Artykuły

Najważniejsze, by mieć otwartą głowę

- Tak łatwo w tym zawodzie wszystko podważyć, zanegować. Wciąż jest się przecież weryfikowanym przez publiczność - mówi JOANNA ŻÓŁKOWSKA, aktorka Teatru Powszechnego w Warszawuie.

Odnoszę wrażenie, że ma Pani dwa nazwiska i oba równie popularne: prywatne, oraz serialowe - Surmacz, którą gra Pani z powodzeniem od dziewięciu lat w telenoweli "Klan"...

- Zżyłam się z moją Anną Surmaczową, to prawda. Parę cech mamy wspólnych: na pewno jestem osobą emocjonalną jak ona. Jest postacią komediową, a moim żywiołem jest komedia. Obie lubimy się śmiać. Ale ja też potrafię tupnąć nogą, podejmować odważne decyzje życiowe.

Jedną z nich był Pani przyjazd do Krakowa, po ukończeniu warszawskiej PWST?

- Oczywiście. To była decyzja odważna i fantastyczna, bo dzięki temu mogłam spotkać się w pracy, w Starym Teatrze, ze znakomitymi aktorami i reżyserami, m.in. z Jerzym Jarockim. Dzięki nim nie traciłam wiary w siebie. A to dla każdego aktora jest piekielnie ważne. Tak łatwo w tym zawodzie wszystko podważyć, zanegować. Wciąż jest się przecież weryfikowanym przez publiczność. Kolejnym ważnym krokiem było postanowienie: wracam do Warszawy.

Jednak przy całej emocjonalności, żywiołowości potrafię być także cierpliwa. "Klan" ma jeszcze jeden, niepodważalny walor - gram w nim z moją córką, Paulina Holtz. Zawsze piekielnie się denerwuję każdą jej sceną, przeżywam ją o wiele bardziej niż swoją.

Czy w życiu pani Surmacz i jej męża, doktora Koziełły, będzie sporo nowych zdarzeń?

- Cały czas coś się dzieje. Przecież moja bohaterka nie może wysiedzieć ani chwili w spokoju. Szczegółów nie zdradzę. Najważniejsze, że "Klanowi" wciąż rośnie oglądalność, serial trzyma się na dobrym poziomie. Końca nie widać. I oby tak było dalej.

Jest Pani od lat aktorką warszawskiego Teatru Powszechnego, ma Pani w swoim dorobku dziesiątki ról filmowych i teatralnych, najczęściej charakterystycznych, ale także dramatyczną postać Elżbiety w telewizyjnej "Marii Stuart". To była ucieczka od monotonii?

- Chciałam zmierzyć się z tą tragiczną postacią, bo zwykle kojarzono mnie z rolami komediowymi. Zaryzykował Robert Gliński, z którym jestem prywatnie związana. Spektakl miał świetne recenzje, a ja byłam zadowolona, bo znalazłam coś nowego dla siebie. Najważniejsze, by mieć otwartą głowę i wciąż szukać.

W czym można Panią oglądać na stołecznej scenie?

- W poprzednim sezonie miałam dwie premiery: "Johna Gabriela Borkmana" w reżyserii Zbigniewa Zapasiewicza i "Gwałtu co się dzieje" Fredry w inscenizacji Gabriela Gietzkyego. Oba spektakle są w repertuarze i zapraszam na nie serdecznie, jeśli ktoś z krakowian zaglądnie do Warszawy. W tym roku w niczym nowym nie gram i nie wiem, czy zagram, bo w teatrze nastąpiła zmiana dyrekcji - nie znam dalszych planów. Zagrałam też niewielką rólkę w "Rysiu" Stanisława Tyma i to, na razie, byłoby na tyle. Jak pani widzi, żadnych artystycznych burz, zawirowań.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji