Artykuły

Udręki rozpaczy albo dlaczego kochamy Irlandczyków

Kiedy w Polsce i na świecie trwa w najlepsze zabawa w dekonstrukcję, postdramaturgię, rozbijanie resztek dialogu lub zacieranie granicy między widownią a sceną, Irlandczycy piszą sztuki wedle starej recepty psychologiczno-obyczajowego autentyzmu. Co więcej, sztuki te od kilku lat szturmem zdobywają polskie sceny. Dotyczy to zwłaszcza Martina McDonagha, którego kolejny dramat "Czaszka z Connemary" ma szansę stać się teatralnym przebojem (tak jak "Kaleka z Inishmaan" i "Porucznik z Inishmore"). Kilka lat temu wartą odnotowania prapremierę "Czaszki" dał Teatr Lubuski, ale teraz pod mistrzowską batutą Kazimierza Kutza powstał prawdziwy aktorski koncert.

Oto na irlandzkiej prowincji starszy mężczyzna Mick Dowd za wiedzą kościoła i policji trudni się pozyskiwaniem miejsc na cmentarzu "z odzysku". W tym celu po siedmiu latach od pochówku dokonuje ekshumacji, pozbywa się resztek po nieboszczykach i oddaje teren nowym "lokatorom". Tej jesieni czeka go ekshumacja zwłok żony, która zginęła w nie do końca wyjaśnionych okolicznościach. Pod odkopaniu grobu okazuje się jednak, że szczątki zniknęły...

Czarna tragikomedia McDonagha przemówiła do polskiej publiczności - czwórka życiowych rozbitków uwikłanych w przeszłość czepia się resztek nadziei, usiłuje oszukać los, wyłudzić może jeszcze jedną wygraną w bingo - jak to czyni Maryjohnny. Każdego dnia pojawia się u owdowiałego pijaczyny Micka na szklaneczkę bimberku. Wpadają tu także jej wnukowie - niezbyt rozgarnięty Martin, za przeklinanie w kościele ukarany przez księdza pracą u boku Micka, i Thomas, miejscowy policjant, marzący o karierze Columbo. To między nimi rozegra się gra o wszystko, którą autor osładza swoim niepospolitym poczuciem humoru, okraszając akcję szczyptą thrillera i horroru.

Sukces tego wielkiego małego przedstawienia polega na prawdzie postaci. Teresa Budzisz-Krzyżanowska gra prostą, zmęczoną życiem kobietę, której pozostają wpojone za młodu zaklęcia i nadzieja na małe radości - kiedy ogląda skąpo nalany do jej szklaneczki bimber, potrafi pokazać jednym gestem całe rozczarowanie życiem, a kiedy bez mała szeptem karci Micka za przekleństwa miotane na jej wnuka, jest delikatną, kruchą istotą. Jan Kociniak z zachwycającą precyzją gra na "jednej twarzy" człowieka, który już niczego nie oczekuje. Sączy bimber w nadziei, że uwolni się od wyrzutów sumienia żonobójcy-pirata drogowego. Marian Glinka jako niespełniony detektyw, w każdej trudniejszej chwili ucieka w atak astmy, a marząc o sławie, udaje brutala. I Łukasz Nowicki jako jego młodszy brat, jeszcze niedojrzały emocjonalnie, a już poobijany przez życie, gotów umrzeć, byle zaskarbić sobie odrobinę czułości.

Nie wolno przegapić tego przedstawienia, a nie będzie łatwo: grane jest na maleńkiej Scenie 61, gdzie na widownię wchodzi niewiele ponad 70 osób. Ale dzięki temu intensywność kontaktu z aktorami jest nieporównywalna do przedstawień na wielkiej scenie.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji