Artykuły

Sprawa karpia. Rozmowa z Arturem Pałygą

- Rozmawialiśmy o tym, by zrobić portret człowieka, jakich znamy wielu, w każdym razie ja takich znam: którzy byli działaczami opozycji w latach osiemdziesiątych, być może niczego wielkiego nie zrobili, nie wsławili się żadnym skokiem przez płot, ale byli ludźmi, do których się miało zaufanie. I którzy nie wzięli udziału w późniejszym rozdziale stanowisk. Do dziś wyznają rodzaj etosu, by trzymać się z dala od władzy i dużych pieniędzy - Justynie Jaworskiej opowiada Artur Pałyga.

Justyna Jaworska: Rozmawiamy na dworcu, dogoniłam pana między jednym pociągiem a drugim. Bardzo dużo pan pracuje, ciągle w rozjazdach. Nie jest pan zmęczony?

Artur Pałyga: Jasne, że chciałbym nieraz to wszystko rzucić, wyjechać na egzotyczną wyspę i pisać dla przyjemności jeden tekst rocznie, ale to nierealne, nikt tak nigdy nie miał. Miło sobie pomyśleć o takim Hemingwayu, który tworzył z dala od świata, choć to raczej legenda - wydaje mi się, że większość rzeczy powstaje jednak w zawodowym kotle. Szczególnie w teatrze, gdzie wchodzi się w pewien cykl: mamy koniec sezonu i już się zaczynają rozmowy o następnym, ktoś dzwoni, coś wymyśla i nagle się okazuje, że trzeba przygotować trzy teksty do świąt. A jeszcze w tyle głowy czekają dwa następne pomysły, już własne. I powstaje pytanie, jak znaleźć na to czas.

Sam dla siebie napisał pan podobno "Nieskończoną historię".

Tak, chyba tylko to. Ale i w tym przypadku goniły mnie terminy: przerobiłem powieść na sztukę, żeby ją wysłać na konkurs dramatopisarski.

"Nieskończona" miała tej wiosny aż dwa wystawienia, Piotra Cieplaka w Warszawie i Uli Kijak w Zabrzu. Z tym że Cieplak trochę pański tekst ocenzurował?

Ani przez moment nie odebrałem tego gestu jako cenzury. Od razu dostałem od reżysera sygnał, że waha się, czy zająć się tym tekstem, bo interesuje go tylko część wątków. Zapytał, czy w takiej sytuacji w ogóle godzę się na rozmowę. Zgodziłem się oczywiście, bo bardzo mi zależało, żeby to przeniósł na scenę. Zresztą już ta pierwsza rozmowa z Piotrem Cieplakiem była bardzo dobra. Było porozumienie. Chętnie pracowałem nad nowymi scenami, które pisałem już w trakcie prób. A Ula Kijak chciała wystawić ten tekst w takiej wersji, w jakiej był on opublikowany w "Dialogu". I ostatecznie powstały dwa bardzo różne przedstawienia.

To chyba jest jakaś satysfakcja?

Pewnie. Cieszę się, że świat, jaki się zamknął w tym tekście, okazał się na tyle pojemny, że można z niego wydobyć różne opowieści. W rezultacie raz go "Telewizja Religia" poleca na rekolekcje, a za drugim razem wywołuje skandal i jacyś ludzie go oprotestowują, doszukując się w nim obrazy uczuć religijnych. Co ciekawe, już od "Testamentu Teodora Sixta", mojej pierwszej sztuki, w sposób niezamierzony ciągle dotykam w teatrze czegoś, co komuś przeszkadza. Potem czytam ze zdziwieniem, że mi zarzucają prowokacje. Prowokacja jest czymś założonym z góry. Obce mi to jest. Z niedowierzaniem po "Nieskończonej historii" w Zabrzu czytałem komentarze jakby zupełnie nie o mnie: że specjalnie szokuję, żeby zrobić wokół siebie szum. A jeszcze zbiegło się to ze sprawą karpia...

Karpia?

Kolega z ekologicznego Klubu Gaja poprosił mnie w grudniu o poparcie akcji, by nie handlować żywymi karpiami, i nie myśląc o konsekwencjach, machnąłem krótki tekścik, w którym porównałem mękę kupowanej żywcem ryby do drogi krzyżowej. Piotr Ratajczak zrobił z tego happening przed sejmem z udziałem Magdy Popławskiej i Bartka Tołpy. Później czytałem oburzone komentarze, że to obraza uczuć religijnych, atak na wartości, a mnie się to wydało właśnie religijne. Droga krzyżowa jest przecież wykorzystywana w kulturze, miałem dobre intencje i sięgnąłem po uniwersalny, jak mi się wydawało, język.

Drukowany w tym numerze "Obywatel K." też powstał z inicjatywy Piotra Ratajczaka.

Tak, Piotrek współpracował wtedy z Łaźnią Nową i w ramach krakowskiego projektu "Pomniki Polskie" zamówił u mnie portret byłego działacza Solidarności. To się miało nazywać po prostu Kajetan S., ale traf chciał, że Paweł Demirski w tym samym cyklu pokazał wcześniej Sprawę Jakuba S. Zdecydowaliśmy się zatem na Obywatela K., bo jak w Obywatelu Kane pokazujemy bohatera przez relacje różnych osób, które go znały.

I znów podniosą się głosy, że za ostro...

Pomysł był taki, że skoro sztuka ma być grana w Krakowie, to powinna mieć formę szopki, z tradycji szopek politycznych i krakowskich kabaretów. I chyba mieści się w tej konwencji, nawet ze swoimi ostrzejszymi dowcipami. Kiedy czytaliśmy to z aktorami w Teatrze Słowackiego, nikt się na te żarty nie skrzywił i nawet pomyślałem sobie, że trzeba było "Obywatela K." napisać mocniej, ale też nie o to chodziło.

W takim razie - o co chodziło?

Rozmawialiśmy o tym, by zrobić portret człowieka, jakich znamy wielu, w każdym razie ja takich znam: którzy byli działaczami opozycji w latach osiemdziesiątych, być może niczego wielkiego nie zrobili, nie wsławili się żadnym skokiem przez płot, ale byli ludźmi, do których się miało zaufanie. I którzy nie wzięli udziału w późniejszym rozdziale stanowisk. Do dziś wyznają rodzaj etosu, by trzymać się z dala od władzy i dużych pieniędzy. Żyją sobie na uboczu, uprawiają ogródki albo mają małe firmy produkujące widokówki, pracują jako korektorzy czy kierownicy literaccy w teatrach. Można do nich przyjść, pogadać, zawsze mają czas. Ich decyzja wyłączenia z obiegu jest często postrzegana jako rodzaj głupoty: proponowaliśmy mu to czy tamto, więc dlaczego on teraz bieduje, chodzi i pyta o pracę? Przecież ma żonę i dzieci, albo żona już dawno odeszła, w końcu to idiota. Jest nowy system, dlaczego mamy holować nieudaczników? To miał być pomnik dla takich właśnie ludzi, Kajetan S. został złożony z kilku autentycznych postaci. Ale wzorem dla niego jest również Kajetan Koźmian, poeta i mąż stanu, który wycofał się z życia politycznego po powstaniu listopadowym, osiadł na wsi i napisał "Ziemiaństwo polskie". Też mu pewnie wtedy zarzucano, że oszalał. Szukałem źródeł takiej postawy, jej złożoności, bo nie chciałem robić z mojego bohatera świętego.

Kiedy w finale Kajetan S. nazywa po łacinie nieistniejące rośliny, możemy pomyśleć, że jego formacja przegrała, bo po prostu oderwała się od rzeczywistości.

Braliśmy pod uwagę różne warianty zakończenia. Jednym z pierwowzorów Kajetana był znany lokalnie frustrat, który odleciał w taki sposób, że na różnych publicznych spotkaniach wygłasza przemówienia. Opowiada, jak to wszyscy nas zdradzili i oszukali, i jest w tym nieznośny, nie można go powstrzymać. Więc się go unika i nie informuje o żadnych spędach, bo gdyby się go po prostu nie wpuściło na salę, zrobiłby aferę o tłumienie wolności słowa.

Tacy ludzie budzą raczej litość niż szacunek i nic się z tym nie da zrobić.

Nic się z tym nie da zrobić, tak. I wstyd, że tak to czujemy. Znam też człowieka, ojca rodziny, który autentycznie nie miał z czego żyć, a nie przyjmował żadnej propozycji pracy oferowanej przez kolegów. Nie wiem dlaczego - może uważał, że po znajomości to niesprawiedliwe? A może stał za tym rodzaj obawy, że się nie sprawdzi? To bywa drażniące, z drugiej strony miło z kimś takim czasem pogadać. Chcielibyśmy z Piotrem Ratajczakiem w przypadku realizacji zachować tę dwuznaczność: może nasz bohater raczej irytuje niż wzrusza, może wcale nie ma racji?

W interludiach wprowadza pan komediową parę młodych, którzy też się na nic nie załapali, ale z innych powodów. Kto to właściwie jest?

Pracowałem z takimi młodymi ludźmi w bielskim Centrum Wychowania Estetycznego, które w tej chwili jest likwidowane. Od trzech lat prowadzę zajęcia w bielskim Teatrze Polskim, na które też przychodzą młodzi. Sami położyli na sobie kreskę i wiedzą, że na nic się nie załapią, że tak już będzie: bez perspektyw, od jednej dorywczej pracy do następnej. Najczęściej i tak nie lubią tego, co robią zawodowo. Sprawy dla nich istotne dzieją się poza pracą: to może być jakiś kurs tańca albo zajęcia literackie czy teatralne, które z nimi prowadzę. Ale nawet ci zdolni nie walczą o siebie, potrafią się jedynie z siebie śmiać. Widzę różnicę między nimi a moim pokoleniem: nasza młodość przypadła na koniec systemu i uwierzyliśmy, że coś fajnego się za chwilę zacznie, że będzie jakaś przyszłość. Pamiętam dobrą energię tamtego czasu. A oni wchodzą w świat od razu z poczuciem, że są przegrani. I to jest coś strasznego.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji