Artykuły

Mój niepokój napisał sztukę za mnie. Rozmowa z Mateuszem Pakułą

- Niedługo urodzi mi się dziecko. W czasie tego czekania na nie - wbrew swoim własnym oczekiwaniom - staję się coraz bardziej ciemnowidzący. Sądziłem, że będę raczej coraz bardziej troskliwym misiem kinderystą, a tu klops. Mam coraz większą świadomość, co się dzieje ze światem, i jestem przerażony. Przeraża mnie, że moje dziecko będzie żyło w straszliwie zanieczyszczonym, genetycznie modyfikowanym i doszczętnie sfarmakologizowanym świecie - Justynie Jaworskiej opowiada Mateusz Pakuła.

Justyna Jaworska: Skąd pomysł, żeby wrócić do "Guliwera"? Pamiętał pan, jaka to okrutna książka?

Mateusz Pakuła: Chyba przez Eco. Czytałem "Wyspę dnia poprzedniego", która do Podróży Guliwera jakoś tam nawiązuje. Pamiętałem, rzecz jasna, przede wszystkim te utrwalone popkulturowo fragmenty, Liliputy i Olbrzymy, ale też mi coś majaczyło, że były tam znacznie bardziej odjazdowe krainy, jakieś konie niezwykle mądre i fruwające wyspy. A że okrutna, to w ogóle nie pamiętałem. Disneyowska propaganda skutecznie czyści z takich treści te teksty, do których się zabiera.

Zamiast być Disneyem polskiej sceny wolałby pan być jej Antoniuszem?

Chętnie.

Pańska sztuka ujmuje w zdyscyplinowanej formie treści zbyt straszne do przekazania wprost. Zebrał pan najpierw te straszne treści i poszukał formy czy odwrotnie - niczym Guliwera poniosła pana "kolorowa opowieść"?

Przez ostatni rok strasznie dużo przeczytałem reportaży. O Chinach, Korei, Turcji, Czarnobylu, o Wyspach Owczych i o Polsce. Reportaż to jest chyba taki rodzaj relacji ze świata, której jeszcze w miarę ufam. Bo telewizji w ogóle nie ufam. Gazetom nie ufam. A zwłaszcza nie ufam internetowi. No, więc naczytałem się tych reportaży. Przy którymś z nich zacząłem myśleć o Guliwerze, o takiej podróży po fantastycznych krainach, zmyślonych, które kumulują w sobie cechy krain realnych. I poniosła mnie kolorowa, a jednocześnie dość hardkorowa opowieść. I mój niepokój napisał mi sztukę za mnie.

Wymyśliliśmy, że jest pan kinderystą, ale "Mój niepokój" dociera chyba do kresu kinderyzmu i oświetla na nowo także poprzednie pańskie teksty - jako apokaliptyczne. Czuje się pan ciemnym prorokiem?

Trochę tak się czuję. Niedługo urodzi mi się dziecko. W czasie tego czekania na nie - wbrew swoim własnym oczekiwaniom - staję się coraz bardziej ciemnowidzący. Sądziłem, że będę raczej coraz bardziej troskliwym misiem kinderystą, a tu klops. Mam coraz większą świadomość, co się dzieje ze światem, i jestem przerażony. Przeraża mnie, że moje dziecko będzie żyło w straszliwie zanieczyszczonym, genetycznie modyfikowanym i doszczętnie sfarmakologizowanym świecie.

I pewnego dnia przeczyta tę sztukę! Ale pan pisze też o zanieczyszczeniach mentalnych: infantylizacji, sprasowaniu języka, głupocie i paraliżu uczuć. Może to jeszcze gorsze?

To chyba jest tak, że jedno zawsze idzie w parze z drugim -zanieczyszczenia materialne powodują zanieczyszczenia mentalne. I na odwrót. Chyba jest tak, że dostajemy to zawsze w pakiecie.

Mało kto ze współczesnych dramatopisarzy tak intensywnie czerpie z poezji. Szuka pan kodów porozumienia z odbiorcą, czy raczej ma pan z poetami osobistą sprawę?

Raczej mam osobistą z nimi sprawę. W ogóle z poezją. To znaczy zawsze pochłaniałem spore ilości książek poetyckich i zawsze była to dla mnie niezła benzyna. Emocjonalna i estetyczna. Zupełnie nie zależy mi na zgadywankach, na tym quizie pod tytułem "Zgadnij, z kogo to cytat?". I nie mam złudzeń: niewiele osób zna poezję Sendeckiego, nie mówiąc już o Gutorowie. Wojaczka - który się pojawia chyba w co drugim moim tekście - czasem ktoś wyłapuje. Natomiast większość, tych mniej więcej z mojego pokolenia, natychmiast wyłapuje różnych Fiszów i inne, te bardziej muzyczne, cytaty. Ale naprawdę nie o to chodzi, żeby się intensywniej integrować z odbiorcą, puszczając do niego intertekstualne oko: "Hej, czytamy to samo, man, ale czadzik!", ani też nie chodzi o to, żeby dawać do zrozumienia odbiorcy, że jest głupi i nic nie czytał, w przeciwieństwie do mnie, który czytałem wszystko i na dodatek znam to wszystko na pamięć...

Więc o co chodzi? O radykalne odrodzenie języka?

Może można to tak nazwać. W każdym razie mój pożerający języki język woli emocje niż intelekt.

To jeszcze parę słów o spektaklu, który powstaje w Kielcach.

Myślę, że będzie dobry. Reżyseruje Julia Mark (Pawłowska), scenografię i kostiumy zaprojektowała Justyna Elminowska, która pracowała już ze mną przy "Na końcu łańcucha" w Lublinie. Muzykę skomponowali i będą grać na żywo perkusista Antonis Skolias i DJ Krime. Duet jest taki trochę z Björk. I w ogóle - tak mi się wydaje - Björk jest taką trochę patronką tego przedsięwzięcia. Mam nadzieję, że wpadnie.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji