Artykuły

Mam niedosyt

- Większość aktorów woli grać czarne charaktery, ja nie jestem w tym względzie wyjątkiem. Granie czarnych charakterów jest bardzo ciekawym doświadczeniem aktorskim - mówi SZYMON BOBROWSKI, aktor Teatru Powszechnego w Warszawie.

Z Szymonem Bobrowskim, czyli Bartkiem Malickim z serialu "Magda M." o popularności, aktorstwie i internecie rozmawia Jolanta Gadek.

W serialu "Magda M." gra pan Bartka Malickiego, prawnika i jednocześnie męskiego szowinistę dającego się we znaki głównej bohaterce i nie tylko. Czy w życiu prywatnym ma pan podobne podejście do kobiet?

- No tak, powinienem się teraz obrazić z powodu tego pytania. Ale to pytanie utwierdza mnie w przekonaniu, że rolę Bartka zagrałem przekonywająco i dobrze wywiązałem się z aktorskiego zadania. Zdarzyło się, że w centrum handlowym podeszła do mnie kobieta i powiedziała: "To jest straszne, w jaki sposób traktuje pan kobiety. To jest zwykłe chamstwo". W pierwszym momencie trochę mnie zatkało, ale potem pomyślałem, że reakcja tej pani to dla mnie komplement.

Oczywiście, że prywatnie jestem zupełnie inny. Grałem Bartka tak, jak napisano w scenariuszu.

To fakt, postać Bartka wzbudza silne emocje widzów.

- Od początku starałem się zaintrygować widzów, sprawić, żeby nie postrzegali tej postaci w sposób jednoznaczny. I myślę, że to mi się udało. Bo wielu sympatyków "Magdy M." podczas emisji pierwszej i drugiej serii pytało mnie, czy Bartek kocha się skrycie w Magdzie, czy też naprawdę jej nienawidzi...

Bartek to jedyny czarny charakter w "Magdzie M.", jeśli nie liczyć epizodycznych postaci. Lubi pan grać czarne charaktery?

- Bardzo lubię. Większość aktorów woli grać czarne charaktery, ja nie jestem w tym względzie wyjątkiem. Granie czarnych charakterów jest bardzo ciekawym doświadczeniem aktorskim. Czarne charaktery są najczęściej bardzo wyraziście napisane. A że raczej nie ma ludzi z gruntu złych, aktor ma zawsze spore pole manewru żeby "bronić" swojej postaci, uzasadnić jej zachowanie. Na zachowanie Bartka mają wpływ doświadczenia z przeszłości, tak go życie ukształtowało. Gdy postać nie jest jednoznaczna, aktor ma większe możliwości wykorzystania swojego warsztatu.

Zagrał pan w wielu serialach i filmach, ale to dzięki "Magdzie M." stał się pan znany szerszej widowni, stał się pan rozpoznawalnym aktorem.

- To smutne, co powiem, ale o sławie decyduje nie talent i umiejętności lecz oglądalność danej stacji telewizyjnej czy serialu. Dlatego ktoś, kto nic nie potrafi, może w sekundę stać się gwiazdą. Nigdy nie zależało mi na "gazetowej" popularności, nie zabiegałem o to, żeby rozpisywały się o mnie gazety. Natomiast nie ukrywam, że chciałbym, żeby mój trud został zauważony i doceniony przez widza. Chciałbym, żeby widzowie mnie znali, ale dlatego, że zagrałem ciekawą rolę, a nie dlatego, że byłem na jakimś bankiecie itp.

Nie lubi pan być w centrum zainteresowania?

- Cieszy mnie zainteresowanie ludzi i jak każdy człowiek cieszę się, gdy ludzie okazują mi sympatię. Pod warunkiem, że chcą rozmawiać ze mną o rolach. Nie obrażam się nawet wtedy, gdy krytykują moje aktorstwo, wygłaszają uwagi. Ale nie lubię wtrącania się w moje życie prywatne. Z kolei uwagami dotyczącymi mojego wyglądu zewnętrznego staram się nie przejmować.

W środowisku aktorskim ma pan opinię pracoholika, perfekcjonisty i pasjonata.

- Faktycznie, aktorstwo to moja pasja. Dostałem się do szkoły teatralnej za pierwszym razem. Do dziś nie wiem, jak to mi się udało, bo konkurencja była ogromna. Może dostrzeżono tę moją pasję?

Gra pan dużo w teatrze, ale trudno oprzeć się wrażeniu, że film jeszcze pana nie odkrył. Gra pan role drugoplanowe, niemal epizodyczne, jak choćby rola Bodo, ochroniarza ojca głównej bohaterki serialu "Oficerowie".

- Czekam wciąż na dobre role. Chciałbym zagrać w dobrym filmie pełnometrażowym. Cały czas mam pewien niedosyt, wrażenie, że nie mam okazji zaprezentować reżyserom i widzom swoich umiejętności. Wierzę jednak w to, że los wynagradza cierpliwych i w końcu się doczekam...

Jednak niezależnie od tego, co proponują mi producenci i reżyserzy, daję z siebie wszystko. Bo można zagrać świetnie rolę drugoplanową, można też zagrać ją byle jak. To potem wszystko widać na ekranie. Nieraz krytycy filmowi i widzowie mówią o jakimś filmie: film był kiepski, ale aktor X grał dobrze, a Y źle.

Chciałbym, żeby kiedyś moje nazwisko kojarzyło się z profesjonalizmem i grą na wysokim poziomie. Chciałbym zdobyć taką markę, jak np. Marek Kondrat. Jestem gotów na to ciężko pracować. Dlatego nie rezygnuję z niewielkich ról, jeśli proponują mi je dobrzy reżyserzy, jeśli scenariusz filmu jest dobry.

Zagrał pan rolę męża głównej bohaterki filmu "Samotność w sieci". Film opowiada historie kobiety, która poznała bratnią duszę poprzez internet. Co pan sądzi o tym środku komunikacji? Podobno nie ma pan swojego e-maila?

- Nie mam. Nie przepadam za internetem, nie wysyłam e-maili. Wolę bezpośrednie kontakty z ludźmi. Uważam, że są one ważniejsze, bardziej wartościowe niż wysyłanie wiadomości przez internet. Liczą się nie tylko słowa, ale obecność drugiej osoby, mowa ciała, mimika twarzy. Internet dla mnie może nie istnieć. Ale wiem, że w życiu innych odgrywa on ważną rolę. Wiele osób poznaje się dzięki niemu, potem inicjują spotkania w "realu". Niektórzy dzięki niemu mają kontakt z bliskimi, gdyby nie internet, byliby tego kontaktu pozbawieni. Ja mam tę komfortową sytuację, że już nie musze szukać "drugiej połówki", boją znalazłem. Mam żonę i dwoje dzieci.

Dziękuję za rozmowę.

***

Szymon Bobrowski

Utalentowany aktor młodego pokolenia. W 1995 roku ukończył PWSFTviT w Łodzi. Po studiach występował w Teatrze Nowym w Poznaniu. Od 1999 roku jest aktorem Teatru Powszechnego w Warszawie.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji