Artykuły

Krzysztof Kolberger: w zgodzie czy konflikcie z sobą?

- Jak Pan przyjął propozycję objęcia roli Wacława w odkrytym dla teatru poemacie Garczyńskiego?

- Cóż, bardzo się ucieszyłem. Nie codziennie zdarza się aktorowi taka okazja - tak duża rola na scenie narodowej i o takim znaczeniu. Podczas pracy nad rolą Wacława towarzyszyło mi uczucie obawy czy jej podołam. Nie miałem przecież dotychczas większych doświadczeń na scenie.

- Czy napotkał Pan na trudności w inter­pretacji postaci Wacława? Co może Pan o nim powiedzieć?

- O postaci dramatu znacznie więcej mogą powiedzieć krytycy i znawcy literatury, a tak­że widzowie. Ponieważ pewne rzeczy rodzą się prawie niezależnie od aktora. Są tacy, którzy mówią, że często najlepsze w roli jest to, co zaskakuje samego aktora, to, co rodzi się bez udziału jego świadomości. A trudności... Kiedy zaczynam pracować nad rolą wydaje mi się, że nic nie umiem, tak, jakbym nie skończył szkoły teatralnej i nie miał kilku już ról za sobą. W jednej z recenzji napisano, że rozegrałem tę rolę w dwu tonach, przechodząc od li­ryzmu do scen najbardziej dramatycznych, buntowniczych, ekspresyjnych. Przed rozpo­częciem prób Adam Hanuszkiewicz pytał mnie, czy umiem się denerwować. Z natury jestem spokojny, wiec pewnych cech potrzebnych do scen wymagających wybuchu wściekłości i gniewu, musiałem poszukać gdzieś w sobie, może właśnie w podświadomości.

- Czy uważa Pan, że repertuar romantycz­ny jest najlepszym sprawdzianem możliwości aktorskich?

- Nie sądzę.

- Ale czy dla aktora maże stanowić szkołę aktorstwa?

- Każda rola jest szkolą aktorstwa i każda jest sprawdzianem. Choć są pewne role, jak np. Hamleta czy Konrada, które uważa się, i słusznie, za egzamin aktorski najtrudniejszy.

- Krytycy uważają, że jest Pan predesty­nowany do ról romantycznych. Słyszałem na­wet opinie, że jest Pan drugim Gerardem Phi­lippem. Jak Pan przyjmuje te opinie?

- Najlepszą dla mnie sprawą byłoby, gdy­bym zagrał jakąś dobrą rolę współczesną, albo komediową, a krytycy uznaliby, że właśnie w tych gatunkach sprawdzam się najlepiej. Gdy Ignacy Gogolewski angażował mnie do tea­tru w Katowicach, gdzie pracowałem w po­przednim sezonie, powiedział mi: "Będziesz miał dużo do roboty, bo jesteś charakte­rystycznym amantem". Gdyby nie to sło­wo "charakterystyczny" nie uważałbym tego za komplement, bo moim zdaniem określenie "amant" nabrało cech pejoratywnych.

- A przecież jest ciągle duże zapotrzebowa­nie na amanta nawet w formie klasycznej?

- Role amantów są często najmniej wdzięczne dla aktora. Trzeba wielkiego talen­tu, by przy innych krwistych postaciach cha­rakterystycznych w jakimś dramacie, a szcze­gólnie w komedii, stworzyć również żywą po­stać amanta. Przyznam się, że nie dzielę ról na kategorie. Staram się grać po prostu ży­wych, prawdziwych chłopaków, niezależnie od tego czy są książętami, bohaterami roman­tycznymi czy zwykłymi śmiertelnikami. Zresz­tą za parę lat może się zdarzyć, że wyłysieję i będę gruby - i co zostanie we mnie z aman­ta? Mówiąc poważnie, granie jednego typu ról zawęża możliwości rozwoju aktorskiego. W moim wypadku byłoby to szczególnie niebez­pieczne, jako że ciągle jeszcze jestem na eta­pie nauki.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji