Artykuły

Taka młoda! Jak ona to zrobiła?!

- Nigdy sobie siebie nie wyobrażałam starej! Ale nigdzie czas nie biegnie tak szybko jak w teatrze. Starość w teatrze przeszkadza. Nawet butów na obcasie już nie mogę włożyć. Okropność! - mówi ZOFIA MAYR, w latach 1949-1993 aktorka Teatru Wybrzeże w Gdańsku.

W 60 rocznicę powstania teatru Wybrzeże rozmawiamy z Zofią Mayr, jedną z pierwszych aktorek gdańskiej sceny.

Kilka lat temu Zofia dawała młodym ludziom lekcje gry aktorskiej. Pamiętam, gdy pokazywała pewnej dziewczynie, jak chodzi kulawa staruszka. I myślę sobie, czy publiczność uwierzyłaby w tamtą "staruszkę", czy w tę dzisiejszą, która wczoraj skończyła 79 lat.

Rozmowa z aktorką Zofią Mayr:

Teatr Wybrzeże właśnie skończył 60 lat, a ty Zosiu jesteś jedną z pierwszych jego aktorek...

- Jak człowiek długo żyje, to wtedy wszyscy się nim interesują. Teraz, gdy myślę o jubileuszu mojego teatru, przypomniała mi się taka śmieszna scena. Otóż z okazji rocznicy zakończenia I wojny, we Francji wynaleźli kombatanta, który miał 107 lat! Prezydent go dekorował medalami... Pomyślałam sobie, że byłoby przyjemnie, żebym dożyła 100 lat, a teatr obchodziłby swoje następne "lecie", wyszukaliby mnie, taką zasuszoną artystkę, posadzili na scenie na tronie i tylko usłyszałabym zza kulis głos inspicjenta: Uważajcie, żeby się nie rozpadła! Teraz się z tego śmieję, ale ja już kiedyś, będąc na scenie, usłyszałam takie słowa...

Nie wierzę!

- Pół wieku temu. Dzwoni do mnie reżyser Jerzy Goliński i błaga, bym zgodziła się zastąpić koleżankę we "Franku V" Dürrenmatta. Chodziło o rolę 80-letniej staruszki. Miała ją grać mocno starsza aktorka, ale zachorowała. A tu siedem dni do premiery! Ja ledwo skończyłam 30 lat! Wyglądałam nieprzyzwoicie młodo. Ale zgodziłam się. Podobała mi się ta postać. Bo owa 80-latka wykiwała instytucję ubezpieczeniową, a później jest taki moment, w którym cała zabandażowana wjeżdża na scenę. W bandażach, ale co tam, zadowolona, pewna siebie jedzie w podróż dookoła świata! Na wózku!

Ale ty nie wybierasz się dookoła świata, jak widzę...

- Po tej operacji nogi to nawet mi trudno podróżować dookoła stołu... Ale jestem od niej lepsza, bo jeszcze nie jeżdżę na wózku. Wyobrażam sobie nawet, że może kiedyś wstanę i będę chodzić, ba!, może nawet zagram rolę, którą mi zaproponowano rok temu, w "Królowej XW" Bergmana. Tylko, że w tej sztuce musiałabym na koniec odmłodnieć. I to jest problem nie do przeskoczenia...

Na razie...

- Ale wracając do Dürrenmatta, to właśnie wtedy, gdy wjechałam tym wózkiem na scenę, ktoś szepnął z widowni: "Zaraz się rozleci!". Że niby taka stara. Tylko, że dla mnie, młodej aktorki te słowa to był komplement! W tej krótkiej scence miałam pięć braw! Co się pokazywałam, to brawa i brawa. Później trudno się od czegoś takiego odzwyczaić.

Pewnie mało kto się domyślał, co za ciało kryje się pod tymi bandażami...

- Długo zastanawiałam się nad charakteryzacją. Bo tak, kreski namaluję, co będą udawać zmarszczki i co? Ciągle przeszkadzała mi ta moja młoda twarz. Więc wymyśliłam sobie, że z płatków owsianych zrobię sobie takie grudki pod oczami. Bo ta moja stara to nie była taka znowu staruszka, co to się garbi i podpiera laską. Taką staruszką być bardzo łatwo. Ale taką starszą panią całą w pretensjach do świata, taką, która dba o makijaż, która jest pełna życia, taką, która udaje młodą! To jest dopiero wyzwanie!

A jak było ze Starą w "Krzesłach" Ionesco? Grałaś ją w Paryżu...

- Stara miała 94 lata, ja nie miałam nawet 60, wyglądałam na 40, a czułam się na 30. Pamiętam jak musiałam po scenie targać te kilkadziesiąt tytułowych krzeseł. I jak sobie teraz o tym mówię, leżąc od miesiąca w łóżku, po ciężkiej operacji, z całym bagażem moich 79 lat, to myślę, jak bardzo trzeba być młodym, żeby zagrać starą. I że gdyby mnie teraz wystawiono na tę paryską scenę, teraz, gdy wcale nie trzeba by było robić aż tak mocnej charakteryzacji, nie dałabym rady tego zagrać! Prawda życia na scenie jest nieprawdziwa. Jako młoda aktorka mogłabym zagrać taką starowinę, ze złamaną nogą i chorobą Parkinsona, ale być autentyczną w tej swojej starości na scenie - nie umiałabym.

Myślałaś sobie wtedy, jaka będziesz, kiedy będziesz stara?

- Nigdy sobie siebie nie wyobrażałam starej! Ale nigdzie czas nie biegnie tak szybko jak w teatrze. Pamiętam "Mniszki" z 1983 roku. W pierwszym akcie jestem jeszcze piękną Senorą, a w drugim już rozkładającym się trupem! Naprawdę, nigdzie życie nie płynie tak szybko, jak na scenie! Ileż trzeba tam było pomyślunku, żeby ten trup się naprawdę "rozkładał".

Zaczynałaś na scenie teatru Wybrzeże w 1949 roku, mając 22 lata.

- To był zupełnie niezwykły czas. Czas adoratorów. Przynosili kosze kwiatów, czekoladki, pisali liściki. Wiesz, chyba byłam trochę zepsuta, bo uważałam, że takie umizgi to normalne.

Byłaś tak piękna, że twój mąż wkroczył kiedyś do teatru... z pistoletem...

- Teraz się z tego śmieję, ale wtedy mnie to denerwowało, że był tak strasznie zazdrosny. A z tymi adoratorami miałam tylko same kłopoty. Zanim trafiłam do Wybrzeża, grałam Elwirę w sztuce "Seans". Zobaczył mnie w tej roli pewien oficer i potem wypisywał do mnie listy, w których zwracał się: Elwiro... Kiedy przyjechałam do Gdyni, to on jeszcze do tej Elwiry pisał przez dwa lata. Wstyd przyznać, ale w ogóle tych jego listów nie otwierałam, bo przecież już się pojawili inni wielbiciele. Poza tym, nie miałam na to czasu. Wiem, to było podłe z mojej strony. No, ale jak jest człowiek młody, to się nie zastanawia, czy to podłość, czy nie. Jeszcze mam te listy, leżą gdzieś w szufladzie.

Pięknej aktorce trudno się zestarzeć...

- Jakoś długo tych zmarszczek nie zauważałam. Może dlatego, że byłam już dosyć wiekowa, a jeszcze grałam amantki.

Bo i długo młodo wyglądałaś. Jeszcze 12 lat temu grałaś Tłustą Kobietę w "Kartotece" Różewicza w Gdyni. A wcale nie byłaś ani tłusta, ani stara. Wkroczyłaś na scenę w sexy sukience...

- Miałam 67 lat! Teraz dopiero sobie to uświadomiłam, że to okropne, grać po sześćdziesiątce! I to w scenie erotycznej! W tej wydekoltowanej kiecce siadałam okrakiem na Bohatera. Miałam białe buciki...

Nie mogę czasem uwierzyć, że się tak nagle zestarzałaś.

- To chyba dlatego, że umarła moja siostra. Kiedy odeszła trójka moich małych dzieci, byłam młodą kobietą, była obok mama i siostra. No, ale gdy i jej zabrakło, to wzięłam i się zestarzałam. Poza tym, już wcześniej zaczęłam chorować na Parkinsona. Na szczęście jest przy mnie mój opiekuńczy brat - moja podpora.

Ale z tym Parkinsonem grałaś jeszcze w "Lekcji" Ionesco, trzy lata temu.

- Czułam się już wtedy bardzo źle. Trudno było mi nauczyć się tekstu, ręce mi drżały, nie mogłam zapiąć guzików bluzki ani pomalować brwi. Po pierwszej próbie chciałam się wycofać. Premiera. Pierwszy gong, jeszcze drżałam, nie mogłam zrobić kroku, drugi - rozbłysły światła i zapomniałam o chorobie. Czułam się jak za dawnych lat. Po spektaklu jedna pani podchodzi do mnie i mówi: "Jaki świetny pomysł z tym drżeniem rąk! Jaką to miało wymowę! Świetnie zagrane!". Ona mnie chwaliła, a ja się załamałam. Byłam zła.

Zła?

- Bo nie ja wymyśliłam to drżenie, to los mnie tym dodatkowym "środkiem scenicznym" obarczył. No zobacz, dziś nie dałabym rady zagrać starej kobiety. Lepiej zagrałaby mnie młoda aktorka niż ja samą siebie. Starość w teatrze przeszkadza. Nawet butów na obcasie już nie mogę włożyć. Okropność! A jeszcze niedawno myślałam sobie, że na starość będę bujać się w fotelu na biegunach, z kotem na kolanach i będę oglądać stare fotografie... A tymczasem ja w łóżku, fotografie w pudle na szafie, a na tym pudle śpi kot.

Tak trochę między komedią a tragedią...

- Czasem mi się wydaje, że to moje wielkie łoże, w którym tak sobie leżę po tej operacji, to jakaś wielka scena. I że ta moja starość to tylko taka rola. Ale przedstawienie za chwilę się skończy, będą oklaski, dostanę kwiaty. Pójdę do garderoby, zmyję z twarzy zmarszczki, zdejmę bandaż z nogi, włożę szpilki... A na ulicy ludzie będą na mnie patrzeć i szeptać: Tak, to ona, to na pewno ona... Taka piękna, taka młoda! Jak ona to zrobiła?

No, podoba mi się to zakończenie...

- Wiesz, chyba sobie zmienię kolor włosów. Czy rude są teraz modne?

ZOFIA MAYR

Jej ojciec Otmar Riamski był aktorem, aktorką była też siostra - Iga Mayr. Zofia o teatrze nie marzyła, ale że we wszystkim naśladowała siostrę, to nie miała wyjścia. Do teatru Wybrzeże, gdzie dyrektorował Stanisław Kwaskowski, trafiła w 1949 roku. Jej pierwsza rola tutaj to Nina w "Młodej Gwardii" (1949 r.), ostatnia - Ciotunia w "Pannie z mokrą głową" (1993). Ale na teatralnej scenie była Zofia - biorąc pod uwagę wszystkie sceny, gdzie występowała - 57 lat.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji