Artykuły

Z serca jestem Ślązakiem

- Można się stosunkowo łatwo wybić, jeśli ma się predyspozycje i trochę nieodzownego w tym fachu szczęścia. Ale utrzymać się na poziomie przez lata jest bardzo trudno - mówi MARIAN OPANIA, aktor Teatru Ateneum w Warszawie.

Marek Pałka: - Wiem, że dość często bywa Pan na Śląsku i podobno lubi Pan tutaj przyjeżdżać?

- Śląsk jest mi rzeczywiście bardzo bliski. Urodziłem się co prawda w Puławach, w województwie lubelskim. Moim bratem jest Wojciech Opania, profesor na Wydziale Architektury Politechniki Śląskiej w Gliwicach. Zakochał się on ongiś w pewnej polonistce z Gliwic, Basi, i osiadł tutaj. I stąd ja również jestem po trosze Ślązakiem, bo bywam u nich tak często, jak tylko czas mi na to pozwala. Lubię Śląsk i ludzi tu mieszkających - z ich gwarą i ich systemem wartości. Tak więc Ślązakiem jestem z serca. Ale i zawodowo, bo przecież u Kazia Kutza grałem górnika w "Perle w koronie"... Kiedyś zresztą byłem wzięty za rodowitego Ślązaka. W filmie Janusza Majewskiego "Zaklęte rewiry" podkładałem głos pod aktora czeskiego, który grał Polaka pochodzenia niemieckiego. I kiedy pracowałem podczas postsynchronów mówiłem z charakterystycznym akcentem. W pewnym momencie reżyser zapytał, czy pochodzę ze Śląska. Odpowiedziałem: "Nie, ze wschodu, ale mam po prostu dobre ucho".

Proszę opowiedzieć o swoim dzieciństwie w Puławach. Wcześnie stracił Pan ojca.

- W roku bodajże 1946 moja mama dostała takie pisemko: "Jadwidze Opania oraz jej dwóm nieletnim synom odmawia się renty po oficerze Wojska Polskiego, gdyż służył on w formacjach wrogich ustrojowi socjalistycznemu". Nota bene mój ojciec był przedwojennym socjalistą... Ojciec zginął w ostatni dzień powstania warszawskiego na Mokotowie. A zdaniem tych, którzy przysłali mamie to "przepiękne" pismo, byłem synem bandyty. Matka pianistka (kierownik działu planowania w rejonie dróg wodnych), pracowała dniami i nocami, aby wychować dwóch budrysów. Mieliśmy tylko ją i bardzo ją kochaliśmy. Wychowała nas w tradycji patriotycznej. Uważam, że więzy rodzinne są czymś, co przebija wszystko inne. I kiedy pytają mnie: "Co dla pana jest najważniejsze?", zawsze odpowiadam: rodzina. Nie są to czcze słowa. Ja te Puławy wspominam jako wyspę szczęśliwości, mimo że było nam bardzo ciężko.

Jaką rolę w odegrało w Pańskim życiu wysłuchanie pewnej audycji z udziałem Gustawa Holoubka?

- Zasadniczą. W naszym domu słuchało się przede wszystkim radia. No, przecież telewizji w czasach mojego dzieciństwa nie było. Namiętnie słuchaliśmy Teatru Polskiego Radia, a także koncertów chopinowskich (na początku nie wiedziałem, co się mamie podoba w Chopinie, dopiero po latach doceniłem piękno tych koncertów). Wysłuchałem kiedyś audycji z udziałem Gustawa Holoubka. To była starohebrajska baśń "O Golemie i Rabbim". Opowiedziana w tak artystycznie piękny i przejmujący sposób, że wtedy przypuszczalnie obudziła się we mnie chęć bycia aktorem. A ponieważ nie było ojca, który aktorstwo prawdopodobnie wybiłby mi z głowy, a była mama, która miała duszę artystki (była bardzo uzdolniona, przede wszystkim plastycznie, grała też w teatrze amatorskim), więc zostałem aktorem. Nawiasem mówiąc, składałem papiery zarówno do PWST, jak i na fizykę jądrową. Niestety, za pierwszym podejściem dostałem się do szkoły teatralnej. I dlatego przypuszczalnie nie mamy własnej bomby atomowej...

Obecnie jest Pan aktorem Teatru Ateneum, którego dyrektorem artystycznym jest właśnie Gustaw Holoubek...

- Można powiedzieć, że historia zatoczyła koło. Teatr Ateneum, do którego zespołu należę od 1981 roku, jest moim wymarzonym od wielu lat teatrem. Przede wszystkim ze względu na jego trzy nieduże sceny (sceny kameralne najbardziej mi odpowiadają), no i repertuar. Repertuar bardzo różnorodny - bo gramy zarówno sztuki klasyczne, jak i współczesne, a szczególnie znani jesteśmy szerokiej widowni z przedstawień muzycznych, że wspomnę "Hemara", "Brela", "Wysockiego", "Tuwima" - we wszystkich tych spektaklach grałem i śpiewałem. Bo jak wiadomo również zajmuję się trochę śpiewaniem. Tak więc Teatr Ateneum jest dla mnie miejscem idealnym. Ostatnio Gustaw Holoubek wyreżyserował z moim udziałem "Cyrulika sewilskiego" z muzyką Rossiniego.

Studiował Pan na jednym roku z Janem Englertem, Damianem Damięckim, Andrzejem Zaorskim. Opiekunem Pana spektaklu dyplomowego była Stanisława Perzanowska...

- A poza panią Perzanowską w Państwowej Wyższej Szkole Teatralnej wykładali również: Janusz Warnecki, Jan Świderski, Aleksander Bardini, Kazimierz Rudzki, Ludwik Sempoliński (był moim wykładowcą piosenki), Jan Kreczmar, Ryszarda Hanin, Zofia Mrozowska, Zofia Małynicz. Asystentem wówczas był Zbigniew Zapasiewicz. Same tuzy. Właśnie te osoby były moimi autorytetami, mistrzami.

A pozaszkolne wzory czy też inspiracje? Może aktorzy amerykańscy, bo moim zdaniem Pańskie role filmowe można zaliczyć do amerykańskiego stylu gry.

- Kiedyś Wajda rozmawiał z jednym z recenzentów amerykańskich, który bardzo chwalił "Człowieka z żelaza" oraz role Radziwiłłowicza i Jandy. Wajda zapytał owego recenzenta: "No a jak Opania?". "Aaa, on gra jak amerykański aktor". Mimo woli sprawił mi komplement. Tak więc pana trop jest chyba właściwy. Zawsze najbardziej ceniłem angielskich i amerykańskich aktorów filmowych. Na zasadzie anegdoty mogę powiedzieć, że ten "zabiegany" sposób chodzenia redaktora Winklera, jego sposób bycia, podpatrzyłem u Kazia Kutza (jak pamiętam, zawsze obwieszonego dużą ilością toreb). Rola świetnie była napisana przez scenarzystę Aleksandra Ścibora-Rylskiego. Starałem się zagrać trochę więcej - w moim pojęciu Winkel był synonimem tysięcy Polaków, często-gęsto zmuszanych do niemoralnego postępowania. Rolę w "Człowieku z żelaza" zaliczam do najważniejszych w moim dorobku. Od tej pory zaczęły przychodzić nowe propozycje po dość długim okresie, kiedy nie było dla mnie głównych ról, a i ja przez ten czas ze sobą nie mogłem sobie poradzić.

Jak doszło do Pana debiutu filmowego jeszcze podczas studiów w szkole teatralnej? Przecież wtedy obowiązywał zakaz grania przez studentów w filmie?

- Nie można było mieć żadnych kontaktów ani z teatrem, ani z telewizją, a już broń Boże z filmem! Mimo to przyszedł do nas do szkoły taki zaaferowany facet z kręconymi włosami, a nazywał się Janusz Głowacki. Był wtedy asystentem Wajdy i poprosił czołówkę naszego roku na spotkanie z reżyserem. Główną rolę w noweli grał Zbyszek Cybulski, a my studenci grupę 20-latków. Owi 20-latkowie w porównaniu z prawie 40-letnim Cybulskim wykazywali w filmie swoją miałkość i nijakość. Już wówczas Wajda zwrócił na mnie uwagę, dał mi do wykonania parę zadań aktorskich, m.in. z Basią Kwiatkowską-Lass. Po zdjęciach wezwał nas wszystkich rektor naszej szkoły Jan Kreczmar na poważną rozmowę. Upiekło nam się, bo chyba musiałby rozwiązać rok, gdyby nas chciał wyrzucić - zagraliśmy w tym filmie większą grupą. Bardzo ceniłem sobie ten pierwszy kontakt z kinem, bo właśnie to medium wydawało mi się jako młodemu aktorowi najbliższe. Miałem bowiem bardzo chłopięce warunki zewnętrzne, w teatrze nie było dla mnie specjalnie dużo ról. No, tak naprawdę to chyba zdarzyła się jedna bardzo ciekawa rola w tym okresie. Zagrałem następcę tronu w "Edwardzie II" Marlowa, w Teatrze Klasycznym, ale to naprawdę był wyjątek. Za to dużo grałem w filmie i telewizji.

Rzeczywiście, początkowo to właśnie w filmie zdaniem recenzentów spełniał się Pan najpełniej. Były to zarówno role młodych zakochanych chłopców, jak w "Beacie" Anny Sokołowskiej czy zawadiaków, jak w "Skoku" Kutza. Za tę właśnie rolę u Kutza otrzymał pan w 1969 roku nagrodę im. Cybulskiego. Film dwa lata przeleżał na półce.

- Wówczas była to najbardziej prestiżowa nagroda dla młodego aktora w Polsce. Słyszałem, że reaktywowano w zeszłym roku tę nagrodę. Mam propozycję, aby kapitułę nagrody stanowili aktorzy, którzy zostali dotychczas nią uhonorowani. Pierwszą nagrodę im. Zbyszka Cybulskiego w 1968 roku dostał Daniel Olbrychski za "Popioły" (właśnie z Danielem zagrałem w "Skoku" Kutza), potem dostałem tę nagrodę ja, po mnie Olgierd Łukasiewicz, a następnie przez lata nagradzano aktorów, którzy obecnie stanowią czołówkę polskiego aktorstwa. Podczas kręcenia "Skoku" zakochałem się w twórczości Kazia Kutza. Kiedy kręciłem następny po "Skoku" film, czyli film "Sąsiedzi" z Aleksandrem Ściborem-Rylskim, to już nie było to... Pisałem rozpaczliwe listy do Kazia, który wtedy rozpoczynał pracę nad "Solą ziemi czarnej". U Rylskiego grałem główną rolę, a u Kazia chciałem zagrać choćby najmniejszą. Tak byłem zauroczony jego sposobem pracy. Odkrywał mi nowe ścieżki w aktorstwie. Moje aktorstwo filmowe, jestem o tym głęboko przekonany, ulepił tak do końca właśnie Kazimierz Kutz. Dzięki Kutzowi wiedziałem jak dobrze grać w filmie. Bo nieprawdą jest, że w filmie wystarczy "być sobą". Niektórzy aktorzy teatralni sądzą, że jest to tylko sprawa reżyserii i montażu. Ale nie. Wystarczy spojrzeć na grę typowego amerykańskiego aktora, jak np. Al Pacino czy Dustin Hoffman i porównać z amatorską grą choćby takiej Madonny.

Kutz zaliczył Pana, obok Franciszka Pieczki i Jerzego Turka, do kategorii "aktorów-prawdziwków".

- Potem jeszcze doszedł Zbyszek Zamachowski. To bardzo budujące stwierdzenie w ustach takiego reżysera jak Kutz. Przypuszczam, że chodziło mu o aktora, który niesie ze sobą samą prawdę. Chodzi też o pewną łatwość prawdziwego grania. Grania prawdziwie aż do bólu.

A film "Palec Boży"? Zagrał Pan tak sugestywnie, że niektórzy twierdzili, iż scenariusz oparty jest na Pańskim życiorysie.

- To oczywista nieprawda, chociażby dlatego, że mnie jako aktorowi początkowo szło znakomicie, miałem świetną passę - w odróżnieniu od bohatera tego filmu. Rola w "Palcu bożym" to była jednak taka suma moich doświadczeń zawodowych, rozgoryczeń, ale i szaleństwa, jakie bywa udziałem aktora. To jedna z przełomowych ról w moim dorobku filmowym.

W Pańskiej biografii artystycznej spore miejsce zajmuje współpraca z teatrem Józefa Szajny.

- U Józefa Szajny w Teatrze Studio spędziłem kilka lat i nawet chyba byłem jego ulubionym aktorem. Jego teatr plastyczny był czymś zupełnie innym od tego, z czym się jako aktor zetknąłem wcześniej (czyli u Jerzego Kaliszewskiego w Klasycznym), czy potem (choćby u Olgi Lipińskiej w Komedii). Pamiętam, że pewnego dnia zbuntowałem się podczas jednej z prób u Szajny, bo... nie chciałem wisieć na wysokości drugiego piętra i mówić monologu Makbeta. Chodziło przecież o moje bezpieczeństwo! Szajna rzucił, że w końcu tylu ludzi na świecie zginęło... Ja na to, że nie zapisałem się do cyrku, ale jestem w teatrze. Jednak z perspektywy czasu miło wspominam tę współpracę

Do najważniejszych ról w Pana dorobku telewizyjnym należy rola Wieni w spektaklu "Moskwa-Pietuszki".

- To była dla mnie wręcz idealna rola do zagrania. Odpowiadają mi właśnie najbardziej role tragikomiczne, ale z przewagą komizmu. Często kwalifikowany jestem jako aktor komediowy, ale ja się czuję bardziej aktorem dramatycznym i taka była rola Wieni, z jego słowiańską duszą, jego innością. "Moskwa-Pietuszki" to znakomita literatura, a autor tego wybitnego tekstu Jerofiejew przedwcześnie zmarł, skażony nałogiem alkoholowym.

Przeżywał Pan też swego czasu kryzys zawodowy, jednak udało się Panu go przezwyciężyć.

- Pod koniec lat 70. przeżywałem trudny okres, o czym już wcześniej trochę mówiłem. Otóż wyglądałem wtedy jeszcze młodo, ale jednak posiwiałem i trochę utyłem. Skończyły się czasy, kiedy otrzymywałem propozycje głównych ról. Przeżywałem depresję. I wtedy zacząłem swoją działalność estradową. Występowałem z recitalami, wykonywałem podczas nich przede wszystkim repertuar poetycki.

Każdy aktor musi przejść przez takie chude lata. Można się stosunkowo łatwo wybić, jeśli ma się predyspozycje i trochę nieodzownego w tym fachu szczęścia. Ale utrzymać się na poziomie przez lata jest bardzo trudno. W życiu staram się być jak najbardziej normalny. Nie uważam, że bycie artystą zasługuje na jakieś szczególne wyróżnianie. Nie lubię tej tworzonej niekiedy otoczki posłannictwa wokół zawodu aktora. Nie cierpię, jak wskazują na mnie ludzie, wołając: zobacz, to ten aktor! Co prawda jako osoba publiczna jestem ciągle na afiszu i muszę się z tym pogodzić. Popularność jest przecież nieodzowną częścią mojego zawodu.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji