Artykuły

Adam Mularczyk. Wspomnienie

Dziesięć lat temu - jak ten czas leci - dotarła do Polski smutna wiadomość, że w Stanach Zjednoczonych, w Filadelfii, po długiej i ciężkiej chorobie zmarł Adam Mularczyk, znany aktor scen warszawskich. W pamięci widzów teatralnych starszego pokolenia pozostał na zawsze jako niedościgniony, rewelacyjny Lucky w sztuce Samuela Becketta "Czekając na Godota". To znakomite przedstawienie grane w Teatrze Współczesnym w Warszawie w 1957 r., w reżyserii Jerzego Kreczmara, niemąjące sobie równego, z wielkimi kreacjami aktorskimi Tadeusza Fijewskiego, Adama Mularczyka, Józefa Kondrata i Jana Koechera, stało się wydarzeniem i na zawsze weszło do historii powojennego teatru polskiego. Druga rola, która przyniosła Adamowi rozgłos i sławę, to prof. Penduszko w radiowym Teatrzyku Eterek Jeremiego Przybory. Przez wiele lat Eterek nie schodził z anteny Polskiego Radia, gromadząc przy odbiornikach niezliczoną liczbę słuchaczy z całej Polski. Dzisiejszej publiczności przypominają go z tamtego okresu stare filmy: "Nie lubię poniedziałków", "Tysiąc talarów", "Pieczone gołąbki", "Kalosze szczęścia", "Król Maciuś I", a także "Ostatni etap". We wszystkich zaznaczył swoją silną i niepowtarzalną osobowość. Stworzył wyraziste postacie, niezależnie od tego, czy były to większe, czy mniejsze role.

Z urodzenia krakowiak, z wyboru warszawiak. "Obłąkany" na punkcie teatru. Mówiono o nim: "Adam wariat". Nigdy nie protestował, a nawet potwierdzał. Dodawał tylko: "ale nie idiota". I tak było w istocie. Kochał teatr i był mu oddany bez reszty. Kochał także ludzi. Pomagał im, jak mógł. Na jego grobie w amerykańskiej Częstochowie nie bez powodu widnieje napis: "Wielkie serce".

Wychowanek Juliusza Osterwy, Marii Dulęby i Janusza Warneckiego. Od nich uczył się zawodu, pokory, szacunku i miłości do teatru. Nie znosił kabotyństwa, zarozumialstwa i bufonady, a także partactwa i amatorszczyzny. Uznawał hierarchię w teatrze i oddawał hołd tym, którzy na to zasłużyli. Wspaniały człowiek i kolega. Wielki patriota. Twórca Teatru Podziemnego, który powstał z jego inicjatywy w czasie okupacji niemieckiej w 1940 r. w Krakowie. "Zwerbował" do współpracy takich ludzi, jak: Tadeusz Kwiatkowski, Tadeusz Kudliński, Juliusz Kydryński, Jerzy Passendorfer, Jerzy Merunowicz, Wiktor Biegański, Halina Mikołajska, Stanisław Zaczyk. Wiktor Sądecki, Marian Cebulski, Marian Friedmana, Ewa Pachońska, Halina Romanowska i Irena Stelmachówna, których nazwiska nie wymagają komentarzy. Ściągnął także swojego ojca Adama i siostrę Marysię, którzy mu pomagali w tym przedsięwzięciu. Wystawił dziesięć sztuk, a wśród nich "Wesele" Wyspiańskiego, "Zemstę" Fredry i "Niespodziankę" Rostworowskiego.

Po wojnie cały ten dorobek w postaci makiet, programów, fotografii, egzemplarzy sztuki różnego rodzaju zapisków prezentował na specjalnej wystawie w Teatrze Narodowym w Warszawie w latach 60. Dziś dokumenty te znajdują się w Muzeum Teatralnym Krakowa przekazane przez jego żonę dr Zofię Wróblewską-Mularczyk. Wypełniając wolę swojego męża, ufundowała także nagrodę pieniężną dla najbardziej utalentowanego studenta lub studentki wydziału aktorskiego Akademii Teatralnej im. Aleksandra Zelwerowicza w Warszawie w wysokości tysiąca dolarów. Wręcza się ją co roku jesienią w dniu inauguracji roku akademickiego.

Moja przyjaźń z Adamem zaczęła się w 1947 r. w Teatrze Muzycznym Domu Wojska Polskiego w Warszawie (dziś w tym miejscu stoi hotel Victoria), gdzie pieczę sprawowali Julian Tuwim, Janusz Warnecki, Tadeusz Sygietyński oraz major Zelnik i pułkownik Ratkowski z ramienia wojska. Byliśmy młodzi, pełni entuzjazmu i zakochani w teatrze. Świat należał do nas. Próbowaliśmy "Żołnierza królowej Madagaskaru" u boku Miry Zimińskiej i Ludwika Sempolińskiego i z niecierpliwością czekaliśmy na premierę. Sukces był tak ogromny, że o bilety toczyły się boje. Nie było wolnych poniedziałków, a w soboty i niedziele graliśmy po dwa przedstawienia. Nic nas nie interesowało, tylko teatr. Od pierwszej chwili znaleźliśmy wspólny język i wspólne zainteresowania. I tak pozostało do końca. Potem jeszcze przez kilka lat byliśmy razem w zespole Teatru Nowego przy ul. Puławskiej. Graliśmy w "Konkurentach" i "Milionowym jajku". Z Teatru Nowego Adam przeszedł do Współczesnego. Potem był aktorem Teatru Narodowego i wreszcie Polskiego.

W roku 1973. kiedy władze Polski Ludowej uznały go za "wroga ludu", spakował walizki i opuścił Polskę wraz żoną i synem Adasiem. Wyjechał do Stanów, ale nie zerwał kontaktów z Polską. Rozpoczął nowe życie w Filadeltii. Ale nie było to takie proste. Ze względu na barierę językową nie mógł pracować w swoim zawodzie. Tęsknił za teatrem. W krótkim czasie wyszukał ludzi, rozpoczął z nimi próby i powołał do życia pierwszy Polski Teatr Dramatyczny w Filadelfii. Niebyła to rzecz łatwa w tamtych czasach, ale pokonał trudności. "Niespodziankę" Karola Huberta Rostworowskiego, którą wystawił, przyjęto entuzjastycznie. Polonijna prasa i publiczność nie szczędziły mu pochwał. Ale ze względu na brak pieniędzy sprawy zaczęły się komplikować, a członkowie zespołu, nie widząc profitów, zaczęli oglądać się za czymś innym. Adam nie stracił nadziei. Stale wierzył w swoje posłannictwo. Pukał do wszystkich drzwi, wierząc, że otrzyma pomoc. W międzyczasie uczestniczył w powstaniu pierwszej polskiej stacji telewizyjnej w Filadelfii. Szybko zdobył sympatię, uznanie i autorytet. Liczono się z jego zdaniem. Kiedy po latach udało mu się znowu zgromadzić ludzi i rozpocząć próby z "Werbla domowego" Gregorowicza, zaczął chorować i nie zdążył doprowadził do końca rozpoczętej pracy.

Zarażona bakcylem teatru jego żona Zofia po śmierci Adama postanowiła kontynuować jego dzieło. Zaproponowała mi, abyśmy wspólnie skończyli sztukę. Przyjąłem tę propozycję z radością. Przez dziesięć lat jeździłem do Stanów Zjednoczonych i uczyłem trudnej sztuki aktorskiej tych zapaleńców, których ściągnęła do swego zespołu i zaraziła swoją pasją. Pokochali teatr, a ja pokochałem ich. Tworzyliśmy jedną wielką rodzinę, nad którą czuwał i czuwa nadal duch Adama. Cieszyłem się na każde spotkanie z nimi. Żyłem tym teatrem. Przygotowaliśmy wspólnie "Werbel domowy", "Jasełka" według ks. Turbaka, "Grube ryby" Michała Bałuckiego i "Porwanie sabinek" w adaptacji Juliana Tuwima. Teatr się odrodził. Odnosi sukcesy. W chwili obecnej zespół pracuje nad "Ciotką Karola". Po śmierci Adama teatr przybrał jego imię i nazywa się Teatrem Dramatycznym im. Adama Mularczyka. Wszystko to dzięki nieocenionej Zofii Wróblewskiej-Mularczyk, która z wielką miłością i zaangażowaniem kontynuuje dzieło swojego męża. Inwestuje własne pieniądze w kostiumy, dekoracje i opłaca salę, bo teatr egzystuje na zasadzie non profit.

Ze sztuki na sztukę przedstawienia stają się coraz lepsze i cieszą się ogromnym uznaniem publiczności, a polonijna prasa nie szczędzi teatrowi pochwal. Adam pragnął, aby rodacy mieszkający na obczyźnie nie zapomnieli polskiego języka i pamiętali o swoich korzeniach. I to mu się udało. Oprócz Teatru Dramatycznego powstał również w Filadelfii Teatr Radiowy im. Adama Mularczyka, który cieszy się wielkim powodzeniem. To także zasługa żony Adama, która ma na swoim koncie liczne słuchowiska współczesne autorstwa jednego z członków zespołu teatralnego, dr. Grzegorza Górskiego, a także dawnych mistrzów oraz słuchowisko pasyjne w kilku częściach o "Męce i Zmartwychwstaniu Pańskim", które emitowane jest w okresie Wielkanocy. Dzieło Adama nie zostało zmarnowane. Pamięć o nim trwa.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji