Sylwester
Teatr Wybrzeże w nietypowy sposób pożegnał ze swoimi wielbicielami i przyjaciółmi stary rok. 30 grudnia, w przeddzień sylwestra, w teatrze w Gdańsku na Targu Węglowym odbyła się premiera "Procesu" Franza {#au#590}Kafki{/#} w adaptacji scenicznej i reżyserii Ryszarda Majora. To zupełnie inna wersja teatralna niż ta znana z genialnej inscenizacji Jarockiego. Wybór tego tekstu, na tę właśnie datę, jest bardzo śmiałym i niebanalnym posunięciem. To określenie własnego profilu i mentalności artystycznej. A jednocześnie świadomy wybór określonej publiczności. Można przecież było zagrać farsę, opakowaną ładnie w pewną finezję mającą świadczyć o ambicjach - mimo wszystko. Major zrobił mroczne i gęste przedstawienie o przemocy i manipulacji, o potęgującym się koszmarze, który zagarnia wszystko. Przepiękna muzyka Andrzeja Głowińskiego, scenografia Jana Banuchy bliska nurtowi plastycznemu instalacji, nadają niektórym zwłaszcza scenom przejmującą i bolesną intensywność. Taki jest zwłaszcza finał, po którym zapada głuche milczenie. Major jest twórcą bardzo znanym, o własnym - starannie cyzelowanym - stylu. W tym teatrze zrobił 24 przedstawienia. Najbardziej ceni kilka Gombrowiczowskich. Pamiętamy jego {#re#18005}"Iwonę księżniczkę Burgunda"{/#} z niezwykłą młodą aktorką Zosią Walkiewicz w roli tytułowej (obecnie, niestety, na stałe w Anglii). Pamiętamy Florka Staniewskiego, który dowcipnie parodiował tam towarzyski sposób bycia wielkiego człowieka teatru - Stula Hebanowskiego. Dziś, w nostalgicznym, ściszonym tonie powtarza to - na życzenie Ryszarda Majora - we wspaniałej roli Blocka. Przejmujący i dobitny przykład to na to, że sztuka teatru i jej system wartości nie są wcale tak ulotne i nietrwałe, jak się potocznie uważa... W roli głównej Jarosław Tyrański. Uwaga nastolatki: wasz idol pragnie zmienić swój image. W domyśle zaś - podobać się również - dojrzalszym kobietom. Niekoniecznie krytyczkom teatralnym. Jestem pewna, że zamiar ten w pełni się powiedzie w 1994 roku. Najbardziej pociągającym mężczyzną na wytwornym bankiecie z szampanem po premierze, był bez wątpienia aktor i reżyser Michał Juszczakiewicz. Propaguje on, z wielkim sukcesem, styl tańczenia standardów jazzowych na lata pięćdziesiąte - skroń przy skroni. Niezależnie od szarmu i uzdolnień tanecznych napisał sztukę nawiązującą do klasycznego dzieła naszej współczesności, czyli "Czekając na Godota" Becketta.
Nic dziwnego, że po takich wrażeniach - i życzeniach - w wigilię sylwestra, na samego sylwestra specjalnie już nie miałam ochoty. Poszłam jednak - jak to się mówi - przez rozum, do sopockiego spatifu. Tam ozdobą baru była wyborna artystka tkanin Małgorzata Żerwe, ubrana w pomarańczowe rzęsy i żakiet w tym samym kolorze. Tu uwaga dla pań i odlotowych młodzieńców: znów nosi się sztuczne rzęsy, najlepiej w możliwie nienaturalnych kolorach i możliwie długie. Nie było to jednak dla mnie dostateczną atrakcją, więc szybko stamtąd wyszłam i udałam się na molo. A tam - feeria! Muzyka, race, tłumy, ogniska i szampan. Nieznajomi składali mi życzenia, wyrostki uznawały jednogłośnie, że mam "fajny kapelusz". Jednym słowem prezydent Sopotu Jan Kozłowski (był obecny, nieskazitelnie elegancki) miał znakomity pomysł, żeby zaprosić mieszkańców miasta na molo. Za kulisami muszli koncertowej poznałam Tamerlana (z zespołu Tamerlane). Miło się rozmawiało z Jerzym Detką i jego zespołem. Ale... przede wszystkim (!!!) kapela góralska zapewniła mi szczęście na rok, który właśnie się zaczyna. Składanie życzeń i komplementowanie kobiet, okazywanie im zainteresowania (pod zręcznym pretekstem wypytywania o stosunek do gór) jest wielką sztuką. Celują w niej właśnie górale. A szczególnie muzykalni górale. "Wejdziesz gdzie będziesz chciała! Zrobisz co będziesz chciała!" - oto, co usłyszałam. I tak się właśnie mówi do kobiety! Moim Czytelniczkom życzę w Nowym Roku, żeby uwierzyły w siebie. Czyli tego samego, co mnie młody góral. Czytelnikom - żeby byli milsi dla kobiet i okazywali uczucia.