Artykuły

Byle nie fałszować

Terapia przez sztukę pozwala uwolnić zaklinowane emocje - mówi ZBIGNIEW STRYJ, aktor Teatru Nowego w Zabrzu w rozmawie z Henryką Wach-Malicką.

>>DZ: Wygląda na to, że za ciasno panu w teatrze...

ZS: Teatr nie musi być jedynym miejscem, wktórymrozwija się osobowość aktora.

DZ: Pytam, bo imponuje mi rozległość pana zainteresowań. Ale skoro tak się pan obruszył, to bądźmy szczerzy - wielu aktorów wspomina teatr jako miejsce, w którym toczyło się kiedyś życie towarzyskie, prawie rodzinne.

ZS: Dla jednych był domem, dla innych tylko miejscem pracy; sprawa charakteru. Miło jest ubarwiać wspomnienia młodości, ale sądzę, że często to tylko pół prawdy. Lubię swój zawód i większość moich działań pozascenicznych nawiązuje do aktorstwa, ale to nie oznacza, że nie mogę się realizować poza instytucją, w której mam angaż.

DZ: Ma pan silne poczucie niezależności?

ZS: Tak. I potrzebę sprostania różnym wyzwaniom. Co ma robić aktor, jeśli nie został obsadzony w najnowszej premierze? Leżeć i oglądać telewizję? Jeśli ktoś lubi, niech leży. Ja piszę wiersze, obmyślam scenariusze nowych widowisk, pracuję z dziećmi i ludźmi chorymi. Jeśli dostaję rolę, to wracam do pracy bogatszy o nowe doświadczenia. Akurat na scenie to bagaż wyjątkowo potrzebny.

DZ: Życie pana zaskakuje niespodziewanymi ofertami?

ZS: Często sam je prowokuję, ale zdarzają się i niespodzianki. Na pewno "nie po kolei" ułożyła się moja droga zawodowa. Już w pierwszym sezonie po szkole dostałem niebywałą szansę od ówczesnego dyrektora Teatru Nowego w Zabrzu - Wincentego Grabarczyka. To była zgoda na realizację "Kreacji" Ireneusza Iredyńskiego, w mojej dość odważnej (jak to u młodego człowieka) adaptacji. Dyrektor postawił sprawę jasno: "Jak ci się nie uda, to zdejmę sztukę przed premierą". Mieszkał wtedy w teatrze i przychodził na nocne próby, a ja usiłowałem po jego minie zgadnąć, czy premiery dożyjemy. Udało się, przedstawienie pochwaliło wielu recenzentów. Tak oto zostałem reżyserem, choć jeszcze tego nie planowałem.

DZ: Nie tylko reżyserem, ale i szefem Sceny Drugie Forum, przeznaczonej dla sztuk kameralnych i współczesnych.

ZS: To była fajna przygoda; z kolegami wyremontowaliśmy tę naszą minisiedzibę, była nam przyjazna. Wtedy nauczyłem się też rozmawiać ze sponsorami, dbać o reklamę i wielu innych, przydatnych dziś umiejętności. Tam wyreżyserowałem sztukę Aleksandra Fredry pt. "Świeczka zgasła". To była przepustka na dużą scenę, gdzie zrobiłem "Listy śpiewające" Agnieszki OsiecMej. Nie do końca się udały, ale wiele mnie nauczyły. Miałem przyjemność pracować z aktorami o różnym stopniu doświadczenia. Pamiętam piękną rolę młodziutkiej Kasi Głąb i wspaniałą Hanię Boratyńską, która wsparła moje wysiłki nie tylko znakomitym warsztatem, ale i osobistym ciepłem. Do dziś jestem jej bardzo za tę rolę wdzięczny.

DZ: Czwartą pozycją była realizacja "Przy drzwiach zamkniętych" Jeana-Paula Sartre'a, świetnie przyjęta przez publiczność i krytyków. I na tym koniec. Przestała pana wciągać reżyseria?

ZS: Potem nie zrealizowałem już niczego na macierzystej scenie. Ale szukam swojego, miejsca w innych obszarach sztuki i rzeczywistości.

DZ: Od kilku lat tworzy pan teatr trudny, ale chyba najbliższy prawdziwych źródeł tej sztuki. Pracuje pan z ludźmi mającymi kłopoty z własną psychiką i emocjami.

ZS: To właśnie zmaganie się z problematyką sztuki Sartre'a popchnęło mnie na tę ścieżkę. Znakomity filozof okazał się świetnym dramaturgiem, wpisując w krąg czterech osób podstawowe pytanie egzystencjalne: czym jest piekło? Otóż tym, co nosimy w sobie. Wszystko, co robimy, pozostawia w nas jakiś ślad. Nie do zatarcia, nie do zapomnienia. Moi podopieczni też noszą w sobie przeszłość. Niekoniecznie złą, na pewno bolesną. Terapia przez sztukę pozwala uwolnić zaklinowane emocje.

DZ: Trudno nawiązać z nimi kontakt?

ZS: Nie, akceptują mnie i ufają mi. Ale to delikatna materia; nie mogę sobie pozwolić na żadne oszustwo. Jeśli tylko zaczynam wprowadzać w grę lub do scenariusza jakąś sztuczność, mówią "Nie zgadzamy się". Ma pani rację mówiąc, że ich myślenie bliskie jest początkom teatru... Dziś ludzie sceny często depczą prawdę, szukając udziwnień i deformacji. Prawda psychologiczna, którą teatr potrafi przecież przekazać, bywa w pogardzie. Albo zagłusza ją komercyjny rechot.

DZ: To dlatego pisze pan wiersze? Ten najbardziej intymny dialog z odbiorcą?

ZS: Pewnie dlatego też. Ale poezja była najwcześniej; fascynuje mnie wieloznaczność słowa. Choć... Choć niektóre przedstawienia przygotowane z kolegami ze Środowiskowego Domu Samopomocy w Gliwicach grane są bez tekstu.

DZ: To nie tylko praca w zamkniętym kręgu. Pokazujecie swoje osiągnięcia publiczności.

ZS: W Ruinach gliwickiego Teatru Miejskiego, na przeglądzie w Tychach, gdzie zajęliśmy II miejsce. Różne sąteżformy pracy, często połączone z działaniami plastycznymi czy fotografowaniem.

DZ: Pan lubi nietypowe miejsca prezentacji: podziemia zabytkowej kopalni, stara łaźnia górnicza.

ZS: Lubię, ale to już, że tak powiem, inne pole. Kiedyś zetknąłem się z działaniami Stowarzyszenia Pro Futuro, ratującego poprzemysłowe obiekty na Śląsku. Jan Gustaw Jurkiewicz zaraził mnie tą fascynacją, a ja jego - teatrem. I to by była, najkrócej mówiąc, geneza spektakli, o których pani mówi. Jestem rodowitym zabrzaninem, dobrze znam i lubię gwarę, więc napisałem monodram o Skarbniku, który pokazaliśmy w sztolni "Królowa Luiza". Z kolei "Żywi ludzie" to było przedstawienie, dziejące się w różnych, znaczących miejscach Zabrza. Zaczynało się w sali witrażowej Muzeum Górnictwa, potem było zejście pod ziemię, a na końcu okolice maszyny parowej. W tym i w innych projektach wspierają mnie koledzy aktorzy oraz scenograf Bartek Latoszek, który jakimś niezwykłym zmysłem wyczuwa ducha tych nietypowych przestrzeni. Lubię pisać dla konkretnego miejsca i dla aktora. Teraz szlifuję tekst monodramu dla Bernarda Krawczyka.

DZ: Zarabia pan na pisaniu tekstów piosenek i scenariuszy do wideoklipów.

ZS: Mam się tłumaczyć?

DZ: Uchowaj Boże, ciekawa jestem tylko dla kogo?

ZS: Zaczynałem od tekstów dla kapeli młodzieżowych, we wszystkich odmianach zresztą, najcięższego rocka nie pomijając. Ale piszę też piosenki dla śląskich zespołów folklorystycznych, a ostatnio zaproponowano mi napisanie wierszy do podręcznika szkolnego.

DZ: Jak pan znajduje na to czas?

ZS: W teatrze jest przerwa wakacyjna, więc i czasu mam więcej. Teraz chcę napisać komedię. Tego jeszcze nie próbowałem...

Zbigniew Stryj

Urodził się w Zabrzu w 1968 roku. Aktor, poeta, scenograf, reżyser autorskich spektakli: "Obraz", "Ojcowizna", "Żywi ludzie" oraz inscenizacji poezji Jana Pawła II - pt. "Ducha nie ujrzysz". W Teatrze Nowym w Zabrzu zagrał prawie 40 ról. Laureat "Złotej Maski" i Nagrody im. Leny Starkę. W czerwcu otrzymał nagrodę ministra kultury i sztuki za rolę w "Wampirze", nagrodzoną także na festiwalu "Rzeczywistość przedstawiona". Za największe życiowe osiągnięcie uważa szczęśliwą rodzinę, stworzoną z żoną Ewą i dwiema córkami.<<

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji