Artykuły

Jak u Gogola

- W tej sztuce mówimy o cierpieniu życia w Polsce i równoczesnej konieczności bycia poza nią, na emigracji. Dla mnie to wypowiedź osobista, bo o czymkolwiek bym nie mówił, o miłości, polityce i tak dalej, pozostaje to moim punktem widzenia i nie potrafię tego rozgraniczać - mówi BARTOSZ FRANKIEWICZ z Teatru Zielony Wiatrak w Sopocie, współautor sztuki "Drapacze chmur".

Z Bartkiem Frankiewiczem i Markiem Brandem z Teatru Zielony Wiatrak o spektaklu "Drapacze chmur" (na zdjęciu) rozmawia Dawid Majer:

- Spektakl zatytułowany "Drapacze chmur" oparty jest na wspólnie napisanym przez Was scenariuszu. Oboje występujecie w nim jako jedyni aktorzy, nie licząc gitarzysty Kuby Mullera, który na gitarze gra akompaniament do poszczególnych scen. Reżyserią zajął się Marek. Jesteście laureatami VIII Ogólnopolskiego Festiwalu Sztuk Autorskich "Windowisko" oraz Festiwalu Barbórki - "Poszukiwania Alternatywy 2006". W grudniu otrzymaliście Grand Prix na XV Łódzkich Spotkaniach Teatralnych, jakie były Wasze pierwsze reakcje przy odbieraniu tej nagrody?

Marek Brand: Ogromne zaskoczenie i radość. Tym bardziej, że to wyróżnienie bardzo rzadko przyznawane jest na tym festiwalu. Ważne jest dla mnie to, ze spektakl dociera do wielu widzów w różnym wieku i to jest najlepsza recenzja. To również nagroda dla Sopockiej Sceny Off de BICZ, w której mamy bardzo dobre warunki dla realizacji swoich artystycznych wizji.

Bartek Frankiewicz: Sprawiło mi to ogromną frajdę. Po raz pierwszy, w tym spektaklu, byłem kimś więcej niż aktorem. Odbierając nagrodę prawie łza w oku mi się zakręciła, bo przypomniałem sobie pierwsze zdanie, które napisałem w londyńskim autobusie, z którego później "Drapacze" się narodziły. Odebrałem tę nagrodę jako drogowskaz. Utwierdziłem się w przekonaniu, że nasze poszukiwania artystyczne idą w dobrym kierunku. Postanowiłem swoje życie związać z teatrem i to Grand Prix uświadomiło mi, że to jest dobry wybór. Od teraz pragnę już nie tylko grać, ale również parać się dramaturgią.

Sztuka podejmuje bardzo aktualny temat polskiej emigracji zarobkowej, widzianej oczyma czterdziestolatka oraz dochodzącego do trzydziestki dwudziestolatka. Jakie zauważacie różnice w swoich spostrzeżeniach?

MB: - Jeździłem na tzw. saksy w okresie transformacji ustrojowej na początku lat dziewięćdziesiątych. Z perspektywy czasu mogę powiedzieć, że sposób traktowania nas na Zachodzie nie zmienił się. Oczywiście nie wszyscy pracują przy zmywaku, wielu osobom udaje się za granicą znaleźć pracę w swoim zawodzie, jednak jest to jeszcze niewielki procent. Jak wiemy, większość młodych ludzi, szczególnie studentów oraz absolwentów wyższych uczelni wyjeżdża do pracy przede wszystkim ze względów ekonomicznych, a nie po to żeby się rozwijać i robić karierę w pełnym tego słowa znaczeniu. To też nie jest tylko i wyłącznie o tym spektakl, sztuka traktuje przecież również o emigracji wewnętrznej...

związanej szerzej z niemożnością samorealizacji, niespełnieniem marzeń

MB: - właśnie. Ta wewnętrzna emigracja to z kolei próba ucieczki przed własnymi porażkami, niespełnionymi planami czy ambicjami. I w tym sensie sztuka ta, choć dotyka problemów ekonomicznych młodych Polaków, to również oscyluje na pewnych granicach liryki osobistej. Myślę, że w tym sensie wielu różnic między nami nie ma. Szukaliśmy bowiem uniwersalnego języka, choć o pewnych rzeczach mówimy inaczej. Pragnęliśmy pokazać jednak podobieństwo naszych odczuć. Jeżeli podczas pracy nad spektaklem dostrzegaliśmy jakieś nieznaczne różnice, to w rezultacie nie wpłynęło to na ostateczny kształt sztuki. Słowem, pragnęliśmy pokazać rzeczy, które dotykają nas wszystkich. W tym również pewien kompleks oraz ukrytą albo nie do końca możliwą do wyrażenia miłość do naszego kraju.

BF: - Rzeczywiście więcej byłoby podobieństw niż różnic. Ja wpisałem się w falę obecnej emigracji zarobkowej. Abstrahując od ilości zarobionych przez Marka i mnie pieniędzy wrażenia były podobne. Jest to oczywiście spojrzenie dwóch różnych pokoleń, ale jednak bardzo zbieżne. Wydaje mi się, że będzie tak dopóki, dopóty nie zmieni się obecna sytuacja polityczna w Polsce.

Obecna w sztuce gorzka ironia ratuje ją przed popadnięciem w populizm. Do jakiego stopnia jednak spektakl ten należy odbierać jako wypowiedź stricte polityczną?

MB: - Chodzi o tzw. polityczny uniwersalizm. Jest to po prostu krytyczna wypowiedź, jednak nie wskazująca na żadne konkretne deklaracje polityczne. Chcielibyśmy, żeby w Polsce było dobrze. A dobrze jest kiedy gospodarka się rozwija, panuje pluralizm i tolerancja. Wtedy też nie potrzebna jest sztuka polityczna i teatr może mówić tylko o egzystencjalnym bólu istnienia, o przemijaniu itd. Właściwie jedynym akcentem politycznym, przynajmniej najsilniejszym, jest obecna w "Drapaczach" parodia mów przedwyborczych. Sztuka jest też polityczna na tyle, na ile ludzie chcą ją tak odbierać.

BF: - W tej sztuce mówimy akurat o cierpieniu życia w Polsce i równoczesnej konieczności bycia poza nią, na emigracji. Dla mnie to pozostaje wypowiedź osobista, bo o czymkolwiek bym nie mówił, o miłości, polityce i tak dalej, pozostaje to moim punktem widzenia i nie potrafię tego rozgraniczać. Gdyby jednak trzymać się tego rozróżnienia to można powiedzieć, że "Drapacze Chmur" to swoista mozaika - wątki prywatne przeplatają się z politycznymi.

Byłem pół roku temu na premierze "Drapaczy Chmur" w rodzimej placówce w Sopocie, Scenie Off de BICZ. Podczas przeglądu teatrów offowych w gdańskiej Windzie obejrzałem spektakl po raz drugi. Kilka dni temu Bartek Frankiewicz uprzedził mnie, że kilka scen zostało zmienionych. Gdyby mi o tym nie powiedział, to pewnie bym o to nie pytał. Trudno bowiem dostrzec jakieś różnice. Nie mniej jednak obecnie spektakl ma wg mnie większą siłę rażenia. Podczas premiery bardziej mnie śmieszył, teraz zaś bardziej wzrusza i łapie za serce. Przede wszystkim jednak wydaje mi się dużo bardziej radykalny w swojej wymowie. Czym kierujecie się podczas wprowadzania określonych zmian i co chcecie przez to osiągnąć?

MB: - Wprowadzaliśmy stopniowo pewne subtelne zmiany, które trudno wyłapać, choć są one przez widza odczuwalne. Nie burzy to jednak podstawowej struktury przedstawienia, ale czyni je bardziej wymownym. Pragnęliśmy silniej zaakcentować pewne rzeczy, lepiej pokierować widzem oraz napięciem.

BF: - Tak na prawdę, grając, cały czas pracujemy nad "Drapaczami" i w ten sposób sztuka się dociera.

Do jakiego stopnia kierujecie się reakcjami publiczności?

BF: - W momencie, w którym jesteś na scenie jedyną reakcją widza, która ci mówi, że się podoba jest śmiech. Natomiast, kiedy zapada milczenie podczas scen wymagających powagi i skupienia to nie wiesz tak naprawdę co ten widz sobie myśli. Choć ja wtedy czuję, że oni to właściwie odczytują

MB: - Kierowanie się reakcją publiczności w trakcie spektaklu jest niebezpieczne, czasami może doprowadzić do grania pod publikę. Można zacząć szarżować, co najczęściej owocuje tym, że spektakl wymyka się spod kontroli, że przestaje być mądry, a staje się jedynie popisem możliwości aktora. Nie mniej jednak, kiedy słyszymy śmiech w momentach, które z założenia są śmieszne, a ciszę wtedy, gdy ma być cisza, to znaczy, że wszystko toczy się tak jak chcemy. Humor obecny w spektaklu jest podobny do uśmiechu Gogola. Jest gorzki. Publiczność po jakimś czasie łapie, że tak naprawdę śmieje się z rzeczy zupełnie nieśmiesznych, a niekiedy nawet z samej siebie.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji