Artykuły

Bez paniki

Myślę, że powoli zbliża się czas, gdy wydziały aktorskie przyswoją sobie wreszcie przykład Wydziału Sztuki Lalkarskiej AT w Białymstoku. Z tekstem Gabrieli Detki "Nowy teatr, stara szkoła?" polemizuje Paweł Płoski.

"Najwyższy czas na zmianę! Nie ma co udawać, że nic się nie stało. Szkoły teatralne muszą zacząć dostrzegać nowy teatr! Teatr otwarty! W dyskusji o relacjach między szkołami a teatrem otwartym rozmawiali: rektorzy Tadeusz Łomnicki i Jerzy Krasowski, Jerzy Grotowski, Krzysztof Jasiński, Adam Hanuszkiewicz, Konstanty Puzyna i Jerzy Koenig." Przypuszczalnie podobny wstęp mógłby mieć artykuł Gabrieli Detki, jeśli zostałby napisany w 1975 roku, i gdyby taka dyskusja doszła wtedy do skutku. Jej tekst opisujący konferencję w krakowskiej PWST zabrzmiał niezwykle dramatycznie, jak gdyby szkoły teatralne wymagały natychmiastowej reanimacji. No cóż, podobno uczelnie nie nadążają za "nowym teatrem", ale głównymi twórcami "nowego języka teatru" są ich absolwenci, całkiem przyzwoicie wykształceni.

Proszę się więc uspokoić i odetchnąć. Odwołujemy reformę. W szkołach teatralnych jest dobrze. Uczelnie są w niezłej sytuacji finansowej i instytucjonalnej. Każdy wydział, tak aktorski jak lalkarski, dysponuje swoją bardzo porządną sceną (to osiągnięcie ostatniego piętnastolecia). Na kadrę też nie ma co narzekać (poza tym gorzej niż w ZASP być nie może).

Szczęśliwie proces boloński w swym podstawowym wymiarze (studia dwustopniowe) ominął wydziały aktorskie. Szkoły teatralne uznały, że mobilność studentów aktorstwa to mrzonka. Niewielu aktorów sprawdza się grając w obcym języku. Łotewscy studenci z natury rzeczy (niewielki kraj) muszą być przygotowani na współpracę międzynarodową i dla nich przydatniejszy jest system dwustopniowy. Zupełnie inne priorytety mają studenci polscy. Kto tego potrzebuje, sam sobie zagraniczny staż lub warsztaty organizuje. Uczelnie wolały zachować wypracowywany i ulepszany od lat program niż liczyć na gromadne przyjazdy studentów z Niemiec czy Francji (oczywiście płynnie mówiących po polsku). Za to szkoły teatralne postawiły na rozwijanie kontaktów międzynarodowych. To właśnie współpraca z zagranicznymi uczelniami przewietrza programy studiów. Zwiększyła się ilość gościnnych warsztatów. To, co się sprawdzi, zostanie na trwałe wprowadzone do programu. W porównaniu do sytuacji sprzed trzydziestu lat szkoły są bardzie otwarte na wymianę doświadczeń. Jest już mniej much w polskich nosach, więcej zdrowego poczucia własnej wartości.

Podobno studenci warszawskiej AT zapytani przez Grzegorza Brala o metodę aktorską, której się tutaj uczą odpowiedzieli "Pół Stanisławskiego, pół Grotowskiego". To anegdotyczne podsumowanie dezorientacji studentów, które pokazuje, że wiele do nadrobienia jest w dziedzinie kształcenie studentów - uczą się, ile razy w Wilnie grał Osterwa, ale za to nie mają porządnego kursu doktryn teatralnych. Swoją drogą, niech nas ręka Boska broni przed Grotowskim w programie studiów, jeśli miałby być to kurs na podobieństwo Reduty Berlin Teresy Nawrot. Zamiast ćwiczeń gimnastycznych, lepiej jeśli w nauce jest coś z ducha pracy z Grotowskim Najwspanialszym tego przykładem jest działalność pedagogiczna Mai Komorowskiej.

Nie przeczę, potrzeba kilku zmian na wydziałach aktorskich. Przede wszystkim należy od nowa zdefiniować dla jakiego teatru kształcą - teatru w formie instytucjonalnej. Odnoszę wrażenie, że uczelnie utrwalają w studentach przekonanie, że najwyższą formą uprawiania zawodu aktora jest etat w teatrze. Chyba trudno niektórym zauważyć, że "rynek aktorski" zmienił się zupełnie. Nie chodzi tylko o seriale i reklamy, jest teatralny off opierający się na działalności stowarzyszeń i fundacji.

Sens pracy w uczelni wypacza też traktowanie semestralnych egzaminów jak premier, zamierzonych na arcydzieło, efektownych popisów artystycznej wizji profesora. Niektórzy zapomnieli, że egzaminy mają sens warsztatowy, powinny być podsumowaniem wspólnej pracy. To jest generalny problem polskiego szkolnictwa artystycznego - kształci na nowych Rubinsteinów, na nowych Osterwów.

Powyższe uwagi wskazują na potrzebę refleksji wśród nauczycieli aktorstwa. Myślę, że powoli zbliża się czas, gdy wydziały aktorskie przyswoją sobie wreszcie przykład Wydziału Sztuki Lalkarskiej AT w Białymstoku. Pedagodzy pod wodzą prorektora Marka Waszkiela [na zdjęciu] przeprowadzili kilka zmian. Otworzyli studentów na świat. Nieustanne wyjazdy na festiwale, warsztaty, konferencje. Doświadczenie tego, co robią lalkarze za granicą, uruchamiało wyobraźnię. Rektor Waszkiel zaczął zapraszać do przygotowywania dyplomów przede wszystkim reżyserów spoza wydziału, z zagranicy. To celowe zderzenie z tym, co czeka absolwentów, gdy trafią do teatru.

I jeszcze jedna ważna decyzja białostockich pedagogów. Wprowadzono samodzielne projekty studenckie na trzecim roku. Dzięki temu studenci mogą w miarę bezboleśnie uczyć się na błędach, eksperymentować, sprawdzać swoje pomysły. Gdzie powinno być na to miejsce, jeśli nie w uczelni. Takie zadanie z natury rzeczy wymagałoby pewnej interdyscyplinarności (ktoś mógłby się sprawdzić jako scenograf, inny jako reżyser). W ten sposób studenci uczą się samodzielności, bo przecież nie każdy otrzyma etat w teatrze. Polskie uczelnie teatralne funkcjonują natomiast niczym teatry publiczne - przyzwyczajają do pewnych luksusów, a powinny uczyć również myślenia projektowego.

Jeśli jest potrzebny jakiś przełom w szkołach teatralnych, to jest to przełom w myśleniu o przyszłości ich absolwentów.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji