatrudniła się w sklepie meblowym?

Mam dwie wizje przyszłości. Pierwsza jest katastroficzna – że za jakiś czas zamykają teatry i szukam pracy gdzie indziej, na przykład w knajpie, bo dla mnie to nie jest problem. Trzeba gdzieś zarabiać pieniądze, żeby żyć. Druga jest taka – nie wiem, czy też tak masz – że ze względu na błyskawicznie zmieniającą się rzeczywistość przestaję przyszłość sobie w ogóle wyobrażać w perspektywie dalszej niż tygodniowa. Widzę ją, powiedzmy, do środy, kiedy zazwyczaj ogłaszają nowe obostrzenia.


I co w tym czasie?

Składam wnioski o stypendia, rezydencje artystyczne, programy pomocowe. Działam, próbuję przeżyć. Z dyrektorkami i dyrektorami teatrów nie rozmawiam, bo to nie ma teraz sensu. Zresztą już i tak nie odbierają telefonów. Nie są w stanie zrealizować nawet premier z zeszłego sezonu.


Bardzo to musi być frustrujące.

To prawda, jest. Dlatego oprócz fizycznego zdrowia i sytuacji ekonomicznej warto pamiętać o tym, jak ta cała sytuacja rzuca się na głowę, bo wkładamy bardzo dużo energii w działania, które mają nas teoretycznie ochronić czy umożliwić nam pracę, a kończą się zwykle fiaskiem. Wszystko to powoduje frustrację i poczucie wypalenia. Nie każdy może być pełnym energii optymistą bez planu i celu, funkcjonując tylko w trybie interwencyjnym. A tak teraz właśnie jest. Płyniemy dziurawą łajbą i zamiast skupić się na kursie, na jakimś sensownym celu, próbujemy panicznie zatkać dziury. Wielu wspaniałych twórców i twórczyń nie da rady tak długo funkcjonować. Będą zmuszeni zrezygnować z robienia sztuki. Myślę, że to może mieć długoterminowo bardzo poważne konsekwencje dla kultury w Polsce.


Ty na tej łajbie masz nie lada zadanie, bo przewodniczysz Związkowi Zawodowemu – Gildii Polskich Reżyserek i Reżyserów Teatralnych. Dlaczego się na to zdecydowałaś?

Jeszcze przed pandemią zastanawiałam się, czy tylko reżyserowanie daje mi spełnienie i jakie mam inne zainteresowania, które chciałabym rozwinąć. Działalność w Gildii przyszła naturalnie. Okazało się, że to, czego teraz potrzebuję, to aktywizm. Oczywiście jest on wolontariacki, więc korzyści finansowych z tego nie mam.


Pracujesz jako freelancerka, działasz jako woluntariuszka i jesteś w związku z aktorem – bardzo dużo finansowo niefortunnych decyzji życiowych.

Istne pasmo nieszczęść. Ale słuchaj, mój partner ma etat, zawsze to jakaś zdobycz.


Może ten pandemiczny kryzys jest momentem na jeszcze większą profesjonalizację Gildii, bo nie da się skutecznie działać, lobbować bez paru etatów, jakiegoś biura, pracy nie tylko po godzinach. Czy to jest możliwe?

Zbieramy składki członkowskie, aby opłacić z nich prawnika, który mógłby wspomóc artystki i artystów w kontaktach z instytucjami, a to jest problem palący. To, o czym mówisz, byłoby świetne, ale teraz raczej jest niewykonalne. Dzisiaj działamy głównie interwencyjnie, a większa profesjonalizacja, etaty, biuro to długofalowe planowanie i trzeba się będzie nad tym zastanowić. Ale chcę też podkreślić, że Gildia zaczęła naprawdę nieźle działać, to nie tylko aktywizm od petycji do petycji. Pojawiła się grupa ludzi, która chce pracować razem i stworzyła sensowny system pracy, taką trochę sztafetę. Pracujesz tyle, na ile pozwala ci sytuacja życiowa, i jeśli nie dajesz rady, twoją pracę przejmuje ktoś inny. Gildia to działanie kolektywne. Pozwala nam to na wypracowywanie konkretnych diagnoz, postulatów i rozwiązań, które mogłyby zmienić fatalną sytuację freelancerek i freelancerów. A jest co robić, bo a to ktoś zaczyna pracę nad spektaklem bez podpisanych umów, a to spektakl nie jest odbierany na trzeciej generalnej, bo zmienił się dyrektor. Staramy się w tych wszystkich sprawach pomagać naszym członkiniom i członkom, jednocześnie wypracowując systemowe rozwiązania i standardy na przyszłość.


A przyszłość jest niepewna, co już ustaliliśmy. Rząd po raz drugi zamknął teatry i ruszyć mają kolejne programy pomocowe. Jak wam idzie dialogowanie z drugą stroną?

Kiedy zaczęła się pandemia, rozmawialiśmy ze wszystkimi: z teatrami, z samorządami, z Ministerstwem Kultury, ale programy pomocowe dla artystek i artystów w większości zaczęto tworzyć bez konsultacji z najbardziej zainteresowanymi. A gdybym chciała ci pomóc, to najpierw bym cię zapytała, czego ci trzeba. Tymczasem myśmy takich pytań nie słyszeli. Na początku zupełnie nie wzięto pod uwagę tego, że ludzie w takim kryzysowym momencie mają problem z twórczą pracą, że to, czego najbardziej potrzebują, to pewien komfort, by móc się spokojnie ogarnąć w nowej rzeczywistości. Przedsiębiorcy nie musieli stworzyć projektu, żeby dostać wsparcie, a my musieliśmy. Świat się wali, a my siedzimy i wymyślamy projekty, wypełniamy wnioski i je realizujemy. W dodatku po zakończeniu procedury naboru do programu „Kultura w sieci” ministerstwo zmieniło zasady, aby wesprzeć większą liczbę twórców. Nagle miały to być projekty nie na sześć miesięcy, tylko na trzy, więc jeśli dofinansowanie już dostałeś, to przepisujesz projekt i naprawdę już nie widzisz w tym żadnego sensu.



Jeden wielki chaos.

A my, artystki i artyści, naprawdę wiemy, czego potrzebujemy. Dlatego postulujemy między innymi kilkumiesięczne rezydencje rozwojowe, które przez, powiedzmy, trzy miesiące pozwolą złapać oddech i rozwijać nowy projekt artystyczny lub kontynuować to, co już jest zaczęte. Bez przymusu produkcji. Proces twórczy jest nie mniej ważny od efektu końcowego, a dzisiaj wszyscy skupiają się na produktach i produkcikach. Nieważne jakich, ważne, żeby coś powstało. Poza tym dotychczasowe programy miały luki, wykluczały na przykład studentki i studentów reżyserii.


A może tak było wszędzie, nie tylko Polska wymyślała programy pomocowe ad hoc. Sporo pracowałaś w Niemczech, o których mówiono, że znakomicie pomagają ludziom kultury. Prawda to?

Na pewno ta pomoc była i jest większa niż w Polsce, choć rzekome kwoty pomocy dla artystów zwiększyły się magicznie w polskich mediach z 5 do 15 tys. euro. W Niemczech, wiadomo, wszystko rośnie. Tymczasem te 5 tys. przyznawano tylko w Berlinie, reszta landów miała własne programy pomocowe. Na pewno w Niemczech wsparcie dla ludzi kultury było lepiej zorganizowane, bo działa od lat. A w Polsce, cóż, dalej walczymy o ubezpieczenia zdrowotne. Jednorazowe parotysięczne zastrzyki okazały się dalece niewystarczające, bo pandemia nie jest sprintem, tylko biegiem długodystansowym. Odwołane premiery w pierwszym lockdownie mogą być ponownie przesunięte przez zapowiadaną kwarantannę narodową. Współodpowiedzialne za nasz los instytucje, które mogłyby być dla artystów freelancerów parasolem ochronnym, same są pogubione.


I Gildia zaczęła je irytować.

W trakcie pierwszego lockdownu byliśmy, mam wrażenie, gorącym kartoflem. Szliśmy do teatrów z konkretnymi prośbami, propozycjami i pytaliśmy, jak się ma wsparcie dla twórców, czy dostają wynagrodzenie za wrzucanie spektakli do sieci, na co słyszeliśmy: „Sorry, ale my tu próbujemy dla was ratować instytucje, idźcie do samorządu”. Szliśmy do samorządu i mówiliśmy: „Słuchajcie, jest mnóstwo ludzi bez etatów, którzy nie mają teraz za co żyć, mamy takie i takie propozycje”, i słyszeliśmy: „Nie mamy pieniędzy, nie wiemy, co zrobić, idźcie do ministerstwa”. Idziemy do ministerstwa, a tam mówią, że jest postojowe i zapomogi, a poza tym oni wspierają instytucje, żeby one nas wspierały, idźcie do nich. I koło się zamyka. Okazało się, że my, teatralne twórczynie i twórcy, nagle przestaliśmy być odpowiedzialnością kogokolwiek, kto żył i żyje z naszej pracy.


Jaką wystawiasz za to ocenę?

Za te początki mierną bym dała, dwóję.



Bez litości.



Teraz to się zmienia, zaczęliśmy być partnerem w dyskusji i nasz głos jest brany pod uwagę.

Bo zobacz, było postojowe. Niewielkie pieniądze, ale zawsze coś. Freelancerzy, w tym większość teatralnych twórców i twórczyń, mieli jednak problem z dostaniem go, bo system zapomniał, że niektórzy z nas są zatrudnieni na jedną ósmą etatu tylko po to, by mieć ubezpieczenie zdrowotne. Poza tym reżyser może dostać jednego miesiąca kilka tysięcy złotych, a przez kolejnych kilka ani grosza. System tego nie uwzględnia. Zwróciliśmy na to uwagę w trakcie dyskusji zespołu antykryzysowego powstałego przy Ministerstwie Kultury i jest szansa, by te wytyczne zmienić. Nie zgadzam się ze wszystkimi działaniami ministerstwa czy samorządów, ale ten brak wsparcia ludzi kultury bez etatów to jest problem strukturalny, który wspólnie musimy wypracować. Jako środowisko zwracamy na to uwagę już od lat.


Ludzie pisali w internetach, żeby darmozjady (czytaj: artyści) wzięli się do prawdziwej roboty, a nie ciągle oglądali się na państwo. Co byś im powiedziała?

Nic bym im nie powiedziała, nie wchodziłabym w tego typu dyskusję. Dla mnie kultura jest bezdyskusyjnie ważna. Takie wypowiedzi pokazują natomiast bardzo małe zaufanie społeczne do zawodu artysty/artystki czy – szerzej – pracowników i pracownic kultury. I to jest niepokojące. Dlaczego twórczy i twórczynie kultury mają dla niektórych w Polsce taki niski status? Warto poszukać odpowiedzi na te pytania. I nie chcę też wchodzić w rozmowę o tym, czy kultura jest pożyteczna, czy się opłaca, czy generuje PKB. Kultura w ogólne nie jest o tym, jest fundamentalnie ważna z innych powodów.


Chyba nie dla wszystkich – niedawny protest środowisk artystyczno-kreatywnych „Daj żyć kulturze!” przeszedł niemal niezauważony.

Też się tego obawiam. Natomiast po ogłoszeniu tych ostatnich obostrzeń odbyło się spotkanie zespołu antykryzysowego przy Ministerstwie Kultury, w którym jest też przedstawicielka Gildii Marta Miłoszewska (ubolewam nad niewielką reprezentacją sztuk wizualnych w tym zespole). Toczą się tam rozmowy o drugiej „tarczy”, która, mam nadzieję, uwzględni także freelancerów i nasze wielokrotnie podnoszone postulaty, jak mikroetaty, rezydencje rozwojowe czy uchwalenie wypracowanej już ustawy o uprawnieniach artysty zawodowego, która dawałaby nam ubezpieczenie zdrowotne. My, powtarzam to bez końca, mamy nie tylko gotowe postulaty, ale też wskazujemy nawet potencjalne źródła ich finansowania. Programy takie jak „Fundusz na start” czy „Fundusz wsparcia kultury” są – wypracowanymi przez zespół ekspercki przy Instytucie Teatralnym – propozycjami środowiska, które weszły w życie i mogą być realnym wsparciem. Wciąż brakuje jednak systemowych rozwiązań dla twórców i twórczyń sztuk wizualnych.


Kiedy czytam te postulaty, jak tantiemy reżyserskie, harmonogramy wypłat, transparentność, umowy licencyjne czy urlopy macierzyńskie, to sobie myślę, że polski teatr to jakaś feudalna instytucja.

Z pewnością kapitalistyczna. Zaczęło się to w latach 90., kiedy na przykład likwidowano etaty reżyserskie w teatrach, ale też twórcy woleli być freelancerami. Mam wrażenie, że wtedy zrodził się system oparty na przekonaniu, że przetrwają najsilniejsi, najbardziej utalentowani, do nich będzie należał teatr. Ja też tak w niego wchodziłam, musiałam przetrwać te pierwsze spektakle za pięć złotych i niezliczone upokorzenia jako reżyserująca kobieta. Potem dopiero zaczęłam siebie pytać: ale właściwie dlaczego ja na to pozwalałam? Dlaczego kolejne osoby mają przez to przechodzić? Dlaczego te przemocowe zachowania traktujemy jako normę? Dlaczego ktoś tego nie zatrzymał? Co mogę zrobić dla swoich młodszych koleżanek i kolegów, jeśli stanę się beneficjentką tego systemu?


Ale beneficjenci też dostali teraz po dupie. Okazało się, że najwięksi twórcy, nagradzani i hołubieni, zostali nagle bez pracy.

Bo system, jaki mamy w polskim teatrze, oferuje drabinę, by się po niej wspinać, ale zapomniał o jej zabezpieczeniu w razie upadku z niej. Dlatego teraz możemy jako środowisko liczyć tylko na siebie. Powinniśmy wytworzyć wspólny cel działania i Gildia stara się to robić. Musimy spojrzeć na siebie nie jak na konkurentów, ale sprzymierzeńców. Albo zbudujemy sojusz, albo będziemy nieustannie ignorowani. Ta indywidualizacja nas osłabia. Jako grupa możemy więcej, nasz wspólny głos staje się bardziej słyszalny, niż kiedy mówimy o swoich potrzebach sami. To jest naprawdę ważne, musimy się tym zająć.



Zajmujesz się teraz także swoim nowym spektaklem pod tytułem „Wstyd”, który ma mieć w połowie grudnia premierę w Nowym Teatrze w Warszawie.

Na razie nie można grać, ale można próbować, choć wszystko jest wielką niewiadomą, bo być może jutro będą nowe ograniczenia, a pojutrze ktoś z ekipy będzie miał COVID i trzeba będzie przełożyć premierę. Dlatego postanowiłam każdy dzień prób traktować jako wielki sukces.



„Wstyd” ma zamknąć twoją trylogię, na którą składają się też „Strach” w TR Warszawa i „Gniew” w stołecznym Teatrze Powszechnym. Wstyd, dodajmy, dziedziczony rodzinnie. Masz w obsadzie trzy wspaniałe aktorki: Ewę Dałkowską, Magdalenę Cielecką i Jaśminę Polak. Jak wam idzie mierzenie się ze wstydem w Nowym Teatrze?

Dla mnie ważne jest to, jak dana emocja spotyka się z miejscem, w którym spektakl powstaje, i przyznaję, że ze wstydem nie jest łatwo w Nowym Teatrze, który jest postrzegany przez wielu jako scena najbardziej posh na bogatym Mokotowie, gdzie nawet psy są piękne. No i jak tu rozmawiać o wstydzie, tym bardziej wstydzie społecznym? To napięcie między wizerunkiem miejsca a tematem mnie zainspirowało do zajęcia się kwestią dziedziczenia wstydu, podobnie jak to zrobili w swoich głośnych książkach Didier Eribon czy Édouard Louis. Mnie jednak zainteresowała perspektywa kobieca.


Własnej rodziny?

Rozmawiając z przyjaciółką Agatą Baumgart, mówię: „Słuchaj, skąd ja wezmę taką rodzinę?”. A ona na to: „Jak to skąd? Weź swoją!”. I tak się skończyło, że wzięłam na warsztat babcię, mamę i siebie. Jest więc babcia ze wsi, mama, która ucieka z wioski i starcza jej pary, żeby się przenieść do miasteczka, i ja w tym Nowym.


Mam poczucie, że kończę coś, na co mama nie miała już siły. Co ważne, ani babcia, ani mama nie widzą tu żadnej porażki. W czymś, co ja uważam za wstydliwe, one widzą siłę. Bardzo mnie to przekucie wstydu w siłę ciekawi. A ciebie?


***
Gosia Wdowik – reżyserka teatralna, dramaturżka, przewodnicząca Gildii Polskich Reżyserek i Reżyserów Teatralnych


Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji