Artykuły

Jestem samolotem

- Zawsze interesowały mnie działania z pogranicza obowiązujących trendów, artystyczne wyzwania, które są obok głównego nurtu - mówi MARIA PESZEK, aktorka Teatru Studio w Warszawie.

Irena Maślińska: Zamieniła pani sceną na estradę. Jak odnajduje się pani w nowej

roli.

Maria Peszek: Na naszym koncercie podczas festiwalu Opener w Gdyni było podobno pięć tysięcy ludzi. Śpiewały tam międzynarodowe gwiazdy, ale spod wielkiej sceny publiczność przyszła też do nas i to było wielkie zwycięstwo. Dla mnie, przyzwyczajonej do skupienia, jakie tworzy się w teatrze, nie jest to proste, jednak odnajduję się w tym i dobrze się czuję. Robię swoje i nie zastanawiam się zbytnio nad tym, czy śpiewam dla paruset osób czy dla paru tysięcy. W sumie, jaka to różnica? Po prostu muszę robić, to co robię, uczciwie, jak najlepiej, a ile osób jest na widowni, to sprawa drugorzędna.

Naprawdę, szczerze?

Drugorzędna.

Aplauz tłumów nie działa na panią?

Jest potrzebny, ale nie niezbędny. "miasto mania" jest następstwem tego, co robiłam do tej pory. Zawsze interesowały mnie działania z pogranicza obowiązujących trendów, artystyczne wyzwania, które są obok głównego nurtu. Nigdy nie wynikało to jednak ze sztywnego założenia, że oto ja, Marysia Peszek, będę zajmować się sztuką, która wykracza poza sferę popularną i masowe oczekiwania. To nie było tak, że pewnego dnia usiadłam i wymyśliłam sobie, że będę artystką niezależną czy alternatywną.

Jak więc do tego doszło?

Zawsze interesowałam się takimi, a nie innymi przedsięwzięciami, za każdym razem intuicyjnie kierowałam się w tę, a nie inną stronę. Samo tak wychodziło, a wynikało z tego, co mnie kręci, podnieca, co na tyle mogłoby mnie zafrapować, żeby się temu oddać zupełnie. Wychodzę z założenia, że jeśli mam robić sztukę, to tylko taką, która mnie kompletnie obezwładnia, a nie taką, która mnie średnio interesuje. Projekt "miasto manii" powstał tak naprawdę z marzenia i bardzo silnej potrzeby emocjonalnej, pragnienia wyrażenia siebie. Kompletnie poza kalkulacjami w rodzaju, jak to się sprzeda i co jest teraz chodliwe. Nie znam się zresztą na tym.

Pieniądze są na drugim planie?

Jestem aktorką, a nie liczykrupą, ani nawet człowiekiem ze świata biznesu czy świata muzyki. Przynajmniej nie byłam nim, gdy się przygotowywałam do "miasto manii". Po prostu musiałam to zrobić. Być może zresztą to jest właśnie odpowiedź na pytanie, jak to się stało, żęto tak na ludzi działa. A że działa na ludzi, jest dla mnie oczywiście bardzo istotne, bo - jak każdy artysta - jestem próżną istotą. Jeśli więc skala oddziaływania okazała się aż tak duża, to - moim zdaniem - właśnie dlatego, że "miasto mania" powstała w zupełnym oderwaniu od oczekiwań marketingowych. Zrobiłam ją, bo musiałam. A nagle okazuje się, że mm ludzie muszą tego słuchać i powstał odbiór masowy - oczywiście mówimy o masowości w skali sztuki alternatywnej.

Ponad dwadzieścia dwa tysiące płyt, które się sprzedały, to jest masa.

I to mnie chwilami zdumiewa.

"miasto mania" to przedstawienie, płyta, koncerty. Wszystko się świetnie udało. Co dalej?

Pierwsza trasa została zakończona przed wakacjami, zagraliśmy blisko trzydzieści koncertów w całej Polsce, teraz rozpoczynamy drugą. Potem chcę się skupić nad ukończeniem mojej płyty z zespołem Elektrolot. Jest to muzyka naprawdę szalona, na pewno nie masowa. Co dalej, zobaczymy.

Aby wytrzymać kilka tygodni w trasie, trzeba mieć chyba żelazną kondycję?

Bywa ciężko. W moim życiu nastąpiła rewolucja. Gramy, potem całą noc jedziemy samochodem, a następnego dnia znowu trzeba grać. Nie ma czasu na oddech.

Często mówi pani o emocjach. Są tak ważne dla pani?

Najważniejsze. Dla mnie podstawowym wyznacznikiem w sztuce jest to, czy coś mnie porusza, czy nie. Albo coś mnie przejmuje dreszczem i wiem wtedy, że to jest sztuka wybitna, albo nie. To bardzo proste kryterium oceny. Nie ma nic ważniejszego od emocji.

Wiele osób kojarzy Marię Peszek głównie z Krakowem, ale mieszka pani w Warszawie. Od dawna?

Odkąd jestem aktorką - od dziesięciu lat. Mieszkam w pobliżu lotniska i wcale mi to nie przeszkadza, wręcz przeciwnie. Mam ogromną słabość do samolotów. Warkot startujących maszyn - tu zacytuję samą siebie z "miasto mann" - "daje wrażenie, że zawsze przecież można odlecieć". To znaczy, że zawsze można po prostu wsiąść do samolotu i znaleźć się w zupełnie innej przestrzeni mentalno-duchowej, a również fizycznej. Jest taka szansa. Fantastycznie jest się budzić, słysząc warkot silników samolotów, które gdzieś lecą. Daje to poczucie, że wszystko jest możliwe. Marzenie, które wkażdym momencie może się spełnić. Napisałam utwór, który nie znalazł się w "miasto manii", pod tytułem "Jestem w środku samolotem", co jest metaforą mojej wyobraźni - gdzieś tam w środku czuję się jak samolot. Są tam też takie słowa: "do szczęścia mi tylko trzeba samolot ze skrawkiem nieba". Tej piosenki niema na płycie, ale w przyszłości znajdzie się na którejś na pewno.

Od dawna ma pani słabość do samolotów?

Towarzyszą mi od zawsze i to był tak naprawdę pierwszy impuls do zajęcia się "miasto manią". Oto dziewczyna mieszka na dachu i przelatujące nad nią samoloty są całym jej światem, wyznaczają jej pory dnia, ona do nich mówi, te samoloty to jej domowe zwierzęta.

Duży ten dom.

Oczywiście. Chciałabym też zrobić mnóstwo papierowych samolocików i w dniu nowej premiery rozsypać je z samolotu nad miastem. Może i to szaleństwo uda mi się zrealizować. Kto wie?

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji