Artykuły

Nasza Księżna

Krystyna Feldman zagrała Nikifora mając 84 lata i odtąd może jeździć po świecie, odbierając kolejne nagrody. Ale kto wtedy grałby zwariowane staruszki w tych wszystkich filmachi serialach? O kim poznaniacy mówiliby po przedstawieniach: Wieczorem to pani zaś była niemożliwa? No i kto by jeździł do lasu oglądać dziki? - o poznańskiej aktorce pisze Aneta Kyzioł w Polityce.

Spotkała Nikifora Krynickiego, kiedy spędzała z mamą i bratem lato w Krynicy: utykający karzełek, ze szczeciną na brodzie, włosami wystającymi z uszu, w grubych, posklejanych okularach. Siedział na murku i bełkocząc coś malował. Przestraszyła się go wtedy i uciekła. Siedemdziesiąt lat później przez kilka godzin dziennie charakteryzatorka pokrywa jej twarz sztuczną szczeciną, a do uszu przykleja sierść jaka. Jeszcze kapelusz i tabliczka, którą on zawsze miał przy sobie: "Malowaniem obrazków zarabiam na jakie takie życie, aby się tylko utrzymać na tym Bożym świecie. Żyję z łaski dobrych ludzi", i Krystyna Feldman melduje reżyserom Krzysztofowi Krauzemu i Joannie Kos-Krauze gotowość do kolejnego ujęcia "Mojego Nikifora". Ale trzeba poczekać, bo w kadr wszedł miejscowy pijaczek i oświadczył Nikiforowi: Nie kupiłem żadnego twojego obrazka. Boś głupi - odpowiedziała mu pani Krystyna. Można kręcić.

Kłopotów z chodzeniem nie musiała grać, bo w przerwie między zdjęciami podczas świąt wielkanocnych, które spędzała u siostry w Jeleniej Górze, została napadnięta. Młodzi bandyci wyrwali jej torebkę i popchnęli na ziemię. Złamała nogę, przeszła operację i przez jakiś czas poruszała się o kuli. Po poradę, w jaki sposób przycisnąć język do podniebienia i wysunąć wargę, żeby przekonująco bełkotać, poszła do logopedy. Ale z reżyserską uwagą, że Nikifora nie wolno grać, Nikiforem trzeba być, została sama. - Nie wiem jak, ale Bóg miłosierny dał, że jakoś byłam tym Nikiforem - tłumaczy. - Porozumienie z Krauzami było tak wspaniałe, atmosfera na planie tak cudowna, że ja sobie poczytuję to za jedno z najpiękniejszych, może najpiękniejsze z moich przeżyć aktorskich.

Ali McGraw przyklękła

Za rolę Nikifora otrzymała: nagrodę za wybitną kreację aktorską na festiwalu w Gdyni w 2004 r., Polską Nagrodę Filmową Orzeł, Kryształowy Glob w Karlovych Varach, Grand Prix na festiwalu w Kijowie, nagrodę za najlepszą rolę kobiecą na festiwalu w hiszpańskim Valladolid, nagrodę dla najlepszego aktora na festiwalu w Manili, a ostatnio laury na festiwalach w indyjskiej Punie i w Zimbabwe. Termin festiwalu w Karlovych Varach kolidował z terminem, kiedy co roku jeździła z siostrą do lasu oglądać dziki: - Ne było dyskusji, dojechała później - wspomina Joanna Kos-Krauze. Krzysztof Krauze dodaje: - Jury podawało ją sobie z rąk do rąk, Ali McGraw, ta z "Love Story", przyklękła, a Krysia wycałowała zaskoczonego Michaela Madsena, który jej wręczał nagrodę. Następnego dnia była niedziela, więc jak zwykle wstała rano i poszła do kościoła. Ale kiedy z niego wychodziła, to już musiała rozdawać autografy.

To był pierwszy i ostatni festiwal, na który pojechała; na temat gwiazdorstwa ma jednoznaczne zdanie, jak w tym przedwojennym powiedzeniu: raz da i już gwiazda. Ją uczono pokory wobec zawodu. Statuetki przysyłają jej więc do Poznania pocztą, a że w mieszkanku stoi już po pięć popiersi Jana Pawła II i Józefa Piłsudskiego (- Pokażcie mi dzisiaj polityka, który by tak jak on wszystko dla Polski poświęcił!), robi się coraz ciaśniej. Zwłaszcza że kilka lat temu pani Krysia dostała w prezencie telewizor, a z powodu dłuższej wizyty siostry kupiła lodówkę. Siostra wyjechała, a lodówka stoi i nie wiadomo, co z nią zrobić. Właściwie można by tam trzymać nikifory.

Izabella Cywińska, wieloletnia dyrektor poznańskiego Teatru Nowego: - To że na końcu kariery zdarzyło jej się zagrać Nikifora, to jest dar od Boga, któremu ona zawsze ufała bez granic. Potrafiła w tej roli zawrzeć całe swoje życiowe i zawodowe doświadczenie. W roli bez tekstu, wydając właściwie tylko pomruki zagrać człowieczeństwo, zagrać tęsknotę, zagrać wierność i ufność - to może zrobić tylko ktoś bardzo wrażliwy i kto sam wiele w życiu przeżył.

Aktorka wędrowna

Krystyna Feldman urodziła się w 1920 r. we Lwowie. Jej matką była mezzosopranistka w miejscowej operze, ojcem wielki aktor Ferdynand Feldman - ten, dla którego Zapolska napisała rolę Dauma w "Pannie Maliszewskiej", a Wyspiański rolę Żyda w "Weselu", grał ją w premierowej inscenizacji dramatu. Zmarł, kiedy Krysia miała trzy miesiące. Jego córka zaczynała w lwowskim Teatrze Miejskim w 1937 r. Drobna i krótkowłosa dostawała role chłopców. Kiedyś nie wytrzymała i poprosiła mamę o wstawiennictwo u dyrektora:- Żebym ja wreszcie jakąś dziewczynę zagrała. A mama powiedziała: Siedź cicho, smarkaczu, i graj, co ci dają. No to smarkacz siedział cicho i grał, co dawali. W1949 r. na Festiwalu Sztuk Rosyjskich i Radzieckich w Warszawie dostała nagrodę aktorską za rolę chłopca Szurika w "Bajce" Michaiła Swietłowa, w tej roli zobaczył ją Leon Kruczkowski i zażyczył sobie, żeby zagrała Chaimka w jego "Niemcach". Chłopakiem była jeszcze w "Sędziach" Wyspiańskiego, w "Poemacie pedagogicznym" wg Antona Makarenki. Następnie zaczęła grać mężczyzn: Ciuciumkiewicza w "Domu otwartym" Bałuckiego, Prokurenta w "Przemianie" Kafki, nawet w "Oświadczynach na Jubileusz Krystyny Feldman", jednoaktówkach Czechowa wystawionych w 2002 r. w poznańskim Teatrze Nowym z okazji 65-lecia jej pracy scenicznej wystąpiła w podwójnej roli Iwana Wasiliewicza i Nastazji Fiodorownej Mierczutkiny.

Dlatego nikogo nie zdziwiło, że to właśnie ona zagrała Nikifora. - Nigdy nie miałam fałszywych apetytów, nie chciałam grać Julii czy Ofelii, bo po prostu warunków na to nie miałam. Nie byłam śliczną dziewczyną pszenno-włosą z niebieskimi rozmarzonymi oczami. Przeciwnie, byłam czarnowłosa i nic mi się w oczach nie marzyło. W scenie balkonowej z "Romea i Julii" wystąpiła dopiero niedawno, podczas swojego benefisu. Z kolegą z zespołu zagrali parę kochanków, którym wnuki nie pozwalają się pobrać...

W czasie wojny na chleb zarabiała kopaniem w ogródkach i rąbaniem drewna. Próbowała wrócić do teatru, ale trafiła akurat na odczytanie aktu wiernopoddańczego do Stalina, więc odwróciła się na pięcie i wróciła do Zimnej Wody, kolonii pod Lwowem, gdzie mieszkała z rodziną. Została łączniczką AK, przydało się doświadczenie wyniesione ze Związku Strzeleckiego. Prowadziła teatr robotniczy w Zimnej Wodzie (w repertuarze "Zemsta" i "Moralność pani Dulskiej"). Po wojnie razem z całym teatrem lwowskim została przesiedlona do Katowic. Następne były: teatr objazdowy w Opolu, Jelenia Góra, Szczecin, Łódź (Teatr Nowy Kazimierza Dejmka i Teatr Powszechny), Nowa Huta, znowu Szczecin i Opole, aż w 1976 r. wylądowała w Poznaniu, gdzie najpierw występowała w Teatrze Polskim, żeby w 1983 r. przejść do kierowanego wtedy przez Izabellę Cywińską Teatru Nowego, w którym gra do dziś.

Wyszła za mąż za świetnego, starszego od niej o 30 lat, aktora Stanisława Brylińskiego i po sześciu latach owdowiała. W czasie stanu wojennego silnie związała się z duszpasterstwem ojców dominikanów, współtworzyła też Teatr im. Andrzeja Jawienia (okupacyjny pseudonim Karola Wojtyły). - Tam po raz pierwszy w Polsce - wspomina występujący z nią Wiesław Komasa - wystawialiśmy Wojtyłę, Miłosza, i z tymi patriotyczno-religijnymi montażami jeździliśmy po kościołach całego kraju. Odzew był niesamowity.

- Krysia jest ostatnim mostem pomiędzy dawnymi i dzisiejszymi czasy - twierdzi Izabella Cywińska. - Doświadczyła tego, czym niegdyś był teatr - sztuką wędrowną, a aktor był tułaczem: nie miał niczego, cały poświęcał się sztuce. Krysia osiadła bardzo późno, a każdy, kto był w jej poznańskim mieszkaniu, wie, że nie osiadła, tylko przysiadła - w duchu jest dalej wędrownym ptakiem.

Królowa drugiego planu

Dziesięciolecia jej scenicznej kariery to korowód najczęściej śmiesznych, zawsze barwnych i zapadających w pamięć, ale jednak epizodów. Do każdego przykładała się z taką samą pieczołowitością, z jaką traktowała nieliczne duże role, jak np. rolę zaborczej matki w "Królowej piękności z Leenane" Martina McDonagha. - Krystyna Feldman przychodzi na próby punktualnie - zdradza reżyser przedstawienia Robert Gliński - przebiera się w szlafroczek, w zgodzie ze starą tradycją teatralną nie pozwalającą aktorowi wchodzić na scenę w prywatnym ubraniu, jest zawsze przygotowana i skupiona, od reżysera i zespołu wymaga tego samego. Pierwsza umie tekst na pamięć: przepisuje go, starą teatralną metodą, do zeszytu i uczy się z pomocą swojej siostry. Po chwili dodaje: - Pierwszy raz w mojej karierze zdarzyło się, żeby na przedstawieniu ludzie płakali.

Wyraziste epizody stały się jej specjalnością również w filmie. Zadebiutowała w 1952 r. rolą zwariowanej dewotki w "Pamiątce z celulozy" Jerzego Kawalerowicza. Zapamiętała radę, której wtedy udzielił jej Kawalerowicz: Świetnie, pani Krysiu, tylko 80 proc. mniej ekspresji, bo kamera tego nie wytrzyma. Potem poszło z górki: "Wiadomo było, że jak jakaś wściekła dewotka, wścibska sąsiadka, straszna nauczycielka jest potrzebna, to pod ręką była Krystyna Feldman. Teraz troszkę się zmieniło, bo zeszło mi na zwariowane staruszki albo jakieś dobre ciocie, babcie..." - mówi w książce Tadeusza Żukowskiego "Krystyna Feldman. Albo festiwal tysiąca i jednego epizodu". Każdej z tych postaci starała się nadać inny ton. Pierwszą ważną rolą była Hela Fabiańczykowa z "Głosu z tamtego świata" w reżyserii Stanisława Różewicza (1962 r.): zagrana z ciepłą ironią i odrobiną czarnego humoru, które staną się znakiem rozpoznawczym jej aktorstwa, prosta, naiwna kobiecina omotana przez oszustkę. Swoje najlepsze role zagrała w latach 80. i 90. w obrazach Radosława Piwowarskiego i Andrzeja Barańskiego.

U Barańskiego - pijaną, agresywną Magotkę w "Nad rzeką, której nie ma", żebraczkę Agatę w "Dwóch księżycach" i towarzyszącą swojej pani jak cień służącą Józefę w "Horrorze w Wesołych Bagniskach". - Jej epizody to perełki - ocenia Barański. - Buduje je według recepty: krótko, ale intensywnie. W ułamku sekundy potrafi pokazać życiorys granego człowieka, za jej rolami stoi historia, a nie pusta kartka. W oczy rzuca się wyraźny tragikomizm jej bohaterów. Myślę, że tworząc te postacie, kieruje się instynktem. To nie jest tak, że idąc do pociągu zauważyła taką panią i potem ją naśladowała. Te wszystkie postacie są u niej w magazynie.

Radosław Piwowarski uważa, że dla reżysera Krystyna Feldman to prezent od Boga: - Pracować z nią to jakby człowiek jadł szwajcarską czekoladę, sama przyjemność. Entuzjastka i profesjonalistka w jednej osobie. Do każdego zadania podchodzi z rozkoszą, wszystko zrobi. W "Yesterday" miała scenę, w której Ringo goni ją z siekierą, a ona ucieka przez podwórko w nocnej koszuli i chowa się w wychodku. Proszę bardzo! Jeszcze jeden dubel, jeszcze jeden! W filmie " Pociąg do Hollywood" gra strażniczkę wytwórni filmowej - mundur, karabin, proszę bardzo! Uważam, że każdy młody aktor powinien mieć obowiązkowo dwa, trzy dni zdjęciowe z Krysią. Żeby nauczyć się szacunku dla zawodu i gotowości.

Młodzi chętnie się z tym zgadzają. Bartosz Żukowski, który grał z nią zarówno w filmach Andrzeja Barańskiego, jak i sitcomie "Świat według Kiepskich", potwierdza: - Ma niespożytą energię. Bywa, że my wszyscy już padamy na twarz, zasypiamy nad kawą, a pani Krysia po trzech minutach odpoczynku nad herbatą już jest gotowa do dalszej pracy. Dla roli nie cofnie się przed żadnym wariactwem, zwłaszcza że ma żelazne zdrowie i świetną kondycję, może położyć się w trumnie czy jako kultowa babcia Kiepska skoczyć w obronie renty z szafy, są jednak rzeczy, na które nigdy się nie zgodzi: - Kiedy produkcja nie spełnia norm przyzwoitości, sensu, bezpieczeństwa, pani Krysia nie boi się zaprotestować, jak trzeba się postawić, to stawia się ostro, jest bezkompromisowa - opowiada Żukowski. Grający Ferdynanda Kiepskiego Andrzej Grabowski dodaje: - Na pewno nie powie kwestii, która w złym świetle stawia sprawy wiary czy religii.

Krystyna Feldman jest dumna z tego, że na ulicy zaczepiają ją ludzie i dziękują za jakiś epizod, który zagrała trzydzieści lat temu: - Nie mam pretensji do losu, że jestem tylko królową drugiego planu. Wiesław Komasa podsumowuje: - Krysia jest szczęśliwa ze swojego miejsca w zawodzie. Wydaje mi się, że z powodzeniem odnalazłaby się w trupie aktorów Felliniego, z "La Strady" na przykład.

Księżna Poznania

We Lwowie ludzie mijając jej ojca mówili: Och, będę miał dobry dzień, bo widziałem Feldmana. W Poznaniu Krystynę Feldman nazywają "nasza Księżna", a kiedy po napadzie chodziła o kuli, obcy ludzie wnosili ją do tramwaju. - Kiedyś wyszliśmy razem na ulicę - opowiada Krzysztof Krauze - i zauważyłem, że wszyscy się z nią witają. To było jeszcze przed "Nikiforem", a po filmie Krysi zdarzały się takie np. sytuacje: dzwonek do drzwi, w drzwiach stoi policjant z bukietem róż i melduje, że cała komenda już film widziała i prosi o spotkanie autorskie.

Radosław Piwowarski przypomina sobie, jak po wieczorze spędzonym z nią w klubie twórców zadzwonił po taksówkę: - Niby wolnych nie było, ale jak powiedziałem, że to dla pani Feldman, to się natychmiast znalazła. Taksówkarz z miejsca powiedział, że mam się nie martwić, on się panią Feldman zajmie, odprowadzi pod drzwi. A Krysia mi po kryjomu wcisnęła pieniądze, bo - mówi - od niej nie chcą brać.

Izabella Cywińska potwierdza: - Ludzie w Poznaniu ją bardzo kochają. Ona sama żywi się w jakichś barach, ale ostatnio, jak byłam w Poznaniu, zaszłam do małej, ale pięknej restauracji na starym rynku, siadłam w kącie, patrzę, a na murze wisi mosiężna tabliczka: "To miejsce największej artystki Poznania Krystyny Feldman".

Skąd taka miłość? Krystyna Feldman nie ma problemu z nawiązywaniem kontaktu z ludźmi - to lwowskie wychowanie, mówi. - Dialog z Krysią jest prosty - twierdzi Wiesław Komasa. -Jest bardzo otwarta, potrafi rozmawiać na każdy temat: od teatru przez sprawy osobiste po metafizykę. No i jest optymistką. Nie szuka dziury w całym, nie wymyśla problemów, rzadko się denerwuje. Ma do siebie olbrzymi dystans i wspaniałe poczucie humoru. Wciąż też interesują ją ludzie.

"Jestem absolutnie Krystyną Feldman. Zawsze. To znaczy, istotą bardzo pogodną z natury, tak jest. Nieuleczalną optymistką, patriotką, bardzo wierzącą katoliczką" - pisze we wspomnieniowej książce. Kiedy po operacji nogi dochodziła do siebie w ekspresowym tempie, co rehabilitant przypisywał w 80 proc. szybko i perfekcyjnie przeprowadzonej operacji, a w pozostałych 20 - jej nastawieniu i optymizmowi, skorygowała: Zostawmy trochę procentów dla pana Boga! - Wżyciu - mówi - najważniejsze jest być wiernym wyznawanym wartościom, nie dać zrobić z siebie chorągiewki trzepoczącej na wietrze.

Tę prawdę chce przekazać ludziom w autobiograficznym monodramie "I to mi zostało...", który właśnie miał premierę w poznańskim Teatrze Nowym: - Żeby nie szastali wartościami, nie szli na łatwiznę. Wścieka mnie, kiedy słyszę narzekania młodych, że nie mają perspektyw. A jakie moje pokolenie miało perspektywy? Albo czesać białe niedźwiedzie, albo na wywózkę do Niemiec. A potem był PRL.

- Mimo wieku i doświadczenia - zauważa były dyrektor Teatru Nowego Eugeniusz Korin - nikt nie traktuje jej jak reliktu czy jednostki muzealnej. Nikomu, kto ją zna, nie przyszłoby do głowy określenie "nestorka". To jest bardzo żywy, ruchliwy człowiek, który wciąż domaga się ról, pracy. Wiesław Komasa dodaje: - Jest takie zdanie w "Grze szklanych paciorków" Hessego: "Są ludzie, których nawyk się nie ima, bo są ciągle gotowi do nowych podróży" - to o Krysi.

Na zdjęciu: Krystyna Feldman w monodramie "I to mi zostało..." w reż. Roberta Glińskiego, Teatr Nowy w Poznaniu 2006 r.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji