Artykuły

Wieczny chłopiec

- Zaczęło się "Uczuciami" w 1998 r., potem było "Kocham jutro", "Twarze w lustrach", "Za kulisami". Te cztery płyty, z ich nowym brzmieniem, większą melodyjnością, pokazują, że nie stoję w miejscu - mówi warszawski aktor i piosenkarz MICHAŁ BAJOR.

Teresa Dras: "30/30. Największe przeboje" - to tytuł płyty oraz koncertu, który odbył się w niedzielę w Filharmonii Lubelskiej. Trzydzieści wybranych piosenek z trzydziestu lat pracy na scenie. Taki jubileusz budzi respekt, tylko jakoś trudno pogodzić wizerunek Pana, wiecznego chłopca, z tą trzydziestką. Czy to było "oficjalne" pożegnanie z młodością?

Michał Bajor: Tak naprawdę śpiewam już 33 lata, ale płyta "30/30" nie jest ani pożegnaniem, ani żadnym podsumowaniem.

To podkreślenie, że jestem tak długo ze swoją publicznością, ze swoimi piosenkami. To spis mojego śpiewanego życia. Wydanie tej płyty i DVD było bardzo przyjemnym momentem. Absolutnie nie zamierzam wyrzekać się tego wiecznego chłopca, który we mnie jest. Rodzina i przyjaciele twierdzą, że przed laty, z włosami zaczesanymi do tyłu, wyglądałem starzej niż dziś. Ja też wolę swój obecny image. Przez to, że ciągle w moim życiu coś się dzieje, co półtora roku nagrywam nową płytę, pracuję z coraz młodszymi kompozytorami i autorami, nie czuję niszczącego upływu czasu. Nie pragnę stać się pomnikiem piosenki literackiej i jak Ewa Demarczyk oceniać innych, przyznając swoje nagrody. Broń Boże!

Ewa była wielka i niezmienna, a Pan ciągle w drodze...

- I nawet coś tam sobie podkradam od młodszych artystów. To widać po moich ostatnich krążkach, zaczęło się "Uczuciami" w 1998 r., potem było "Kocham jutro", "Twarze w lustrach", "Za kulisami". Te cztery płyty, z ich nowym brzmieniem, większą melodyjnością, pokazują, że nie stoję w miejscu. Szukam odskoczni od percepcji moich wiernych słuchaczy.

Mówi Pan o kobietach?

- Oczywiście, mój elektorat to głównie kobiety i tak ma być. Odzwyczaiłem je od mojego drżącego głosu, którym wyróżniałem się na początku kariery. Już nie jestem rozwibrowanym, dramatycznym Bajorem w garniturze. Wyluzowałem się. Mam to vibrato w głosie wtedy, kiedy potrzebuję, a nie wtedy, kiedy ono chce.

Odpuszcza Pan męskiej publiczności?

- Trudno wymagać od faceta, który walczy o byt rodziny, aby po przyjściu do domu słuchał "Ogrzej mnie". Kobiety mają większą wyobraźnię, więcej czasu na marzenia i dlatego tworzą kulturę świata. A mężczyźni - piłka nożna, kariera, może jakiś dobry kabaret, żeby się pośmiać. Wcale tego nie ganię, chciałbym jednak, żeby oni nie ganili mojej muzyki i nie "katowali" swoich żon za to, że słuchają Bajora. Czasami kobiety mówiły, że są na granicy rozwodu przez te moje piosenki, a ostatnio podeszła do mnie znana dziennikarka i wyznała, że z mojego powodu jest już po rozwodzie i bardzo, bardzo mi za to dziękuje.

Kiedyś Jacques Brel był dla Pana mistrzem. Dalej Pan go lubi?

- Oczywiście. Podczas koncertów "30/30" bardzo mocno podkreślam, że Brel stał się kropką nad "i" mojego zaistnienia na scenie muzycznej i teatralnej. Brel, a wcześniej Brecht. Nie rozwinąłem tej fascynacji tak, żeby nagrać płytę, ale mam ją w planach - taką okazjonalną, niekoncertową. Czuję, że powinienem włączyć do swojego repertuaru, choćby tylko fonograficznie, kilka piosenek francuskich i może włoskich, bo to dwa najpiękniejsze dla mnie języki "piosenkowe", w każdym razie w uprawianym przeze mnie gatunku muzyki.

Zdaje się, że sporo czasu poświęcił Pan na naukę języków obcych?

- Znam nie najgorzej angielski, rosyjski, słabiej włoski, a bardzo chciałbym biegle się nim posługiwać.

Jakieś plany związane z Włochami?

- Uwielbiam ten kraj. Jestem zapalonym podróżnikiem, a Włochy to mój numer jeden. Jeżdżę tam od wielu lat, przemierzyłem półwysep wzdłuż i wszerz. Interesuje mnie wszystko, kultura i krajobrazy, ale przede wszystkim ludzie. Włosi mają mnóstwo wad (kto ich nie ma?), są niepunktualni i nierzetelni, a jednak dają mi poczucie psychicznego komfortu.

Pan jest punktualny? Rzadka cecha u pięknoduchów.

- Niestety do obłędu, przez co należę do nielicznej grupy na świecie. Mnie to "kładzie", a większość ludzi "ma do przodu", ponieważ nie nabawią się takich wrzodów żołądka jak ja. Punktualni sami sobie zatruwają życie.

Jako turysta, na własną rękę, dokąd Pan jeszcze zawędrował?

- Na Hawaje, do Meksyku, dość dokładnie zwiedziłem obie Ameryki i Kanadę, co łączy się z wielką ilością koncertów, którą tam miałem, ale prywatnych wypadów też było niemało.

Pisarz - noblista J.M. Coetzee, także podróżnik, napisał, że godziny spędzone w samolocie to strata czasu. Chciałby chyba latać z prędkością światła. Pan też tak uważa?

- Nie, bo ja lubię samoloty. Latanie nie kradnie mojego czasu - czytam książkę, oglądam film, snuję marzenia o tym, co mnie spotka tam na miejscu. Wracam też z przyjemnością, bo lubię opowiadać moim bliskim o tym, co widziałem. Jestem dla nich takim probierzem, wskazówką, dokąd warto jechać. Przede wszystkim musi być bezpiecznie, ja nie jestem Kapuścińskim, który pchałby się w paszczę lwa. Nie musi być luksusowo, chociaż nie ukrywam, że trochę jestem francuski piesek.

Podejrzewam więcej, że jest Pan wyrafinowanym estetą - wystudiowane mieszkanie, markowe ubrania. Czy tak?

- Nie do końca. Jestem wielkim bałaganiarzem, po całym domu rozrzucam różne papiery, dokumenty, zdjęcia, także koszule, spodnie, mimo że mam garderobę tak dużą, że można do niej wejść.

Czym jest męska elegancja, jakich zasad Pan się trzyma?

- Różnie z tym bywa, znajduję czasami w sklepach rzeczy nieopatrzone żadną marką, a znakomite. Więc sądzę, że najważniejszy jest dobry gust, a ja nie jestem go pozbawiony. Liczy się dobry materiał, sposób wykończenia, guziki, ale nie dajmy się zwariować. Gdybym mieszkał w Hollywood, musiałbym zwracać większą uwagę na ciuchy, bo taki jest tam styl i publiczność to uwielbia. Nawet ludzie, którzy sami niewiele mają, ekscytują się szóstą sukienką Jennifer Lopez założoną podczas jednego wieczoru.

Nie mam obsesji na punkcie ubioru, pokazuję się w telewizji w tym samym ubraniu dwa czy nawet pięć razy, bo uważam, że facet nie musi się co chwila przebierać. Ale nie jestem też zwolennikiem zasady, że wystarczy jeden garnitur. Nie lubię syndromu niedbałego, niechlujnego mężczyzny. Nie będę już mówił o politykach w różnych krawatach, którzy tylko udają, że są ubrani.

Pan nie unika lustra?

- Być może artysta to mniej męski zawód niż wszystkie inne, bo wymaga patrzenia w lustro, w kamerę. To jednak nie świadczy ani o zniewieścieniu, ani o jakimś szczególnym narcyzmie. Po prostu - trzeba umieć się trzymać.

W Internecie jest galeria zdjęć z podróży Michała Bajora. Prawie zawsze jest Pan na nich sam, bez kobiet. Dlaczego?

- I będę sam. Taki jest mój wybór i moja wola. Dla kobiet mam szacunek i uwielbienie za ich mądrość, piękno, tolerancję. Nie istniałbym bez kobiet. Przyjaźnię się z nimi, unikam jednak słów w rodzaju: Mam mnóstwo przyjaciół, bo bywa, że nie mam ich wcale. Wystarczy, że jest wokół mnie kilku bardzo dobrych znajomych.

Kiedyś Magda Umer spytała, czy żyjąc samotnie, jestem szczęśliwy. Potwierdziłem. Nie uwierzyła. - Zobaczysz, za 20 lat będziesz inaczej śpiewał, prorokowała. Nie wiem, czy mój wybór był słuszny czy nie. Nie mam nad tym władzy, nie przeskoczę swojej biologii, swojego myślenia i przyzwyczajenia, swojego ego - męskiego i artystycznego. Jestem starym kawalerem, a każdy i tak będzie dodawał mi jakieś łaty i epitety. Jestem sam i absolutnie nikogo tym nie krzywdzę, poza mną samym, bo to ja nie usłyszę: tatusiu, dziadku. Kiedyś sąsiadka powiedziała mojej mamie: No cóż, nie ma pani wnuków. Nie, proszę pani - odpowiada mama - to mój syn nie ma dzieci. Na szczęście bratu Piotrowi urodziła się córka, moja chrześnica, więc ród jest przedłużony.

Zagrał Pan kilkadziesiąt ról w filmie, teatrze i telewizji. Czy po Neronie pojawiły się nowe propozycje?

- Nie, reżyserom najwidoczniej przeszkadza mój dorobek - 350 piosenek napisanych specjalnie dla mnie i 14 nagranych płyt. Jesteś piosenkarzem - mówią z wyższością artysty "z prawdziwego zdarzenia". Ja mam ogromną widownię, którą przyciągnąłbym do kina, ale w Polsce jest tradycją, by sztukę estradową traktować jako podrzędną wobec teatru i filmu. Sam jestem teatromanem, jednak żal mi, że nie mogę zostać taką Cher polskiego kina, która zdobywa i Oscary, i sprzedaje miliony płyt. Ludzie, którzy przejdą do historii kultury, a mam wrażenie, że już w niej jestem, za życia są traktowani gorzej niż ich mniej twórczy koledzy.

Wielką gwiazdą jest teraz Piotr Rubik, który dla Pana komponuje od 15 lat. Publiczność go kocha, a krytycy nie znoszą. Dlaczego?

- Myślę, że to się sprzęgło z librecistą, ja też nie przepadam za tekstami Zbigniewa Książka. Piotr napisał dla mnie ponad 50 piosenek, oceniam go jako bardzo dobrego kompozytora. Cała afera wokół Rubika wynika stąd, że nigdy nie wybaczymy artyście, który w krótkim czasie zarobił duże pieniądze. Drażni nas, gdy innym jest dobrze.

MICHAŁ BAJOR

Urodził się 13 czerwca 1957 roku w Opolu. Ojciec był aktorem - lalkarzem, mama nauczycielką, teraz oboje są na emeryturze. Mały Michał brał lekcje tańca i gry na fortepianie.

Debiutuje jako 13-latek w eliminacjach do Festiwalu Piosenki Polskiej w Opolu. Trzy lata później wygrywa Festiwal Piosenki Radzieckiej w Zielonej Górze, co owocuje zaproszeniem na XIII Międzynarodowy Festiwal Piosenki w Sopocie. Miał 17 lat, kiedy u boku Beaty Tyszkiewicz zagrał w pierwszym filmie Agnieszki Holland "Wieczór u Abdona". Bez problemu dostaje się do warszawskiej PWST. Jeszcze na studiach, w 1979 roku, wystąpił w sztuce P. Schaffera "Equus" w warszawskim Teatrze Ateneum. Spektakl, który otworzył Bajorowi drzwi do świata teatru i filmu, wyreżyserował Andrzej Rozhin, twórca lubelskiego teatru Gong 2. Pracował z najlepszymi polskimi reżyserami: Kieślowskim, Sass, Bajonem, Żebrowskim, Falkiem, Koprowiczem. Zagrał w filmach "Był jazz", "W biały dzień", "Limuzyna Daimler-Benz", "Medium", "Przeznaczenie", "Ucieczka z kina Wolność", "Quo vadis". Wystąpił w nominowanym do Oscara filmie "Ilanusen" Istvana Sabo, gdzie był partnerem Klausa Marii Brandauera. Kilkanaście razy zagrał w Teatrze Telewizji, a także na deskach stołecznych teatrów.

W 1987 r. artysta nagrał swą pierwszą płytę "Michał Bajor Live", z takimi hitami jak "Ogrzej mnie" czy "Walc na tysiąc pas". Dziś ma na koncie 14 krążków, najnowszy "Moje przeboje" nagrał w 2006 r. Aktorem jest także brat Michała Bajora, Piotr.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji