Przypomnienie "Wacława"
Od lat nie wydawany, nigdy dotąd nie wystawiony poemat Garczyńskiego "Wacława dzieje" zajmował skromne miejsce w historii literatury nawet mimo wspaniałej rekomendacji jakiej mu nie poskąpił Mickiewicz, osobisty przyjaciel przedwcześnie zmarłego filozofa i poety. I na takim miejscu chyba nadal ten poemat pozostanie. Jego znaczenie czy też pozycja, jaką zajmuje, polega przecież nie na wartości samego utworu, który nieraz ociera się o grafomanię, ale na związkach jakie łączą go z arcydramatami polskiego romantyzmu - z "Dziadami" i z "Kordianem". "Wacława dzieje" są poematem, na którym można by się uczyć wszystkiego o naszym romantyzmie. Wszelkie właściwie tendencje formalne i myślowe, rozterki i próby szukania syntezy, wszelkie wpływy i odrębne, polskie cechy poezji romantycznej można tam znaleźć: antynomie moralne, wadzenie się z Bogiem, bohater i jego sobowtór - antagonista, spór o sens walki wyzwoleńczej, ironia i wzniosłość... Nawet rodzaje wiersza używane przez Garczyńskiego złożyć by się mogły na małą antologię metryki romantycznej. Z tego punktu widzenia, dla historyka literatury jest poemat Garczyńskiego naprawdę smakowitym kąskiem i niejeden profesor powinien zadawać analizę "Wacława dziejów" jako temat pracy magisterskiej.
Garczyński z pewnością miał wielką świadomość czasu, w którym żył. Widać w tym co napisał, że jego własne przemyślenia znajdowały się w samym centrum ideowego i artystycznego kołowrotu lat trzydziestych XIX wieku. Jednego tylko zabrakło temu porządnie wykształconemu uczniowi Hegla i dzielnemu żołnierzowi Powstania - geniuszu. Geniuszu, do którego wzdychał we włączonej do "Wacława dziejów" Odzie:
Geniuszu! ty jeden nie opuść mnie
w życiu!
Skrzydłem twym boskim obwiewaj
mą dusze
A śpiewać będę i śpiewem poruszę
Siły tajemne, choć w piekła ukryciu!
Wydaje się zresztą, że jako poeta Garczyński o wiele więcej objawiał talentu, kiedy porzucał filozoficzną lirykę kiedy po prostu - opisywał, na przykład noc w Warszawie, podczas koronacji cara na Zamku:
Śniegiem ziemia pokryta, noc jasna
i mroźna.
Z szafiru niebios gwiazdy, jakby
pełną dłonią
Wysypane brylanty w szatę nocy
wbito.
Roziskrzone świeciły - pora była
późna -
Śnieg błyszczał - w spiż zegary
czasami zadzwonią
Ulice puste niby z wód wyschłe
koryto.
Gdzieniegdzie tylko słychać chód
krokiem mierzonym,
To szyldwach z bronią w ręku
głucho się przechadza
Albo gdy ront nadejdzie, lub policji
władza.
Do przeglądu żołnierzy woła
głośnym dzwonem
Czarno sterczały domy, jak
w księżyca blasku
Pompejum wygrzebane z popiołu
i piasku.
Podobnie, noc w okupowanej Warszawie mógłby opisać Baczyński.
Czy jednak warto było wystawiać "Wacława dzieje"? Dla kilku naprawdę pięknych fragmentów? Dla pokazania że obok "Dziadów" i "Kordiana" znaleźć można jeszcze ten tak symptomatyczny poemat?
Można też wystawić utwór Garczyńskiego zamiast "Dziadów" i "Kordiana" - tylko dlaczego?
Wydaje mi się, że Adam Hanuszkiewicz miał jednak rację przypominając na scenie Teatru Narodowego "Wacława dzieje", a jego przedsięwzięcie dowodzi zarówno inwencji, jak odwagi i oczytania w literaturze romantycznej. Zadanie jakie przed sobą postawił było trudne, ale pożyteczne, bo rozszerzenie doświadczeń związanych z dramaturgią romantyczną musi się liczyć. Nie jest to ani wielkie odkrycie, ani wielkie osiągnięcie, ale przykład ciekawej roboty teatralnej, polegającej przecież, między innymi, również i na penetrowaniu zapomnianych dzieł literackich.
Przedstawienie "Wacława dziejów" rozgrywa się w ciemności, w czerni, wśród płonących (jakże modnych) świec. Całe właściwie, bo też inaczej chyba tego tekstu inscenizować nie można,
jest recytowane. Czasem tylko scena otwiera się, rozjaśnia i wtedy zapełnia ją chór mnichów, albo gromada spiskowych, albo też wspaniały, pokraczny tłum ludzi-kukieł z carskiego dworu, tłum, który od horyzontu idzie aż po proscenium i staje. Zrobiwszy wrażenie na widzach, musi się jednak po prostu wycofywać do tyłu, bo nie wiadomo co z nim zrobić. Kompozycja spektaklu raz po raz się łamie.
Hanuszkiewicz naprawdę umie inscenizować poezję i w teatrze i w telewizji. Jest jednym z nielicznych obecnie reżyserów, którzy potrafią używać jako podstawowego tworzywa - słów. Ale słowa w "Wacława dziejach" są za słabe, wiersze za wątłe, myśli nie dość jasne, żeby wypełnić spektakl, poruszyć widownię, rozświetlić pogrążoną w zimnym mroku scenę. Dlatego w tym przedstawieniu najważniejsze okazują się kreacje aktorskie. Bardzo dobry warszawski debiut Krzysztofa Kolbergera w roli Wacława i trudna rola Nieznajomego, świetnie zagrana przez Olbrychskiego. Kolberger to aktor naprawdę utalentowany. Jeszcze nie wiadomo, jaki będzie naprawdę, ale już widać, że umie mówić wiersz, chodzić po scenie, że ma głos, oczy i serce do grania wielkich ról. Natomiast Olbrychski pokazał, że w ciągu ostatnich lat stał się prawdziwym teatralnym aktorem Że przestał być utalentowanym chłopakiem, którego wszyscy uwielbiali dzięki filmom, a osiągnął to, co się najbardziej liczy - własną sceniczną indywidualność. W Nieznajomym widać to jeszcze wyraźniej niż w Hamlecie. Tu Olbrychski ma do zagrania rolę składającą się z kawałków, ma do mówienia kulejący, trudny do przekazania wiersz, i poradził sobie z tym doskonale. Jest w tym co mówi i ironia, i gorycz, i patos, to wszystko, co chciał wypowiedzieć w swoim poemacie, a nie bardzo umiał Garczyński.
Niesprawiedliwe jest na pewno mówienie tylko o dwóch rolach z okazji przedstawienia, w którym bierze udział cały zespół Teatru Narodowego i gdzie nawet nieme postacie obsadzone są przez aktorów, którzy grywają protagonistów, ale występ Kolbergera i kreacja Olbrychskiego to na pewno wydarzenie, które się liczy. To aktorzy, którzy mogą grać i Kordiana, i Konrada, i Hrabiego Henryka, i Fantazego, a nie tylko ich cienie.