Artykuły

Kulturalne marzenia niepoprawnego optymisty

Gdyby tak krakowską kulturą kierowali wyłącznie ludzie kompetentni, znakomicie zorientowani w aktualnych nurtach artystycznych, otwarci na nowe zjawiska, rozumiejący, że kultura jest także, a może przede wszystkim, obszarem poszukiwań, dyskusji i ryzyka... - pisze Krzysztof Glondys, publicysta krakowskiego oddziału TVP, autor magazynu kulturalnego "Nowe miasto".

Jacek Żakowski z Alchemii opowiadał mi kiedyś o swoich wrażeniach z Wrocławia, gdzie przebywał podczas festiwalu Era Nowe Horyzonty. Zachwycał się programem i atmosferą imprezy, na którą przyjechały z całej Polski tysiące młodych ludzi, ale najbardziej poruszyło go spotkanie z wiceprezydentem miasta odpowiedzialnym za kulturę. Podczas bankietu zaczęli rozmawiać o muzyce i Jacek stwierdził ze zdumieniem, że przedstawiciel wrocławskiego magistratu jest wytrawnym znawcą nurtów alternatywnych. Rozmowa przeciągnęła się do późnej nocy.

Nikt nie może wymagać od krakowskich urzędników, żeby stali się fanami grupy Pink Freud albo Kena Vandermarka. Ale gdyby tak się stało - uwolnijmy na chwilę marzenia - to może miejskie dotacje do znakomitych festiwali urządzanych w Alchemii byłyby nieco wyższe i wystarczały nie tylko na wydrukowanie plakatów.

Gdyby urzędnicy cenili Jelinek

Przez kilka lat dyrektorem programowym Krakowskich Reminiscencji Teatralnych był krytyk Łukasz Drewniak. Postanowił on w kolejnych, tematycznych edycjach imprezy przedstawiać najbardziej gorące zjawiska polskiego teatru. Był więc festiwal poświęcony nurtowi feministycznemu, kiedy indziej zaś mogliśmy obejrzeć spektakle grane w różnych przestrzeniach miasta. Festiwal w tej formule odbył się jednak tylko kilka razy. Poszło jak zwykle o pieniądze. Łukasz Drewniak bezskutecznie dopominał się o nie podczas kolejnych posiedzeń komisji kultury. Zapamiętał z nich - jak mi opowiadał - kilku panów, którym bardzo ciążyły powieki i uparte nazywanie reminiscencji "festiwalem teatrów studenckich".

Zgoda, że nikt nie może wymagać od włodarzy krakowskiej kultury zamiłowania do twórczości Elfriede Jelinek lub Grzegorza Jarzyny. Gdyby tak jednak było - rozbujajmy wyobraźnię - może mielibyśmy wreszcie w Krakowie ważny festiwal teatralny i możliwość oglądania przynajmniej raz w roku najciekawszych i najżywiej dyskutowanych spektakli z całego kraju.

Na Szkolne nie wszystkim po drodze

Bartosz Szydłowski, człowiek o tytanicznej energii i głowie wypchanej pomysłami, stworzył w ciągu kilku lat w Nowej Hucie miejsce, które ma unikatowy program artystyczny i społeczny, sporo ciekawych spektakli na koncie i coraz wierniejszą publiczność z okolicznych osiedli i "z Krakowa". Łaźnia Nowa jest jednym z nielicznych teatralnych miejsc w Krakowie, o których regularnie pisze się w ogólnopolskiej prasie. A jednak mamy jeszcze świeżo w pamięci pełne emocji gesty Szydłowskiego, gdy okazało się, że w budżecie na ten rok może zabraknąć środków niezbędnych do tego, by Łaźnia mogła normalnie funkcjonować.

Bądźmy jednak realistami - nie wszystkim radnym i funkcjonariuszom krakowskiej kultury jest po drodze do teatru na osiedlu Szkolnym. Nie wszystkim musi też odpowiadać unoszący się tam w powietrzu zapach smaru i brak na widowni obitych purpurą krzeseł.

Może młodzi poczuliby się doceniani

W Krakowie pojawiło się w ostatnich latach wielu bardzo zdolnych młodych twórców sztuk wizualnych. Taki wysyp talentów zdarza się raz na kilka pokoleń. Zaglądnijmy jednak na corocznie ogłaszane listy stypendystów miasta Krakowa. Nie znajdziemy na nich ani nazwiska Janka Simona, ani Małgorzaty Markiewicz czy Karoliny Kowalskiej, ani Pawła Książka czy Jakuba Juliana Ziółkowskiego - a więc tych artystów, którzy jeszcze w okresie studiów lub niedługo potem wystawiali w najważniejszych galeriach w Polsce i za granicą. Nie rezygnujmy jednak od razu i spróbujmy na nieco starszych stypendialnych listach znaleźć nazwiska Macieja Maciejowskiego, Rafała Bujnowskiego czy Wilhelma Sasnala, artystów Słynnej Grupy Ładnie, którzy kiedyś wprowadzili nowy ton do polskiego malarstwa, a dziś robią międzynarodowe kariery. Poszukiwanie jest bezskuteczne.

Oczywiście, wyrokowanie o wartości współczesnej sztuki jest trudne, łatwo o pomyłkę i blamaż, a już samo obcowanie z nią łączy się z ryzykiem przykrych doznań i światopoglądowego zamętu. Gdyby jednak - popuśćmy wodze marzeniom - osoby odpowiedzialne za kulturę zaglądały czasem na wernisaże do Bunkra Sztuki, Galerii Starmach lub do Zderzaka albo przewertowały pismo "Obieg" - to może z czasem młodzi artyści zaczęliby się czuć w tym mieście zauważani i przestali je grupowo opuszczać.

I tak byśmy narzekali, ale moglibyśmy też porozmawiać

Gdyby tak - na koniec rozkiełznajmy wyobraźnię już całkiem - krakowską kulturą kierowali wyłącznie ludzie kompetentni, znakomicie zorientowani w aktualnych nurtach artystycznych, otwarci na nowe zjawiska, rozumiejący, że kultura jest także, a może przede wszystkim, obszarem poszukiwań, dyskusji i ryzyka, to czy wtedy nie mielibyśmy - my, dziennikarze, artyści, no i mieszkańcy miasta - żadnych powodów do narzekań? Skądże znowu. Na poziom kultury będzie się w Krakowie narzekało zawsze.

Ale wtedy przynajmniej można by sobie miło pogawędzić przy jakieś okazji z - dajmy na to - dyrektorem wydziału kultury o performensie w klubie Folia lub o wokalu Bzyka i Guzika na nowej płycie WuHae.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji