Artykuły

Kraków. Libera spoliczkowany

Kto twierdzi, że literatura nie budzi dziś namiętności, ten nie był w niedzielę [29 października] wieczorem w Teatrze im. Juliusza Słowackiego w Krakowie. Tam w obecności zespołu teatru krytyk Michał Paweł Markowski uderzył w twarz Antoniego Liberę [na zdjęciu], reżysera spektaklu, znanego pisarza (autora powieści "Madame") i tłumacza - piszą Grzegorz Sobaszek i Maciej Tramer w Dzienniku.

Tuż przed napaścią Markowski miał powiedzieć do Libery: - Gdyby to było w innych czasach, to bym pana wyzwał na pojedynek i zabił. Wszystko zaczęło się od literackiej debaty na łamach Dziennika. Uczestniczyli w niej m.in. Libera oraz Anna Burzyńska, kierownik literacki krakowskiego Teatru im. Słowackiego, prywatnie żona Markowskiego. Czas przed odjazdem pociągu do Krakowa Burzyńska spędziła w towarzystwie Libery, który prezentował jej swoje poezje. Wrażeniami z wizyty u pisarza podzieliła się z mężem, ten zaś bez skrupułów wyszydził Liberę na łamach Tygodnika Powszechnego [w felietonie Rozmowa z Wielkim Pisarzem]. Gdy zaatakowany Libera dal odczuć Burzyńskiej swe niezadowolenie, wzburzony Markowski zapowiedział zemstę. Wtargnął na spotkanie zespołu z dyrekcją teatru i Liberą, by brutalnie raz jeszcze zaatakować pisarza. Tym razem jednak przeszedł od słów do czynów. Po gwałtownej wymianie zdań i Markowski podszedł do Libery i z całej siły uderzył go w twarz. Po czym wyszedł, pozostawiając osłupiały zespół teatru oraz mdlejącą małżonkę.

Choć za napaść Markowskiemu grozi nawet więzienie, naczelny Tygodnika, ks. Adam Boniecki, bierze go w obronę. - Według Kodeksu Boziewicza mąż jest pierwszym, który powinien bronić honoru żony. Jako dobry chrześcijanin głoszę raczej, by nadstawić drugi policzek, ale nie każdy felietonista "Tygodnika Powszechnego" musi być dobrym chrześcijaninem... (...)

Pani dyrektor Anna Burzyńska była obecna na debacie w naszym piątkowym dodatku Kultura TV z 27 października, gdzie m.in. Libera i Zbigniew Zapasiewicz dyskutowali na temat inscenizacji Becketta. Markowski tak tłumaczy swoje zachowanie: - Łączenie mnie jako felietonisty z moją żoną jako kierownikiem literackim jest karygodne. Pan Libera dopuścił się do nadużycia i zbezczeszczenia jej honoru jako kierownika literackiego, w związku z czym sytuacja wydała mi się karygodna To wydarzenie nie ma nic wspólnego z krytyką literacką, to była obrona honoru kobiety. Tłumaczenia o honorze nie przekonują niektórych świadków: - Obrona godności tak nim wstrząsnęła, że po uderzeniu Libery wybiegł, pozostawiając roztrzęsioną żonę, którą musieli pocieszać przyjaciele Libery - ironizuje jeden z nich.

A jak komentują sprawę inni świadkowie zajścia? - To skandaliczne. Obym ja nigdy nie spotkała na swej drodze kogoś takiego jak pan Markowski - mówi Dominika Bednarczyk, aktorka Teatru im. Słowackiego. Wtóruje jej reżyser Józef Opalski: - Czym innym jest polemika na łamach prasy, a czym innym dopuszczenie się rękoczynów. Jak jestem 40 lat w teatrze, to czegoś podobnego nie widziałem! Z kolei poeta Bronisław Maj komentuje: - Uważam to za haniebne, żeby profesor uniwersytetu i felietonista Tygodnika Powszechnego zachowywał się jak odpustowy chuligan. W cywilizowanym kraju byłby to dla niego koniec kariery.

A mówiono już, że skandale w życiu literackim dawno się skończyły. Ostatnim okresem sławnym ze skandali było dwudziestolecie międzywojenne. Ale skandalu nie wynalazło. Wręcz przeciwnie, korzystało z pojęcia utrwalonego w świadomości. Stereotyp sytuuje skandale w środowisku "wyższych sfer". I słusznie - nie upadnie bowiem ten, kto wcześniej nie stal wysoko.

Gdy w marcu 1918 roku wybuchła awantura wokół wiersza "Wiosna" Juliana Tuwima, głównym stawianym mu zarzutem - pomijając nacjonalistyczne napaści - było zgrzeszenie przeciwko pięknu w tym utworze. Skamandryci znieważali się publicznie i byli znieważani. W1921 Jarosław Iwaszkiewicz spoliczkował Stanisława Pieńkowskiego za napastliwy artykuł o Skamandrze, nacjonalista Zygmunt Ipohorski Antoniego Słonimskiego za "Dwie ojczyzny", oskarżając go o głoszenie antypolskich treści. Słonimski pojedynkował się w 1924 roku z Mieczysławem Szczuką "w obronie polskiej sztuki przed futurystami". Skończyło się na postrzelonym kolanie malarza. Ten przykład na początku lat 20. był bodaj najbardziej drastyczny. Dopóki kontrowersje dotyczyły sztuki, dopóty starano się ograniczyć się do ostrych polemik. Arystokratyczny model skandalu bardzo szybko zaczął jednak ustępować wybrykom chuligańskim. Szybko zapomniano o Kodeksie Boziewicza, który i tak znalazł zastosowanie tylko raz w sprawie Słonimskiego i Szczuki. Publicyście Adolfowi Nowaczyńskiemu w 1931 roku wybito nawet oko za wystąpienia anty-piłsudczykowskie.

Czterdzieści sześć lat temu w swoim "Dzienniku" Witold Gombrowicz zanotował: "W naszych czasach rewolucja przeniknęła wszystko i już nic nie jest gorszące. Skandal się wyczerpał". Jak widać dziś już wszystko można.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji