Artykuły

Dramat pudełkowy. Rozmowa z Maliną Prześługą

- To właśnie Barańczak napisał kiedyś, że człowiek całe życie żyje w prowizorce, licząc na to, że za chwilę / za rok / po remoncie / po urlopie / po zimie będzie idealnie, tymczasem niedoskonałość, prowizorka, taki życiowy brudnopis to jedyne, co mamy. I nie potrafimy cieszyć się niedoskonałą relacją z drugim człowiekiem, niedoskonałym miejscem życia, niedoskonałą miłością, zamykamy się i obudowujemy pretensjami do wszystkich o wszystko - Justynie Jaworskiej opowiada Malina Prześluga.

Justyna Jaworska: "Pustostan" to twoja trzecia sztuka dla dorosłych. Czy dobrze mi się wydaje, że najsmutniejsza?

Malina Prześluga: To ciekawe, bo podczas pisania "Pustostanu" przychodziło mi do głowy wiele określeń na to, jaki to jest dla mnie tekst, jakie emocje go wywołują i jakie emocje on budzi we mnie. O dziwo nie było tam słowa "smutek", choć sztuka wesoła raczej nie jest. Nikołaj Kolada mówił kiedyś, że pisaniu powinny towarzyszyć najprostsze, podstawowe emocje - jak smutek właśnie, strach, złość, ból, czyli takie, które najłatwiej zdefiniować. W pewnym sensie się z tym zgadzam (dodałabym od siebie jeszcze jedną emocję, która pisaniu powinna towarzyszyć zawsze - przyjemność), jednak w przypadku "Pustostanu" tych emocji było tyle naraz, drgało tak wiele strun, że smutek był tylko jednym z wielu punktów wyjścia. Gdybym miała teraz użyć jednego słowa klucza, byłby to właśnie pustostan... Spustoszenie - pustka i okolice.

Pracowałaś nad tym tekstem wyjątkowo długo. Stawiał opór?

Wręcz przeciwnie - raczej otwierał przede mną bardzo wiele kierunków, z których musiałam nauczyć się świadomie rezygnować. Wersja, którą przysłałam do redakcji, miała nazwę pliku "pustostan_wer_5" - tyle razy przerywałam pisanie, zaczynałam na nowo, zmieniałam bieg zdarzeń. Przy każdym kolejnym podejściu otwierały się nowe drzwi i burzyły kolejne ściany (by utrzymać tę mieszkaniową narrację). Momentami tekst przytłaczał mnie tą złożonością znaczeń, bałam się prowadzić go dalej, by nie zgubić niuansów, nie przykryć jednych innymi, utrzymać tę cienką nitkę, która poprowadzi mnie i odbiorcę tekstu do końca, ale plącząc się i zahaczając o wszystko, co po drodze. To właśnie było najtrudniejsze - opowiedzieć historię, która w bardzo przewrotny sposób jest mi bliska, dotyka tego, co naprawdę mnie uwiera, ale opowiedzieć ją tak, by utrzymać stały dystans, by nie była wyłącznie zapisem intymnym, a opowieścią dość uniwersalną. "Dość", bo jednak mimo wszystko bardzo polską.

Dopytuję o technikę, bo pamiętam jak mówiłaś, że dla dzieci piszesz raczej "na szybko", spontanicznie.

Jeśli chodzi o pisanie "na szybko", jak mówisz, w "Pustostanie" paradoksalnie to także była moja metoda. Znaczy to tylko tyle, że gdy już siadam do komputera, to piszę bardzo dużo i bardzo długo, bez opamiętania i bez snu, po prostu wylewam z siebie słowa. Potem przychodzi czas na analizę, krytykę, zmiany, usuwanie i dodawanie. W przypadku "Pustostanu" właśnie temu etapowi poświęciłam najwięcej pracy, a po drodze takich "wylewów" było kilkanaście.

Teraz po śmierci Barańczaka przeczytałam w paru o nim wspomnieniach, że uważał się za "solidnego poznaniaka" i pielęgnował "mieszczańskie cnoty", chociaż sam trochę z tego kpił. Niedawno Weronika Szczawińska w "Terenie badań: Jeżycjada" zrewidowała konserwatywną wizję rodziny z powieści Musierowicz. Twoja sztuka nie zostawia suchej nitki na "mieszczańskich cnotach" - jest oskarżeniem rodzinnej hipokryzji. Rozliczasz się z czymś?

Rozliczam się. Nie ma to jednak związku z Poznaniem, w którym mieszkam od siedemnastu lat - ja to miasto uwielbiam nie za mieszczańskie cnoty, ale za cały ten chaos, niedopieszczenie i podziemną aktywność, jaką dostrzegają tylko ci, którym na tym zależy. Poznań jest miastem kontrastów i utajonych prawd i to w nim lubię najbardziej.

Hipokryzja i emocjonalna pustka, o których piszę, nie rodzą się w mias­tach, tylko w czterech ścianach. A może jeszcze im ciaśniej, bo początek mają w głowie. Każda z postaci "Pustostanu" toczy swoją odrębną historię, żałosną, przerysowaną groteskowo grubą krechą. Ci ludzie, pozornie składający się na rodzinę, są jak pozamykane kartonowe pudła, w każdym mnóstwo drobiazgów, brzydkich pamiątek, śmieci i rupieci, które dla nikogo poza nimi nie mają znaczenia. Chciałoby się otworzyć je wszystkie, wysypać na podłogę, przejrzeć i ustawić z nich coś sensownego, ale się nie da, bo nic nie trzyma się kupy, a pudła są szczelnie zamknięte. Nie ma kontaktu, nie ma porozumienia, nic nie ozdobi miejsca, w którym tak obok siebie stoją. Wyszło, że zamiast powieści szkatułkowej napisałam dramat pudełkowy.

A co z tym rozliczaniem się? Mówiłam już, że paradoksalnie to dla mnie tekst bardzo intymny, choć postaci zupełnie nie są z mojego świata. "Pustostan" pisałam z przerwami od kwietnia 2013 do maja 2014. Wigilia stanowiła dla tego tekstu punkt wyjścia, bo Wigilia to od zawsze był dla mnie drażliwy temat. Nabudowana narzuconymi z zewnątrz emocjami, z założenia mająca być patetycznie miłosna i ciepła, w moim rodzinnym domu często kończyła się lub zaczynała kłótnią, taką zwyczajną, z nadmiaru napięcia chyba. Wtedy mnie to bolało - że jakoś nie potrafiliśmy się dogadać. Tymczasem pod koniec listopada niespodziewanie umarła moja mama, a tym samym skończył się rodzinny dom, skończyły się wszystkie Wigilie i moja wielka naiwność. Dostrzegłam swoją wcześniejszą mieszczańskość i naburmuszoną pretensję, nagle cały mój wcześniejszy żal wydał się żałosny i przerażająco głupi. I pisałam ten tekst dalej, choć inaczej. To właśnie Barańczak napisał kiedyś, że człowiek całe życie żyje w prowizorce, licząc na to, że za chwilę / za rok / po remoncie / po urlopie / po zimie będzie idealnie, tymczasem niedoskonałość, prowizorka, taki życiowy brudnopis to jedyne, co mamy. I nie potrafimy cieszyć się niedoskonałą relacją z drugim człowiekiem, niedoskonałym miejscem życia, niedoskonałą miłością, zamykamy się i obudowujemy pretensjami do wszystkich o wszystko. Postaci z "Pustostanu" są właśnie obudowane: językiem, stereotypem, ideologią, religią, tradycją, telewizją, nadzieją, pustką i czym tam jeszcze - sporo tych warstw. Tylko pies jest psem. Głupi i kocha, i dobrze mu, bo niczego nie rozumie, niczego nie chce. Zazdroszczę psu braku człowieczeństwa.

Bardzo mnie wzrusza w twoim tekście przewrotka finałowa - najpierw Babci odbierasz, a potem zwracasz głos. Jak to rozumieć?

Tak, Babcia, poza psem, to także postać, która odbiega od reszty. Taki mój wyobrażony głos dawnego pokolenia, tęsknota do świata, którego nie znałam, pewnie wyidealizowana. Babcia w mojej intencji uosabia to wszystko, co straciliśmy, patrzę na nią i widzę upadek. Ale nie moralny, cywilizacyjny, te mnie jakoś mniej obchodzą, tylko taki jednostkowy, osobisty. Nie chcę mówić o niej za dużo, żeby nie spłaszczyć kilku równoległych sensów jakimś szybkim wyjaśnieniem. Babcia to tęsknota do miłości. Właściwie wszystko w tym tekście jest tęsknotą do miłości. Paskudnie obudowaną we frazesy i tanie chwyty, prowokacyjnie skręcającą w rewiry ideologii i prawd, które są mi dalekie. Bo wszyscy, mam wrażenie, tak skręcamy, w prawo, w lewo, w górę, do tyłu i bez sensu. A trzeba się kochać i tyle. Tylko proszę mnie nie posądzać o hołdowanie tak zwanym wartościom, to nie o to chodzi. Napisałam tekst nie jako wyznawczyni poglądów, bliżej mi do głodnego psa.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji