Garczyński redivivus
DLA narodowej pamięci umarł na długie 140 lat. Czy był jej trwałym elementem kreacyjnym kiedykolwiek? Czy zdążył być? Należał do płodnej w talenty generacji romantyków polskich, którym dane było zmierzyć się ze sprawą narodową. Z tej konfrontacji wynikły dzieła oryginalne, genialne, niepowtarzalne. Garczyński - romantyczny poeta, filozof i żołnierz Powstania Listopadowego, przyjaciel Mickiewicza i Odyńca, uczeń Hegla i Gansa, cierpiętnik, emigrant polityczny, gruźlik - Garczyński z typową biografią tamtej zarażonej poezją, walką i metafizyką epoki także był twórcą dzieła, które jego wielcy współcześni ocenili wysoko. Umarł w wieku lat 28 ze świadomością tego, że stworzył rzecz istotną. "Wacława dzieje" - poemat romantyczny - Mickiewicz (ówczesna wyrocznia poetycka) uznał za utwór lepszy od "Dziadów". A Mickiewicz skromnością nie grzeszył. Swoim uczniom w College de France Wieszcz Adam przekazał legendę Garczyńskiego - Prawdziwego i Wielkiego Poety. Słuchano o autorze "Wacława dziejów" z zapartym tchem, ale przeczytać utwór było trudno, bo go nie wydawano. Legenda - słabo karmiona faktami - umarła śmiercią naturalną wraz ze śmiercią Mickiewicza: propagatora, pierwszego wydawcy i przyjaciela. Przetoczyły się lata, powstania, wojny. Przewartościowały kryteria i oto Garczyńskim zajmowano się już tylko na kursie polonistyki. Nikt nie czytał, ani niewydawał "Wacława". Z tamtej gorącej i żarliwej epoki przetrwały jedynie te nazwiska: Mickiewicz, Słowacki, Norwid, Krasiński. Ułożyły się w szereg WIELKICH, zaświadczyły o naszym, polskim wkładzie w dorobek europejskiej literatury i kultury.
I nagle - prapremiera "Wacława dziejów" w Teatrze Narodowym. Wydarzenie na skalę, której jeszcze nie sposób ogarnąć. Jedno jest pewne. Nie było Garczyńskiego: w literaturze, teatrze, krwiobiegu kulturowym Polaków przez ponad 100 lat - i oto jest. Nie tylko spektakl, ale i wydanie książkowe "Wacława dziejów", za które należy się PIW-owi podziękowanie. Inspiratorem całej sprawy ze wskrzeszeniem Stefana Garczyńskiego jest reżyser i adaptator "Wacława dziejów" - Adam Hanuszkiewicz, który też spowodował pożyteczną inicjatywę edytorską PIW-u.
Więc - Garczyński redivivus? Konrad-Gustaw, Kordian, Maks-Iks, otrzymali brata bliźniaka, kolejnego bohatera narodowego - Wacława?
Cóż, na to wygląda. Czy jest to jednak prezent, który nabierze wagi i znaczenia. Czy Wacław - startujący do tego szeregu po latach, podobnie o podobnych sprawach mówiący - ma szansę zaistnieć samodzielnie w wyobraźni odbiorcy? Zwłaszcza tego młodzieńczego, tak licznie reprezentowanego w teatrze Hanuszkiewicza. Te wątpliwości w sposób zasadniczy rozstrzygnie czas. A na razie...
otrzymaliśmy stylowe przedstawienie romantyczne.
Zrobione tak, jak powinno się grać i odbierać romantyków. Spokojnie, z godnością, ze szczyptą patosu i żaru, ale też i sporą dozą intelektualnego dystansu.
Przedstawienie rzetelnie prezentujące bogactwo filozoficzne i historiozoficzne myśli Garczyńskiego, staranne i wysmakowane. Urodziwe plastycznie i rewelacyjne w swojej warstwie muzycznej (Andrzej Kurylewicz). Przy tym wszystkim mało angażujące widza. Czy dlatego, że losy Wacława docierają do nas jako klisza, powtórka rzeczy znanych, oswojonych, serdecznie z nami zrośniętych: kwestii Konrada, Kordiana? Tamtych sytuacji i układów.
Wacław Garczyńskiego nie jest ani głupszy, ani mniej złożony, mniej rozdarty i zrozpaczony od bohaterów Mickiewicza i Słowackiego. Więcej jest od nich bardziej rzeczowy i może nawet bardziej głęboki. Jego młodość to nie jest - jak u tamtych - "edukacja" sentymentalna", doświadczenia z kobietami, klęski miłosne. Klęski pierwszego etapu doświadczeń Wacława to daremność szukania sensu życia w filozofii, daremność wiedzy i spekulacji intelektu. To chłód rozumu, pustoszący czucie. Heglista Garczyński musiał dać świadectwo pokusie szukania panaceum na wszystko w poznaniu naukowym, chociażby było to urzeczenie bałamutne. Rozczarowany do filozofii i wiary, gorąco pragnący harmonii między obiema, zrozpaczony niemożliwością rozwiązania tej wiecznej antynomii (powiada przecież: "człowiek zrodzony, by wszystko dociekał, sam niedocieczony!"), odrzuca wszelkie normy zwyczajowe i moralne. Zakochuje się we własnej siostrze, motywacji tego aktu szukając przewrotnie... w Biblii. Ale uratuje go - niedoszłego Fausta i Manfreda - poczucie wspólnoty z ludem, z krajem. Zarazi się SPRAWĄ NARODOWĄ.
Dalej jak u innych romantyków: spisek, klęska.
Powtórki, reminiscencje - tak to niestety brzmi, chociaż każdy z nich: Słowacki, Mickiewicz, Garczyński pisali swoje poematy niezależnie od siebie. Przecież jednak w określonym czasie i temperaturze, nękani tymi samymi obsesjami i pytaniami. Świadectwo tych czasów z tak wyraźnym piętnem daje także - jakże pełne i bogate - Garczyński. Dlatego nie sposób spierać się na serio, kto pierwszy wymyślił scenę spisku koronacyjnego. (Tym bardziej, że tak naprawdę autorem pomysłu znanego wszystkim jest chyba Mochnacki?). Ważne, że odbieramy to jako jeszcze jedną wersję rzeczy znanej, nieco bardziej obcą i bardziej... wystudzoną.
Ale to już pretensja do teatru. Czy raczej - uwaga, konstatacja do teatru (reżysera) adresowana. Być może zamierzeniem Hanuszkiewicza było przekazanie współczesnej publiczności myśli Garczyńskiego w sposób najbliższy epoce, w której pisał, w poetyce, jaka - zakładamy - była mu najbardziej bliska. Stąd pewna konwencjonalna i sztywna stylowość spektaklu. Stąd brak Hanuszkiewiczowych ataków wprost, brak dotychczasowej agresywności w czytaniu klasyków. Ten klasyk nie zdążył zostać klasykiem naprawdę, dynamiczne przetworzenie mogłoby - być może - zaszkodzić idei odkrycia go na nowo. Przesycenie utworu - bardziej niż u Słowackiego i Mickiewicza - filozofią - również nie przyczyniło się zapewne do podniesienia temperatury przedstawienia. A przecież zrobiono i tak wiele, bo poemat Garczyńskiego scenie opiera się - ogromnie, cały przeznaczony właściwie do uważnego czytania. *
Kiry i biele dekoracji i kostiumów, żałobnie i "romantycznie" palące się świece, wnętrza surowe, zimne - ta oprawa (Marian Kołodziej) lokuje "Wacława dzieje" w określonym miejscu teatru narodowego. Od początku, od Prologu Poety z Klaudyną (Krzysztof Kolberger, Maria Chwalibóg) wiadomo, że będzie chodziło o sprawy najistotniejsze: człowiek - Bóg - wolność - historia - Polska. W tym monologu Wacława rozpisanym na racje szczegółowe (osoby) jest też i oś dramatu wewnętrznego. To postać Nieznajomego, swoista replika bohatera, człowiek już nie szukający niczego, trzeźwy, cyniczny, ąnarodowy i areligijny. Gra go Daniel Olbrychski i Jest to kreacja dużej klasy. Budzi nieco niepokój fakt, że właściwie ze sporu: Wacław - Nieznajomy (Kolberger - Olbrychski) zwycięzcą raczej wychodzi zimny i rzeczowy Nieznajomy, ten, który studzi emocje i gardzi spontanicznym czynem. Garczyński chyba (tak wynika z utworu) racje te bardziej rozłożył, uczynił je - obie - bardziej tragicznymi. Hanuszkiewicz zdominował Wacława Olbrychskim.
Ale przecież nie o akcenty i niuanse tu idzie, lecz o cały dorobek poety. O jego obecność w naszej kulturze. I tu już zasługa dyrektora Teatru Narodowego jest niepodważalna.