Artykuły

Aktorzy nie-prowincjonalni

Wielkiej kariery w Opolu nie robią. Pieniędzy też nie. Teatr jest dla nich życiem, a życie teatrem. Upewniają, czy to, co robią, ma sens. Życiorysy aktorów Kochanowskiego są podobne. Pasja, powołanie, scena jako jedyny pomysł na życie. Nawet jeśli trzeba było przekonać się, że "do trzech razy sztuka" - pisze Iwona Kłopocka-Marcjasz w Nowej Trybunie Opolskiej.

Zofia Bielewicz, w teatrze od 57 lat, od początku wiedziała, że będzie artystką, miała to zakodowane w genach. Ojciec był dyrygentem, mama profesorem śpiewu w warszawskim konserwatorium. W czasie okupacji występowała z matką na tajnych koncertach muzyki i słowa w prywatnych mieszkaniach. Podczas powstania warszawskiego grała po szpitalach. Niedawno zaczęła próby do kolejnej roli. Od 1950 roku uzbierało się ich sto kilkadziesiąt.

Skazana na teatr - tak o sobie mówi Ewa Wyszomirska (w tym roku będzie obchodzić 40-lecie pracy artystycznej). Była dzieckiem aktorskiego małżeństwa - Marii i Bronisława Kassowskich - i wnuczką śpiewaczki operowej. Wychowywała się za kulisami często zmienianych teatrów. - Całe moje dzieciństwo upłynęło w teatrze. W domu mówiło się tylko o teatrze. Po prostu nie wyobrażałam sobie, że można żyć poza teatrem - przyznaje. Scenie oddała też dwoje swoich dzieci. Syn jest uznanym reżyserem, córka - scenografem.

Aleksandra Cwen miała 6 lat, gdy zagrała Kopciuszka na scenie głubczyckiego Domu Kultury. Od tego czasu marzyła o aktorstwie - ale tak skrycie, że nie wiedzieli o tym nawet najbliżsi. Miała wolny wstęp na filozofię i właśnie jechała na umówione spotkanie na uczelni, gdy w autobusie zobaczyła gazetę, a w niej ogłoszenie o naborze do Studia Aktorskiego w Krakowie. Decyzja była błyskawiczna. W tym roku minie 10 lat od jej debiutu na scenie Kochanowskiego.

Życiorysy aktorów Kochanowskiego są pod tym względem podobne. Pasja, powołanie, scena jako jedyny pomysł na życie. Nawet jeśli trzeba było przekonać się, że "do trzech razy sztuka" - tak jak w przypadku Adama Ciołka i Krzysztofa Wrony - aktorskiego narybku w "Kochanowskim", którzy na studia aktorskie dostali się za trzecim razem, a od września zasilili opolski zespół.

- Bo teatr nosi się w sobie - mówi Ola Cwen.

Grać, grać, jeszcze raz grać

Maciej Namysło (8. rok w Kochanowskim) intensywnie wchodzi w rolę Szczęsnego w "Horsztyńskim" Słowackiego. - To taki polski Hamlet - mówi. Do premiery jeszcze miesiąc, a on zasypia z egzemplarzem sztuki, całą noc śni rolę i nowy dzień zastaje go w trakcie kolejnej sceny.

Próby trwają od godz. 10 do 14. Potem przerwa na obiad i znowu próby od 18 do 22. I tak od poniedziałku do soboty. Do tego dochodzą spektakle - rano lub wieczorem. Po powrocie z teatru trzeba się jeszcze pouczyć tekstu, pomyśleć. I wyspać, bo niewyspany aktor "robi na pióro kolegom" - kładzie próbę, wspólną pracę. Dobrze wyspać trzeba się zwłaszcza przed rannym spektaklem. Wieczorem gra się łatwo, przychodzi publiczność z kasy, kulturalna, dająca aktorom kredyt zaufania. Rano jest młodzież, której okiełznanie to nie lada wyzwanie. W teatrze dobrze pamiętają spektakl "Antygony w Nowym Jorku", gdy młodociana widownia z jakiejś zawodówki przed południem miała już mocno w czubie.

Kiedy dyrekcja wywiesza obsadę nowego przedstawienia, do gabloty z listą nazwisk podchodzi się z mocno bijącym sercem. Aktor najbardziej boi się wtedy, gdy nie dostaje roli. Judyta Paradzińska (16 lat w Kochanowskim) od lat jest na fali. Gra dużo, ma sukcesy, nagrody, uznanie, dobre recenzje, ale kiedy nie widzi swego nazwiska, czuje pustkę. - To jest nałóg. Coś krzyczy w człowieku: ja muszę pracować - mówi Judyta. - Aktor, który nie gra, czuje się niepotrzebny. To strasznie upokarzające - dodaje Namysło.

Praca jest największą radością wtedy, gdy zapewnia rozwój. Macieja Namysłę bolało, gdy nie było go w pierwszych realizacjach Marka Fiedora. Bo Fiedor to jest marka, gwarancja dobrego przedstawienia, wysokiego poziomu, ale też szansa na wyjątkową twórczą współpracę - niełatwą, ale bardzo precyzyjną, spokojną, bez błądzenia. Ewa Wyszomirska nazywa się pracoholiczką. Woli przeklinać, że brakuje jej na wszystko czasu, niż jęczeć, że nie ma go czym wypełnić. Dlatego, choć czeka na upragnionego wnuka, wie, że dopóki będzie grać, nie stanie się typową babcią.

Zespół, jakich mało

- Prowincja? W Opolu jej nie ma - przekonują zgodnie. Częściej można ją zobaczyć w warszawskich chałturach. Leszek Malec przyszedł do "Kochanowskiego", jak większość - na krótko. Na dwa, może na trzy lata. Od tego czasu minęło mu na opolskiej scenie 15 sezonów. - Większość tak myśli, a potem wsiąka w ten teatr, w Opole - mówi Malec. - "Kochanowski" jest wspaniały, ciągle się rozwija. Mamy bardzo dobry zespół. Reżyserzy, którzy tu przyjeżdżają, robią wielkie oczy. Aktorzy mówią: w innych teatrach ludzie nawet ze sobą po próbach nie rozmawiają. Każdy sobie rzepkę skrobie. Są gwiazdy i "halabardnicy". Tu się pracuje razem na wspólny sukces.

To tu powstał jedyny w Polsce międzynarodowy festiwal prób czytanych, ale też jedyny od początku do końca wymyślony i zorganizowany przez aktorów.

Marek Fiedor i Paweł Passini, reżyserzy, których opolskie inscenizacje odbiły się echem w Polsce, mówią, że gdzie indziej to nie byłoby możliwe, bo tu panuje rzadki już na teatralnych scenach etos pracy. Co to znaczy? Na przykład to, że Majnicz-Makbet nie schodzi ze sceny mimo zerwanego ścięgna i nie daje się wpakować do gipsu, bo publiczność wali na przedstawienie drzwiami i oknami (poddaje się dopiero wtedy, gdy trzy dni później zrywa ścięgno po raz drugi, gra z piekielnym bólem do końca i dopiero po spektaklu znoszą go do karetki).

Wielka sława to żart

Szanując Opole i swój teatr, zazdrości się jednak warszawskim aktorom artystycznych możliwości. Tu Jarocki nigdy nie zrobi przedstawienia.

Judyta Paradzińska do szkoły teatralnej szła po to, by zrobić "karierę". Teraz wydaje je się to śmieszne. Marzenia? Zagrać dużą rolę w filmie Jana Jakuba Kolskiego. - Ale takiej propozycji nie będzie. Nie wierzę w los Kopciuszka. Kolski weźmie do filmu panią Kolską. Trzeba się z tym pogodzić i to, co się robi tutaj, robić bardzo dobrze.

Po sukcesie "Matki Joanny", po roli Lady Makbet, za którą dostała Grand Prix na festiwalu sztuki aktorskiej w Kaliszu i przyjęta zotała na prezydenckich salonach, zainteresowała się nią wielka Krystyna Meissner. Rozmowy o wpółpracy skończyły się równie nagle, jak zaczęły. - Przypuszczam, że były inne nazwiska, bardziej znane od mojego - mówi Judyta. - Może gdybym umiała ostro walczyć o swoje. Ale ja się tego niegdy nie nauczyłam. Michał Majnicz (5 lat w Opolu) - zdobywca takiego samego Grand Prix w Kaliszu za rolę Makbeta - też glęboko w sercu chował tęsknotę, by zadzwonił telefon z ciekawą artystyczną propozycją.

Stłumił ją w sobie, ale nie do końca, bo wierzy, że wszystko jest możliwe. Skrzydła można rozwinąć nawet po kiepskiej premierze, jeśli tylko ktoś stamtąd, z Warszawy, uzna, że warto pomóc. - Różnica między Opolem a Warszawą jest taka, że tu my podejmujemy decyzje o sobie. Tam podejmują je za nas - mówi.

Nagle wpadnie się komuś w oko, zadzwoni telefon, gdzieś trzeba się stawić i tam już cała machina jest gotowa do startu: wywiady w "Gali", zdjęcia z imprez i bankietów. Pamięta Tomka Kota ("Niania") ze szkoły - bardzo zdolny, świetnie się zapowiadał jako aktor teatralny. Teraz kolega nie może mu nawet dać swego numeru telefonu, bo nie będzie miał czasu, by porozmawiać.

- Ja nie po to uprawiam zawód, by być sławnym i rozpoznawalnym - mówi Majnicz. - To może się wydarzyć po drodze. Nie chciałbym jednak nieprzemyślaną decyzją zmarnować tego, co już osiągnąłem.

A taką decyzją może być zgoda na rolę w serialu. W serialach opolskcy aktorzy grywają często - zwykle epizody - i zawsze mówią o tym z lekceważeniem. Nawet nie chcą wymieniać tytułów. To się robi wyłącznie dla pieniędzy.

Od pierwszego do pierwszego

Z samego teatru (1,4-1,6 tysiąca zł gaży) trudno normalnie żyć. A oprócz teatru opolskim aktorom pozostaje tylko radio, czasem jakieś reklamy, i właśnie seriale - głupie, nie dające satysfakcji, ale które pozwalają zapracować na coś więcej niż chleb.

Ola Cwen od roku prowadzi w radiu audycję teatralną. Cieszy ją, że może popularyzować coś, co jest sensem jej życia.

Elżbieta Piwek od 15 lat uczy teatru młodzież. Najpierw w studium animatorów kultury, a teraz w liceum plastycznym. Jej teatralne dzieci są już rozsiane po wszystkich teatrach w Polsce. Jednym z nich jest Michał Majnicz.

Dla Leszka Malca silnym zastrzykiem gotówki bywają reklamy. Kiedyś zarabiało się na nich świetnie. Teraz to się zmieniło, ale jak wpadnie 10-krotność miesięcznych zarobków, to już można pojechać z rodziną na wycieczkę w dalekie kraje. Malec przez pewien czas reklamował szampon przeciwłupieżowy. Pewnego razu, już po nakręceniu reklamówki, spotkał się z przedstawicielem producenta specyfiku. - Nie wyłysiał pan? - zainteresował się menedżer. Aktor odetchnął wtedy z ulgą, że nie musiał na sobie wypróbować skuteczności szamponu.

Nie wszystkim chce się szarpać za śmieszne pieniądze. Jak się marzy o własnym mieszkaniu, samochodzie czy choćby o założeniu rodziny (a teatr nie jest aż taką pasją, by do końca życia z godnością klepać biedę), trzeba rzucić się na Warszawę. Parę miesięcy temu zrobił tak Dominik Bąk. Koledzy mówią, że świetnie sobie radzi w serialach, ale że tęskni za zapachem porządnej sceny.

Waldemar Kotas (35 lat w zawodzie) mówi, że choć utknął w Opolu i tego nie żałuje, to jednak gdyby dane mu było drugie życie - postąpiłby inaczej.

Home, sweet home

Większość zespołu "Kochanowskiego" to single. Jedni już po przejściach, inni na razie nie widzą szans na wygospodarowanie czasu dla drugiej osoby, którą można by się zająć co najmniej tak troskliwie jak sobą samym. Trudno zresztą znaleźć tę prawdziwą połówkę.

- Nie jest łatwo żyć z aktorem - mówi Maciej Namysło.

Bo wymagania, bo wrażliwość, bo histerie przed premierą

Młodych, mieszkających w domu aktora, nie opuszcza poczucie tymczasowości. Grażyna Kopeć, tegoroczna absolwentka warszawskiej Akademii Teatralnej, przywiozła ze sobą ukochaną kotkę Marię - to jej kotwica. Nawet jak wyskakuje do Warszawy po pieniądze - w dubbingach czy serialowych epizodach - to nie na długo, bo Maria się obraża.

Wszyscy podziwiają Beatę i Leszka Malców - aktorski związek idealny. On remontuje, kładzie kafelki, czyści do błysku podłogi i co trzy tygodnie myje okna. Ona w czterogodzinnej przerwie między codziennymi próbami podaje mężowi i synom trzydaniowe obiady. - Jestem osobą rodzinną - mówi Leszek Malec. - Nigdy nie chciałbym zrezygnować z czegoś, co daje mi oparcie i siłę.

To dlatego odrzucał propozycje przeniesienia się do Warszawy - nie chciał być dojeżdżającym mężem i ojcem. Elżbieta Piwek dowodzi, że normalnie żyć można także w małżeństwie mieszanym, z nie-aktorem.

- To wszystko da się pogodzić, a kiedy to się udaje, to człowiek zyskuje ogromny dystans do pracy. Kiedy byłam młodsza, zżerała mnie ambicja - przyznaje. - Dom, dostrzeganie życia poza teatrem przynosi spokój. Wtedy można pracować z oddaniem i radością.

Ola Cwen po 9 latach spędzonych w domu aktora niedawno przeprowadziła się do własnego mieszkania (kredyt plus pomoc rodziców) i wije gniazdko - z psychologiem, muzykiem i informatykiem w jednej osobie. Właśnie własnoręcznie odnawia przedwojenną toaletkę, kupioną za 100 zł na Allegro i sprowadzoną aż z Łeby. Trzeba zacząć od opalania drewna.

Dla drobnej Judyty Paradzińskiej wywiercenie dziury w ścianie też nie jest problemem. Koledzy w teatrze śmieją się, że jej drugą pasją stały się przeprowadzki i remonty. Właśnie wykańcza kolejne mieszkanie. Kiedy ma się dziecko, to życie nie może się ograniczać do teatru. Nawet gdy, jak w jej przypadku, opiekę nad 10-letnim synem przejmuje w najgorętszych dniach dojeżdżająca z Głuchołaz matka. - Czasem mam wyrzuty sumienia - przyznaje aktorka. - Kiedy pracuję nad rolą, trudno zostawić ją na portierni. Wchodzi się z tym do domu. Mój 10-letni Mateusz niekoniecznie chce to rozumieć.

Z drugiej strony boi się, żeby syn zbyt szybko tej wiedzy nie przyswoił. Chłopak właśnie przygotowuje się do scenicznego debiutu. Wygrał casting i zagra w inscenizacji "Horsztyńskiego". Judyta widzi, że rośnie w nim namiętność, od której zaczęła się jej życiowa droga. I martwi się.- W tym zawodzie nie ma reguły na szczęście, spokój i bezpieczeństwo. Aktora nie odstępuje niepewność, czy to, co robi, ma sens. Tego najbardziej chciałabym oszczędzić swemu dziecku - mówi.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji