Artykuły

Żywot człowieka namaszczonego

Pracy Libery towarzyszyła zawsze legenda przyjaźni, jaką Beckett miał darzyć pana Antoniego. W ogóle reżyserowi udało się przekonać rodzime salony, że jego twórczość i działania na polu sztuki naznaczone są błogosławieństwem Becketta, że jest autentycznym kontynuatorem pewnej tradycji, i to z namaszczenia samego twórcy "Molloya". Nikt z tym nie dyskutuje, bo właściwie czemu duchowy spadkobierca Becketta nie mógłby być Polakiem - pisze Artur Górski w Życiu Warszawy.

Antoni Libera wraca w wielkim stylu: reżyseruje spektakle Becketta, a podczas prób pada ofiarą "boksera". Prowadzi także ożywione spory ideowe na łamach gazet i znajduje czas, by pisać wiersze. Krakowskie salony wstrzymują oddech: czy w osobie Libery i jego adwersarzy odradza się duch Młodej Polski?

O Antonim Liberze zrobiło się w ostatnim czasie głośno. Ten najbardziej znany popularyzator twórczości Samuela Becketta w Polsce był niedawno gwiazdą "gali bokserskiej", jaka odbyła się w krakowskim Teatrze imienia Słowackiego. Nie był to wprawdzie boks zawodowy, a raczej literacki, ale trudno wymagać od Libery, aby krzyżował rękawice z Andrzejem Gołota czy Krzysztofem "Diablo" Włodarczykiem. Jego przeciwnikiem (a raczej - agresorem) był recenzent literacki oraz felietonista "Tygodnika Powszechnego" Michał Paweł Markowski. Jak twierdzą znawcy rodzimej sceny sportowo-literackiej, między oboma panami iskrzyło już od dłuższego czasu i pojedynek wydawał się nieunikniony. Nie wdając się w szczegóły tej nieźle udokumentowanej przez media walki, wypada jedynie wspomnieć, że poszło - jak to często bywa - o kobietę. Konkretnie zaś o Annę Burzyńską, kierownika literackiego wspomnianego teatru, prywatnie żonę Markowskiego. Konflikt osiągnął kulminację, gdy wyszło na jaw, iż Libera pozwolił sobie przeczytać Burzyńskiej swoje wiersze. W sytuacji sam na sam! Trochę to przypomina sławetną scenę z filmu "Pulp fiction", gdy płatni zabójcy dyskutują o okrutnej karze, jaka spotkała człowieka, który wymasował stopy zamężnej kobiecie. - Masowanie niby nie seks, ale coś jest na rzeczy - twierdził jeden z bohaterów kultowego filmu Quentina Tarantino, i sytuacja ta pasuje jak ulał do kameralnego wieczoru poetyckiego Libery. Przez pewien czas obaj panowie szydzili z siebie na łamach rozmaitych gazet, a potem Markowski dopadł Liberę w teatrze (podczas spotkania z zespołem) i wyprowadził sierpowy. Albo prosty. Prawdopodobnie ani bijący, ani zgorszona publiczność nie byliby w stanie określić, jakie to by ło uderzenie. Libera nie padł, ale na ziemię osunęła się obecna przy walce pani Burzyńska.

Cios ten był kolejnym aktem postępującej brutalizacji życia kulturalnego w naszym kraju i można się spodziewać kolejnych gali - wszak spory ideowe w sztuce przybierają często gwałtowne formy i aż się prosi, aby adwersarze wyszli na ring.

Żywot człowieka namaszczonego

Do bójki doszło wkrótce po premierze przedstawienia złożonego z trzech jednoaktówek Becketta pod wspólnym, wiele mówiącym tytułem: "Urodził się i to go zgubiło". W zasadzie bardziej odpowiedni byłby tytuł: "Czytał wiersze (niewłaściwej osobie) i to go zgubiło".

Spektakl był jednym z ważniejszych punktów wielkiej krakowskiej fety - tamtejsze teatry postanowiły festiwalem uczcić setną rocznicę urodzin Becketta. A trudno organizować w naszym kraju jakąkolwiek imprezę poświęconą autorowi "Czekając na Godota", nie angażując Antoniego Libery. W ciągu wielu lat swej pracy reżysera, tłumacza i komentatora dzieł Becketta stał się on niekwestionowanym autorytetem w tej dziedzinie.

Pracy Libery towarzyszyła zawsze legenda przyjaźni, jaką Beckett miał darzyć pana Antoniego - rzeczywiście, przez lata korespondowali ze sobą, polski reżyser wielokrotnie spotykał się z mistrzem europejskiej dramaturgii, dzięki czemu więcej niż inni wiedział o genezie powstawania poszczególnych utworów. W gruncie rzeczy trudno znaleźć jakąkolwiek książkę Becketta wydaną po 1980 roku, w której przygotowanie nie byłby zaangażowany Libera. Dotyczy to zarówno dramatów, jak i prozy. Co więcej - w stanie wojennym Beckett, poruszony trudną sytuacją Polaków, przysyłał Liberze paczki z podstawowymi produktami, trudno dostępnymi nad Wisłą.

Kiedy Libera zadebiutuje jako prozaik swą powieścią "Madame", odnajdziemy w niej odwołania do Becketta. W ogóle reżyserowi udało się przekonać rodzime salony, że jego twórczość i działania na polu sztuki naznaczone są błogosławieństwem Becketta (który ponoć określił Liberę swoim Ambasadorem w Europie Wschodniej) - że jest autentycznym kontynuatorem pewnej tradycji, i to z namaszczenia samego twórcy "Molloya". Nikt z tym nie dyskutuje, bo właściwie czemu duchowy spadkobierca Becketta nie mógłby być Polakiem. Kilka lat temu ukazała się książka Libery pt. "Błogosławieństwo Becketta i inne wyznania literackie", która nie pozostawia u czytelnika żadnych złudzeń: mistrz przekazał pałeczkę intelektualiście z Warszawy.

Warto pamiętać, że Libera inscenizował Becketta także w Irlandii, co z pewnością było nie tylko wyrazem uznania dla Polaka, ale też wielką próbą. Czy zwycięską? Chyba tak. Podobnie jak praca z teatralnymi zespołami w Londynie i Nowym Jorku.

Paryski testament

Antoni Libera urodził się w kwietniu. Tak samo jak Beckett, tyle że 43 lata później. Zainteresowania humanistyczne odziedziczył po rodzicach

- jego ojcem był słynny znawca literatury romantycznej, profesor Zdzisław Libera. Matką - filolog klasyczny Helena Liberowa, nauczycielka języka łacińskiego w jednym z warszawskich liceów (niżej podpisany był jej uczniem). Trudno oprzeć się wrażeniu, że bohaterka powieści "Madame" Libery, nauczycielka francuskiego, miała swój archetyp w matce pisarza. Studia ukończył on na Uniwersytecie Warszawskim, a doktoryzował się w Polskiej Akademii Nauk.

Irlandzkim noblistą zainteresował się jeszcze w latach 70. Jak wspomina w "Błogosławieństwie Becketta", był on dla młodego Libery najważniejszym z żyjących pisarzy europejskich. Dlatego postanowił poświęcić się popularyzowaniu jego twórczości w Polsce. W latach 80. opublikował wiele tekstów Irlandczyka we własnym tłumaczeniu na łamach miesięcznika "Dialog". Między innymi: "Partię solową" i "Ohio impromptu". Jako tłumacz, a następnie reżyser dramatów Becketta pozostawał z nim w stałym kontakcie telefonicznym i listownym. Do pierwszego spotkania doszło już w latach 80. Potem były kolejne. Oto jak Libera wspomina ostatnie z nich, które miało miejsce w Paryżu w 1986 roku: "Umówiliśmy się na tradycyjne spotkanie. Beckett zaproponował, jak zwykle, Cafe Francais w hotelu PLM, który znajduje się naprzeciwko jego domu przy Boulvard Saint Jacques. Przybyłem na miejsce nieco wcześniej i zająłem stolik, przy którym siedzieliśmy poprzednim razem, kilka lat temu. Beckett przyszedł z właściwą sobie punktualnością, punkt dwunasta, ani minuty później. Na spotkania niezwiązane z projektami czy przedsięwzięciami artystycznymi przychodził zazwyczaj bez niczego, z pustymi rękami, jak lubił to określać. Tym razem trzymał w ręce jakąś niewielką książkę. Jak się wkrótce okazało, było to stare, mocno zaczytane wydanie Effi Briest Teodora Fontane. Przyjaciele Becketta i znawcy jego twórczości wiedzą, że była to jedna z jego ulubionych powieści, do której nieraz wracał i do której nawiązywał również w swoich utworach".

Podczas tego spotkania Irlandczyk wyznał, że ma poczucie, jakoby urodził się za późno (jedyny wyłom w jego punktualności). Wydaje się, że Libera przyjął to wyznanie jako motto własnego życia - skoro autor "Kołysanki" przybył na świat za późno, to i on powinien być emisariuszem minionych dekad. Trzy lata później Beckett zmarł.

Kariera pewnej Madame

W1998 roku ukazał się wspomniany manifest literacki Libery - "Madame". Książka została okrzyknięta wydarzeniem, a jej autor z pewnością brał ptfd uwagę możliwość otrzymania nagrody Nike'99. Jeśli tak, to trudno się Liberze dziwić - ironiczna opowieść o dorastaniu młodego człowieka w ponurych latach PRL triumfującej i jego fascynacji dystyngowaną (aż 32-letnią) nauczycielką języka francuskiego to naprawdę proza wysokiej próby, wyraźnie nawiązująca do tradycji XIX-wiecznej. Po przetłumaczeniu powieści na język angielski recenzent "Los Angeles Times" napisał: "Madame zdaje się lekka jak muzyka Chopina". Dlatego żadnych wątpliwości nie mieli jurorzy Nagrody im. Andrzeja Kijowskiego, którzy przyznali ów laur Liberze. Gdy jego "Madame" dotarła do finału Nike, wydawało się niemal pewne, że statuetka wyrzeźbiona przez Gustawa Żemłę trafi do Libery. Zwycięzcą został jednak Stanisław Barańczak, co nikogo nie oburzyło, bo on też był poważnym (i cenionym) kandydatem.

Tę porażkę Libera wkrótce sobie powetował - po przetłumaczeniu przez Agnieszkę Kołakowską powieści, na angielski, w 2002 roku, zdobył jedną z prestiżowych nagród IMPAC (główny laur otrzymał Michel Houellebecq). Czy należy upatrywać jakiegoś znaczenia w fakcie, że nagrodę IMPAC przyznaje miasto Dublin, z którym Libera tak bardzo związał swoje losy? Mówiąc wprost, czy dostał ją za zasługi na polu "beckettyzowania" Polski? Może tak, może nie - "Madame" przetłumaczona na osiemnaście języków (!!!) zasłużyła na uznanie. Trudno znaleźć innego polskiego autora, który osiągnąłby taki międzynarodowy sukces. Choć, oczywiście, informacje podane przez portal www.culture.pl, jakoby książka Libery była traktowana na świecie z takim samym nabożeństwem co "Imię róży" Umberto Eco, należy potraktować jako sympatyczną naiwność.

Wschodnie obietnice

Na marginesie - kilka lat przed "Madame" Libera napisał dla jednego z londyńskich teatrów sztukę "Eastern promises", która została następnie wystawiona (nie mylić z powstającym właśnie filmem Davida Cronenberga pod tym samym tytułem). Dialog o przyszłości Europy, pomiędzy konserwatywnym pesymistą Phobem a lewakiem optymistą Philem, jako żywo nasuwa skojarzenia z rozmową Didiego i Goga w "Czekając r.a Godota". Tak chyba jednak miało być.

Antoni Libera nie zwalnia. W tym roku na deskach warszawskiego Teatr i Powszechnego pojawiło się jego przedstawienie "Zapasiew icz gra Becketta". Z kolei w Narodowym można obejrzeć kolejną inscenizację "Godota". Wiadomo, w czyjej reżyserii. Jeśli dodać do tego krakowski festiwal, otrzymujemy wizerunek człowieka niezwykle zajętego, wręcz opętanego pracą. I jeśli nie będzie on znów czytał swoich wierszy w niesprzyjających okolicznościach literatury, można liczyć na kolejne książki, sztuki i polemiki.

Na zdjęciu; okładka książki Antoniego Libery :Błogosławieństwo Becketta".

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji