Artykuły

W królestwie sampli

Teatralny sampling kryje w sobie nie tyle pragnienie poprawiania oryginału, uzupełniania miejsc pustych. Jest koniecznością, jeśli chcemy uwspółcześnić akcję utworu, testować jego ideową aktualność. Rodzi się z pobudek wysokich i niskich - pisze Łukasz Drewniak w Dzienniku.

Reżyser Wojtek Klemm i dramaturg Paweł Demirski w "Omyłce" [na zdjeciu scena z próby] pożenili Prusa z Konopnicką (premiera w warszawskim Teatrze Powszechnym 10 lutego). Na polskich scenach moda na przepisywanie klasyki.

Odkąd tylko pamiętam, w polskim teatrze funkcjonowały dwie metody unowocześniania klasycznych tekstów.

Pierwsza była zwana metodą na spluwaczkę. Wymyślili ją podobno już futuryści, którzy, jak wiemy, uważali, że cała tradycja literacka i kulturowa jest warta najwyżej pogardliwego splunięcia. Eleganccy panowie nie pluli jednak gdzie bądź, po butach i po podłodze. Do tego celu służyła im spluwaczka - coś jakby popielniczka na metalowym stojaku, tyle że z pokrywką. W dzieciństwie widywałem takie zbiorniczki w urzędach i sądach. Lepiej było nie zaglądać do środka, choć w jednym z opowiadań Daniła Charmsa pojawia się chłopczyk, który wyjada stamtąd jakieś paskudztwa. Jego mimowolnymi naśladowcami są twórcy, którzy wystawiając klasyczny tekst, doklejają do niego komentarze innych artystów, cytują sceny z innych inscenizacji dzieła, polemizują nie tylko z autorem, lecz także z jego późniejszymi interpretatorami. Bywa, że konstrukcja ulepiona z zawartości spluwaczki okazuje się tak mocna, iż przesłania utwór. Jest jeszcze metoda na olbrzyma, zdefiniowana przez Umberta Eco. Skoro autorzy przeszłości głowami sięgali chmur, to my, współcześni, jesteśmy karły, nie nam się z nimi mierzyć. Ale stojąc na ramionach tamtych olbrzymów, możemy wypatrzyć dalszy niż oni horyzont. Metoda ta wymaga od reżysera nie tylko erudycji, ale również umiejętności alpinistycznych. Widoki są niezwykłe. Obie metody nie zaspokajają wszystkich pragnień reżyserów i widzów. Bywa że artysta nie chce wystawiać dzieła ani w całości, ani z komentarzami. Nie podpisze się pod całym przesłaniem utworu, wybierze tylko strzęp tezy, kilka obrazów. I wtedy otwiera się przed nim pole do trawestacji, pastiszy, naśladownictw. Do samplowania wielkiej literatury. Reżyser tnie utwór na kawałeczki i podczepia je do autorskiej inscenizacji. Jak Piotr Waligórski, który w nowohuckiej Łaźni z Mrożkowego "Lisa Filozofa" ocalił tylko imiona bohaterów i cztery, pięć ich fraz. Albo jak Piotr Tomaszuk w "Decameronie". Zdania z Boccaccia cytował z pozoru dokładnie, ale kazał aktorom powtarzać je tak długo, aż zgubią pierwotne znaczenie. Wrzucone w kontekst apokaliptycznego cyrku, zabrzmiały jak nowoczesna sztuka. Andrzej Sadowski, realizując w Częstochowie epos Homera, nazwał go "Odyseją 2", zmienił charakter bohatera, który zgorzkniały i cyniczny wraca z zagranicznych saksów. Jego podróż rozgrywała się w dzisiejszym świecie, Homer był tu chwilami naśladowany, rzadziej cytowany, prawie co scena zderzany ze współczesnym językiem. W nieudanych "Dziadach. Ekshumacji" młody dramaturg Paweł Demirski pożyczył od Mickiewicza kilka postaci: Księdza Piotra, Panią Rollison, Rollisona, Konrada. Wymyślił też współczesny obrzęd wywoływania duchów - od Ostaszkowa po Jedwabne. I spróbował z ich pomocą zapisać stan świadomości Polaków w epoce teczek, afer i agentów. Mickiewiczowskie asocjacje utonęły jednak w scenicznej logorei pustych monologów. Trudno się pozbyć wrażenia, że bez hasła "Dziady" w tytule byłaby to tylko kiepska sztuka współczesna, legendarne imiona bohaterów stały się kamieniami młyńskimi u szyj aktorów.

Teatralny sampling zdefiniował Jan Klata. W reżyserowanym przez siebie "Fanta$ym" wyciął Słowackiemu wszystko, co nie pasowało do uwspółcześnionych realiów gdańskiego blokowiska. Z ocalałych strzępów komponował zupełnie nowy świat. Podobnie postąpił Wojtek Klemm, przed "Omyłką" Prusa sięgając po sztukę Lindermana "Kronika zapowiedzianej śmierci", będącą udramatyzowaniem opowiadania Marqueza. W motyw rodowej zemsty włożył odwołania do polskiej rzeczywistości. I też z nie najlepszym skutkiem.

Teatralny sampling kryje w sobie nie tyle pragnienie poprawiania oryginału, uzupełniania miejsc pustych. Jest koniecznością, jeśli chcemy uwspółcześnić akcję utworu, testować jego ideową aktualność. Rodzi się z pobudek wysokich i niskich. Dopisywanie siebie do arcydzieła jest pobudką wysoką, tak samo jak polemika z nim. Ale poprawki mogą wynikać również z pasożytnictwa i zwyczajnych reżyserskich kompleksów. Nie mówię, że nie wolno tak postępować z arcydziełami. Wolno, trzeba tylko nauczyć się współbrzmieć z autorem. Dopisywać sceny i wątki, ciągnąć za nitki ledwie zaznaczone w oryginale tak delikatnie, jak czynił to Krystian Lupa. W "Ewaldzie Tragym" znalazł jedno zdanie o odwiedzinach u pewnego malarza i zrobił z tego kilkudziesięciominutową scenę pod tytułem "Vladimir malarz chmur" z fascynującym monologiem artysty dziwaka. Lupa nazywał takie uzupełnianie adaptowanego na scenę utworu pisaniem teatralnych apokryfów. Apokryf - tak jak i sample - jest wariacją na temat motywu zasygnalizowanego w dziele. Ale wolę go po stokroć. Bo jest olbrzymem, który zasłania spluwaczkę.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji