Artykuły

Dramaty sądowe. Rozmowa z Anną Wakulik

- Zastanawia mnie, jak można mieć patent na prawdę. Jak to jest wydawać wyrok na kogoś w wieku własnego ojca? Jak orzec winę podczas sprawy rozwodowej? Jak nie myśleć o tym, co na przykład spowodowało zdradę, tylko o tym, co mówi na ten temat kodeks cywilny? Jak nie myśleć o tym, że adwokat to też człowiek, który się sprzedaje? Chociaż dobrze, przyznam, moja sztuka wzięła się z żalu, że sama nie poszłam na prawo - Justynie Jaworskiej opowiada Anna Wakulik.

Justyna Jaworska: Bardzo się cieszę, że bohaterka "Dzikiego Zachodu" nosi hidżab, bo trochę się w tym numerze zajmujemy fundamentalizmem. Myślisz, że konwersje na islam to już polski problem?

Anna Wakulik: Mam wrażenie, że z dwójki moich bohaterów fundamentalistą jest raczej sędzia i że większy problem niż jej hidżab stanowi jego toga. Chusta bohaterki to raczej znak poszukiwania stabilizacji, czegoś jasnego i prostego po latach szaleństw i ucieczek. Pod hidżabem można wiele ukryć. Na pewno jest też prostym znakiem, na którym Ewa może oprzeć swoją tożsamość, powiedzieć "proszę, już nie jestem niczyja, przynależę". Tak jak ochrzczeni w obrządku katolickim Polacy, którzy zakładają myckę lub buddyjską bransoletkę.

Michel Houellebecq w swojej najnowszej powieści przepowiada podobno tryumf islamu i widzi Francję jako państwo wyznaniowe. Twoja sztuka przypomniała mi też jego "Cząstki elementarne", z innym wątkiem: wyzwolonej matki i spiętych synów, czyli sierot po rewolucji obyczajowej.

O tym samym traktował dramat Doris Lessing "Na początku był dom". No i oczywiście w "Tangu" Mrożka rewolucjoniści wychowują konserwatystę, ale to już banał. Nigdy natomiast nie było jeszcze tak, że dojechać na drugi koniec świata można w kilka godzin, z powodu niebycia nigdzie na stałe można mieć - bez specjalnej nienawiści ze strony społeczeństwa - nieskończoną liczbę związków, pracować w słynnym trybie projektowym, często wirtualnie, nie wiążąc się z żadną grupą, nie będąc za nikogo odpowiedzialnym. Zastanawiałam się, ile tak można.

Wyczuwasz w reakcji na te zmiany zwrot konserwatywny? Sama obracasz się pewnie wśród zblazowanych hipsterów...

Wypadłam z takich kręgów podczas wygnania do miasta Tarnów. Z czego się cieszę i dziękuję w tym miejscu Tarnowowi, bo z oddalenia zobaczyłam, że moi niegdyś trzydziestoletni, a teraz czterdziestoletni koledzy dalej siedzą w tej samej czapce w warszawskiej knajpie, a słynne "poznawanie nowych ludzi" jest równie głębokie, jak small talki po premierach. I pytam siebie: jak długo można mieszkać w wynajmowanym pokoju i nie mieć w życiu celu? Ludzie chcą się jakoś skonstruować, mieć po co wstać rano i gdzie iść. To jest zresztą kwestia środowiskowa - pracujesz w teatrze i wydaje ci się, że wszyscy dookoła są wyluzowani i lewicowi, a kręcisz się w jakiejś sztucznej enklawie, w której, jak wszędzie, obowiązują pewne normy. W wolnych zawodach zwrot konserwatywny też następuje - niejedna reżyserka, która się odzieciła, nie chadza już na plac Hipstera, tylko urządza próby o dziewiątej rano, żeby je zgrać z przedszkolem.

Nakładasz na te dylematy zakorzenienia kwestię imigrantów. Można by pomyśleć, że twoja sztuka dzieje się nie w Warszawie, lecz w Berlinie!

A czy u nas niedługo nie będzie podobnie? Diasporę turecką mamy bez porównania mniejszą niż Niemcy, ale to się będzie zmieniać, imigrantów przybywa i przybywa napięć na tle rasowym. Nie możemy nadal udawać, że nas to nie dotyczy. Mieszkam przy ulicy Saskiej, na warszawskiej Pradze i tam społeczeństwo jest już trochę etnicznie zabarwione - widać różne wykroje oczu i odcienie skóry. Chociaż metro w porównaniu z nowojorskim dalej jest jednokolorowe...

Sama planowałaś poruszyć problem rasizmu i fundamentalizmu, czy raczej dostałaś taki temat?

No dobrze, serio? Sztuka była zamówiona przez Londyn, zainteresowanie wyraziła reżyserka Ria Parry, która miała początkowo robić moje "Zażynki", choć ostatecznie zrobił je kto inny. A hasło zamówienia brzmiało: "Eurosieroty". Krążyłam zatem wokół emigracji, podróżowania, ucieczek życiowych...

Czyli dobrze wyczułam: inspiracja z eksportu!

Bardzo ogólna - owszem. Eksport i import międzyludzki też mnie tu zainteresował. Ale najbardziej zastanowiło mnie co innego, zagadnienie uniwersalne: kim jest dzisiaj sędzia, a kim podróżnik. Jaką trzeba mieć pychę w sobie, by wydawać wyroki, by brać na siebie brzemię nieposiadania wątpliwości? Może dzięki takim ludziom społeczeństwo funkcjonuje? Choć oczywiście postać wiecznie poszukującej matki freelanserki też rodzi pytania. Pewnie biją się we mnie sędzia z podróżnikiem, i rozpisałam to na role.

"Budzę się, ale nie wstaję" - mówi twoja bohaterka.

Tak, z tym się utożsamiam, jeśli tylko mogę. (śmiech) Tak to jest niestety, kiedy się dostaje zastrzyk gotówki, stypendium albo honorarium, a potem już nic nie trzeba. Straszne... (śmiech) Natomiast wzorem dla mojej zbuntowanej bohaterki była Laura Brown z filmu "Godziny", grana przez Julianne Moore. Jakoś mnie zawsze kręciła ta postać...

Pamiętam: była gospodynią domową, robiła ciasto i nagle zrozumiała, że nie chce tak żyć.

I wybrała wolność. Została bibliotekarką w innym mieście - mnie jednak najbardziej fascynuje ten moment, kiedy po prostu wyszła z domu, by już nie wrócić. Fascynuje mnie pytanie, czy tak można. Bo chyba mnóstwo kobiet (i mężczyzn) o takim geście marzy, a żyje w fałszu albo w ciągłym napięciu. A ona to zrobiła i przyznała: ta decyzja była dobra, może nie jestem stuprocentowo szczęśliwa, ale szczęśliwsza niż wcześniej. Wybrałam i nie żałuję.

Pokazujesz przy okazji jeszcze jedno napięcie: między Polską jako "Radomiem Europy", jak piszesz, a szerokim światem. Czy mieszkając za granicą, czułaś się gorsza? Bo może już dość tych kompleksów?

Myślę, że dobrze by było się rozluźnić, i to po obu stronach. (śmiech) Żyłam rok w Berlinie i pół roku w Londynie, czyli akurat tam, gdzie Polacy pracują jako robotnicy. Tylko że nie jestem chyba właściwą osobą, by o tym mówić, bo moja sytuacja była specyficzna - siedziałam w teatrze na Sloan Square, gdzie tuż obok rezyduje królowa i Pierre Cardin sprzedaje ubrania. Nie czułam się biedną imigrantką. W Berlinie się czułam, bo to było i jest modne - jestem skądinąd, mieszkam na squacie, jem resztki i jeżdżę rowerem - a ja chciałam być modna. Myślę, że to też jest jakiś rodzaj kreowania swojej tożsamości: jestem emigrantką, dotknęłam samotności wygnania, ale czegoś mnie to nauczyło. No więc nie wiem, czy mnie nauczyło, czy jednak straciłam czas na odpowiadanie na pytania, skąd jestem i jak nazywa się ta wódka na "ż". W stolicach europejskich każdy jest "skądś", mówi po dziwnemu angielsku, ma kolegów różnych narodowości. Warto wziąć z tego coś dla siebie. Zwłaszcza międzyludzki luz.

Sztuka wyszła ci bardzo europejska, takie się teraz pisze na Zachodzie.

Naprawdę? Na pewno miałam dość "odwiecznych polskich tematów", czyli wałkowania przeszłości. Dlatego "Dziki Zachód" dzieje się w przyszłości, chociaż niedalekiej.

A co ze stylem Royal Court? Trochę się z niego chyba wyzwalasz?

No właśnie mam wrażenie, że nie... Nadal jest to małoobsadowy dramat zogniskowany wokół konkretnych problemów, pisany konsekwentnie, w miarę prostym językiem. Może tylko mniej linearnie, bo postaci robią wycieczki czasowe. Moja poprzednia sztuka, "Wasza Wysokość", miała chronologiczną narrację i w tym może sensie była bliższa formatowi Royal Court.

I została poprzedzona rzetelną dokumentacją. A tym razem?

A tym razem oglądałam w sieci nagrania z polskich rozpraw sądowych, trochę czytałam. To wyzwala marzenie, by być sędzią, walić młotkiem, mieć posłuch! Wstajesz, siadasz, a cała sala za tobą. To jest dopiero teatr, codziennie! I ten sztuczny język prawniczy, tak niesamowicie rytualny, często groteskowy... W amerykańskich filmach wygląda to zupełnie inaczej: tam adwokaci i prokuratorzy grani przez pięknych amerykańskich aktorów wygłaszają porywające przemowy. W polskich realiach występują, mam wrażenie, dziewczyny z blokowiska w togach i ich koledzy w rolach obrońców i oskarżycieli. I te sale sądowe - średnio przestronne pokoje z trzema krzesłami od kompletu i paprotką w rogu. Fascynuje mnie taka wizja: skończę prawo, będę sędzią, zostanę w jednym mieście, będę pracować od siódmej do piętnastej, po godzinach będę pisać wyroki tym spotworniałym, nieczułym językiem, będę mieć do końca życia porządną emeryturę.

Dzika fantazja o stabilizacji?

To też, ale przede wszystkim zastanawia mnie, jak można mieć patent na prawdę. Jak to jest wydawać wyrok na kogoś w wieku własnego ojca? Jak orzec winę podczas sprawy rozwodowej? Jak nie myśleć o tym, co na przykład spowodowało zdradę, tylko o tym, co mówi na ten temat kodeks cywilny? Jak nie myśleć o tym, że adwokat to też człowiek, który się sprzedaje? Chociaż dobrze, przyznam, moja sztuka wzięła się z żalu, że sama nie poszłam na prawo. (śmiech) Mam w sobie małego wewnętrznego komornika. To są jednak nieprzyzwoicie duże pieniądze.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji