Artykuły

Garczyński konający

Nic bardziej wzruszającego niż listy Mickiewicza, pisane do przyjaciół la­tem 1833 roku, z podróży, którą odby­wał, wioząc chorego Garczyńskiego na Południe. Są powściągliwe, rzeczowe, ale spod zdań, w których mowa o szyb­ko pogarszającym się stanie przyjaciela, dobiega jak gdyby echo lamentu nad zatraconym życiem i młodością całego pokolenia tych studentów, którzy chwy­cili za broń.

Wydaje się, że tu właśnie można by się dopatrywać przyczyny tak wielkiej przyjaźni i tak szczególnego zaintereso­wania, jakie Mickiewicz okazywał Gar­czyńskiemu zwłaszcza po zakończonej wojnie 1830-1831 roku. I później wyso­ka ocena "Wacława dziejów", którym Mickiewicz poświęcił aż trzy prelekcje w swoich wykładach paryskich, ma swoje źródło, jak mi się zdaje, nie tylko w poczuciu ideowego pobratymstwa i moralnej więzi, którymi Pan Adam czuł się związany z młodszym przyjacielem. Myślę, że w oczach Mickiewicza kona­jący Garczyński jest jak gdyby uposta­ciowaniem całej generacji, która jego, Mickiewicza, słowa z "Ody do młodo­ści" przemieniła w broń powstańczą, w oręż wojny. A jego, Mickiewicza, z ni­mi nie było... Więc w owym lamencie, rozbrzmiewającym spod pozornie spo­kojnych słów o ostatnich chwilach i zgonie Garczyńskiego, można się także dosłuchać i żalu nad sobą.

"Wacława dzieje" rozłożone na głosy i podane niedawno ze sceny teatru spra­wiły, że po wielu latach znów je prze­czytałem. Kiedy słuchałem, uderzały mnie rozmaite oderwane od siebie traf­ne i piękne zdania, zarysy ważnych wy­powiedzi, echa wielkich i doniosłych prawd, ale to było tak, jakbym brnął przez piasek, w którym to tu, to ów­dzie błyska biała muszla. Całość jednak nie brzmiała, brak jej było owego wiel­kiego oddechu, tchnącego zawsze z kart książki czy ze sceny, gdy gada Kon­rad, Kordian, Irydion, Hrabia Henryk... Jeszcze w dramatach Wyspiańskiego wieje ten wicher rozumnego szaleństwa. Jeszcze w "Róży" słychać płacz po tam­tych bohaterach. Jeszcze to zabrzmi czasem z "Oziminy" zdań pokrętnych i zduszonych. A potem co?

Ale poemat Garczyńskiego ma inną ważną zaletę i pełni do dziś inną waż­ną rolę. Stanowi bowiem niezwykle na tamte lata "nowoczesny" pamiętnik du­szy młodego Polaka, trapionego roz­terką pomiędzy domniemanymi obo­wiązkami rozumu i rzeczywistymi na­kazami sumienia. Sam konflikt był co się zowie "nowoczesny". W tym zna­czeniu "Wacława dzieje" są i głęb­sze, i ważniejsze od innego ówcze­snego pamiętnika duszy, od "Godziny myśli", choć nie są od niego piękniej­sze. Ale wszystko zależy od tego, czego właściwie wymagamy od poezji. Czasem jej uroda nuży i czujemy, że pośród piękności zagubiła się gdzieś prawda i mądrość. Czym jest piękność poezji? Nie bardzo potrafimy to ściśle określić. Czym jest jej prawda? Trudno to po­wiedzieć, lecz nie sposób ustalić jej ina­czej niż porównując ją z prawdą życia. Ale nie z prawdą życia mojego czy two­jego, której poza mną i tobą nikt prze­cie nie zna. Dzieła, które nas zachwy­cają, mają zwykle swoje źródło w praw­dzie życia zbiorowego, a wyrażają ową prawdę językiem tej współczesnej sobie zbiorowości w taki jednak szczególny sposób, że zapewniają owej prawdzie przetrwanie. Tu, jak się zdaje, spoczy­wa, tajemnica poezji, choć sekrety jej tkwią gdzie indziej.

"Wacława dzieje" nie są arcydziełem. Ale przebija z nich prawda zbiorowa tamtego czasu, która, na domiar, może niezupełnie już zwietrzała. Było wiele pamiętników duszy rozmaitych mło­dzieńców: rosyjskich, niemieckich, fran­cuskich, angielskich. Ale pamiętniki du­szy młodzieńców polskich stapowią tu wyjątek. Jeżeli nie dla świata, to w każdym razie dla nas. Stąd, aby zginąć, nie trzeba było wyjeżdżać aż pod Misso­lunghi.

Z "Fausta" bierze się ów trapiący ca­łe pokolenia trudny dylemat moralno-­filozoficzny, ów nieznany w poprzednich epokach rozbrat między rozumem i sumieniem. Ale z polskiej praktyki wyni­ka konieczność odrzucenia najnowszej wtedy i niezwykle modnej koncepcji hi­storiozoficznej, wynikającej z filozofii Hegla. Proszę sobie tylko wyobrazić Hegla jako Sartre'a owych lat, a bez trudu można pojąć, jakiej samodzielno­ści duchowej i jakiej siły moralnej wy­magała decyzja wyrzeczenia się pokus owej filozofii, która, uświęcając siłę, twierdziła, że wszystko, co istnieje, jest rozumne. Nie można też było przyjąć swoistego rnesjanizmu owej filozofii, która głosiła; że upadek narodu świad­czy o, zakończeniu jego posłannictwa dziejowego. I Garczyński, który słuchał w Berlinie wykładów Hegla i był uzna­ny w kręgu uniwersyteckim za wybit­nego znawcę jego doktryny, dokonał w swoim poemacie rozrachunku z pokusa­mi ówczesnej "nowoczesności".

Kiedy czytam owe trzy prelekcje Mic­kiewicza poświęcone dziełu Garczyń­skiego, nie dziwię się, że mu przypisuje tyle znaczenia. Nie dziwię się też, że Mickiewicz niemal nie wspomina o tech­nice poetyckiej, o całej tej kuchni for­malnej, która ma tylko wynagrodzić brak treści ważnych. Jak zawsze, Mic­kiewiczowi chodzi nie o piękności, lecz o piękno wynikające ze zgodności praw­dy utworu z prawdą życia zbiorowego. Wydaje się także, że poemat, w którym tak wyraziście przeciwstawiono się te­zom Heglowskim, mógł mieć szczegól­ną wagę dla Mickiewicza w okresie wy­kładów paryskich stanowiących przecież trybunę walki o odrodzenie sił moral­nych i duchowych wbrew racjonalizmo­wi i panlogizmowi, które żywiły się fi­lozofią Hegla.

Poemat Garczyńskiego pozostanie na pograniczu dzielącym strefę arcydzieł od kręgu rzeczy potocznych. Ale choć poemat nie jest arcydziełem, zapisano w nim nie bez wzniosłości dzieje duszy udręczonej, która, wyzwalając się z prze­sądów swojego wieku, uchodzących w nim za prawdy, dąży ku prawdom, u­znanym przez ów wiek za przesądy. Los owej duszy udręczonej nie powinien nam być obojętny, jej drogi nieraz jesz­cze będą się stykały z dróżkami i go­ścińcami, którymi błądzą nasze dusze.

Garczyński zdobył się na to, co z li­terackiego stanowiska wydaje się oczy­wistym szaleństwem, lecz zazwyczaj o­cala pamięć i zapewnia trwały szacu­nek temu, kto się na to zdobył. Ponad bóstwo uczonych i filozofów, wyniósł Boga Wiary, Miłości i Nadziei. O tym z taką siłą mówi spór toczony z sobą, czyli z Nieznajomym. Stara to sprawa: "Lu­krecy, Lewiatan, Voltaire, alter Fritz, Legio sum" - powiada diabeł filozo­fów. I oto diabeł zostaje pokonany. I na tym właśnie polega znaczenie owego zapomnianego poematu.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji