Artykuły

Rozrywkowe życie

- Żeby aktor nie został zaszufladkowany, musiałby chyba zagrać źle. Nieudana rola Ferdynanda Kiepskiego doprowadziłaby do tego, że byłyby trzy odcinki serialu i nikt by mnie z nim nie kojarzył - mówi ANDRZEJ GRABOWSKI.

Artystyczne inklinacje odziedziczył Pan po tacie, który do końca życia sporo grywał, a także organizował życie teatralne w Alwerni.

- To prawda, wyniesiona z lat studenckich żyłka teatralna pozostała ojcu do końca życia. W Alwerni organizował teatry amatorskie, sam reżyserował różne przedstawienia, wygłaszał przepisywane z gazet monologi Kierdziołka. Z dzieciństwa pamiętam też bożonarodzeniową tradycję chodzenia po domach z tak zwanymi herodami. Ojciec zawsze był Królem Herodem, a wujek Śmiercią.

W wywiadach podkreśla Pan często, że aktorstwo to dla Pana zawód, a nie posłannictwo.

- Misja, posłannictwo dziejowe - już dawno się skończyły. Teraz trzeba być po prostu profesjonalistą. Jeżeli całe lata pozosteje się aktorem niespełnionym, to ten zawód jest naprawdę okrutny. Codziennie jesteśmy wystawiani na próbę, pod ocenę, codziennie zdajemy egzamin przed publicznością.

Krystyna Janda powiedziała kiedyś, że przed każdym występem czuje się tak, jakby za chwilę miała zdawać maturę.

- Dla mnie matura nie była problemem, teraz przed kolejnymi premierami przypominam sobie najtrudniejszy egzamin w życiu - do szkoły teatralnej. Nigdy wcześniej nie występowałem publicznie, nie mówiłem wierszy na akademiach, nie recytowałem przed rodziną.

To dlaczego Pan zdawał do szkoły teatralnej?

- Czy ja wiem? Sądzę, że ten mój wybór był podyktowany brakiem innych zainteresowań. A ze starszym bratem, Mikołajem, byłem ze dwa razy na wakacyjnych obozach, w których uczestniczyły jego śliczne koleżanki ze szkoły aktorskiej. Co tu kryć, kolorowo było. Takie życie bardzo mi się podobało.

Jednak na wyrzucenie z akademika naprawdę trzeba było sobie porządnie zasłużyć!

- Chodziło o zbyt częste balangi, drobne wybryki chuligańskie. Było, minęło - zostało mi po tym okresie kilka blizn. Jerzy Jarocki powiedział mi wtedy: Panie Andrzeju, z pana będzie aktor, ale na razie jest pan za młody i za głupi, żeby skończyć szkołę, więc daję panu dwóję. Tak się wtedy zawziąłem, że w następnym roku miałem piątki.

Kończąc studia dostał Pan angaż do Teatru Słowackiego, ale szybko uciekł Pan do Tarnowa.

- Tak mniej więcej wygląda cała historia moich zawodowych doświadczeń, że albo ciągle mnie skądś wyrzucano, albo sam odchodziłem. W Teatrze Słowackiego byłem równo rok, ale prawie nic nie grałem. Zostaliśmy zaangażowani razem z Jurkiem Kryszakiem. Wiedziałem, że albo on zacznie grać, albo ja. Dla nas dwóch nie było już miejsca. A ponieważ z reguły grał Jurek, poszedłem do dyrektor Skuszanki i powiedziałem, że odchodzę do Tarnowa. Po latach, kiedy byłem już dojrzałym aktorem, miałem ustaloną pozycję w zespole Starego Teatru, a na koncie liczne nagrody, zostałem wyrzucony z teatru przez Krystynę Meissnerową.

Teatromani kojarzą Pana przede wszystkim ze spektakli Schaefferowskich.

- Byłem jeszcze licealistą, kiedy dowiedziałem się o Schaefferze. Mikołaj już wtedy należał do zespołu MW2 - czyli "Młodych Wykonawców Muzyki Współczesnej". W 1972 roku powstał "Kwartet dla czterech aktorów" - jeszcze beze mnie, swoją przygodę z Schaefferem zacząłem w 1979 roku od "Kwartetu dla czterech aktorów", w 1987 roku zrobiliśmy "Scenariusz dla trzech aktorów", a stosunkowo niedawno, bo w 1991 namówiłem Mikołaja i Jaśka Peszka, żebyśmy wzięli Frycza i zrobili "Kwartet dla czterech aktorów".

Co się zmieniło przez te kilkanaście lat grania tych przedstawień?

- Sama nasza fizyczność. Kiedyś Scenariusz odgrywało trzech młodych facetów, dzisiaj trzech panów - jeden z brzuszkiem, drugi łysy, trzeci siwy. To jest jeszcze wyraźniejsze w "Kwartecie" - teraz, kiedy wykonujemy na początku ludzką rzeźbę z naszych ciał, dostajemy brawa za to, że nam się udało.

Widzowie "Kwartetu" mogą dowiedzieć się od Pana między innymi pewnych intymnych szczegółów kolorowego życia w tarnowskim teatrze.

- Wie pan, rozrywkowych sytuacji było w moim życiu bardzo dużo. Przyszli biografowie, jeśli się tacy zjadą, będą musieli brać pod uwagę także to rozrywkowe życie Andrzeja Grabowskiego. W Tarnowie było bardzo wesoło. Wódka zawsze była dostępna, meliny były tolerowane, dyrektor wyrozumiały, wszyscy bardzo się w teatrze lubili, a niektórzy kochali. Było pięknie.

Porozmawiajmy jeszcze o serialu. Trwająca już od lat niezmienna popularność "Świata według Kiepskich" to fenomen.

- A wszystko przez przypadek. Seriali komediowych i sitcomów każdego roku powstaje u nas co najmniej kilka. "Świat według Kiepskich" obliczony był na trzy odcinki, ale potem okazało się, że ma ogromną widownię - powstały więc kolejne i tak jest do dzisiaj. Kiedy serial został zdjęty z anteny, widzowie konsekwentnie domagali się jego powrotu.

Ale dla wielu widzów pozostaje Pan wyłącznie Ferdkiem Kiepskim.

- Żeby aktor nie został zaszufladkowany, musiałby chyba zagrać źle. Nieudana rola Ferdynanda Kiepskiego doprowadziłaby do tego, że byłyby trzy odcinki serialu i nikt by mnie z nim nie kojarzył. To prawda, że aktor powinien grać różne postacie, ale też jest coś takiego, jak własny styl. Bo niby, co ja mam zrobić, żeby uciec od wizerunku Ferdynanda - wykonać operację plastyczną, wyciąć jedną strunę głosową, żeby zmienić timbre? A i tak nie wiem, czy mimo wszystko nadal nie byłbym tytułowany per "Kiepski"...

Bardzo Pan ostatnio schudł - jakaś dieta?

- Dieta. Muszę się teraz pilnować. Nie ukrywam, że dalej lubię dobrze zjeść, uwielbiam też gotować i chyba jestem w tym dobry.

Kiedyś opowiadał mi Pan, że jest mistrzem w przyrządzaniu pasztetu.

- Niestety, przygotowywanie potraw wymaga cierpliwości i dużo wolnego czasu, którego permanentnie mi brakuje. To prawda, świetnie przyrządzam klasyczny pasztet według receptury mojej mamy. Wszystko przy tym pasztecie wykonuję ręcznie, nawet sam mielę mięso.

Ma Pan też nietypową, jak na nasze warunki, pasję - motocykle.

- Markowy motocykl jest niezawodny, piękny. Oczywiście nie przesadzam z tą miłością, bo bardziej lubię jednak konie, na których też nie mam czasu jeździć, a uwielbiam to robić. Przyjemność obcowania z czymś żywym jest nie do podrobienia i żaden motocykl tego nie zastąpi.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji