Artykuły

Vader na placu zabaw

Kilka dobrych pomysłów nie wystarczyło, by widz zapomniał o nudzie i poczuciu straty czasu - o "Śnie nocy letniej" w reż. Wojciecha Kościelniaka w PWST w Krakowie pisze Iga Dzieciuchowicz z Nowej Siły Krytycznej.

Pierwsza godzina spektaklu dyplomowego studentów specjalizacji wokalno-estradowej to potworna nuda. Zamiast sceny i aktorów przed oczami widza, niczym fatamorgana, ukazuje się ciepłe łóżko i parujący kubek kakao. Chciałoby się wyjść, ale rozsądek każe przeczekać deszcze i wichury. Szkoda, że akurat w teatrze.

Scenografia przypomina plac zabaw w zimie - na końcu sceny leży coś w rodzaju kopuły rakiety, są także dwie metalowe wieże na kółkach. Po prawej stronie ustawiono kilka świecących na zielono metrowych prętów (również na kółkach), które służą Kapłankom tylko do przemykania przez scenę. Całość skrzy się tysiącem barw, przypominających studio programu "Taniec z gwiazdami" - niby miał być musical czy tam "trans - opera", a kręci się w głowie i spać się chce.

Ale nie o scenografię przecież chodzi, tylko o emocje i śpiew. Przez ponad godzinę aktorzy nie śpiewają, tylko - właśnie, co? Trudno określić, co to właściwie jest - do jednostajnego podkładu muzycznego aktorzy równie monotonnie wygłaszają (to słowo również nie oddaje istoty rzeczy) swoje kwestie. Na scenie nic się nie dzieje, absolutnie nic. Widz sam więc sobie szuka rozrywki - a to podziwia kiczowatość kostiumów (Hermia i Helena w czerwonych piżamach), a to chwilę zastanawia się dlaczego też Hermia (Jagoda Stach) wkracza na scenę stylem mistrzów wschodnich sztuk walki (na ugiętych nogach). Nagle uwagę widza przykuwa Egeusz (Maciej Maciejewski) alias Vader. Takie skojarzenie pojawia się, gdy Egeusz w pozie wokalisty death - metalowej kapeli, w długich siwych włosach i czarnym płaszczu grozi córce, że miłość do Lizandra przypłaci życiem. Na publiczność pada blady strach, gdy na scenę dzikim susem wpada Tytania i Oberon, oboje przebrani za wodzów z plemienia Komanczów (ci brutalni i źli). Chciałoby się powiedzieć: Jezu, widzisz i nie grzmisz...

Druga część spektaklu nabiera tempa. Nareszcie aktorzy zaczynają śpiewać (choć zastanawia fakt, że nie każdy umie). Świetnie wypadają Jagoda Stach i Oksana Pryjmak (w roli Heleny) - obie aktorki są nie tylko utalentowane wokalnie, doskonale panują również nad ciałem i gestem. Zabawnie i z pomysłem ukazane są perypetie kochanków i sceny z rzemieślnikami. Hermia i Lizander wyznają sobie uczucia na popową nutę przypominającą piosenki Mariah Carey. Z kolei rzemieślników przedstawiono na wielkim projektorze w konwencji czarno-białego filmu niemego, który uzupełniają dymki (nie zawsze zgodne z szekspirowskim tekstem). Jednak tych kilka dobrych pomysłów nie wystarczyło, by widz zapomniał o nudzie i poczuciu straty czasu. Szkoda.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji