Artykuły

Apetyt na życie

- Ludzie dziwią się też, że nie jestem czarna tylko ruda. Bo z telewizji zapamiętali, że wyglądam jak wysoka i ciemnowłosa kobieta. Ale gdy się odezwę, to mój głos nie pozostawia już żadnych wątpliwości. Dzięki jego niezmieniającej się od lat barwie, większość ludzi mnie rozpoznaje - mówi warszawska aktorka BARBARA KRAFFTÓWNA.

Widzowie, którzy mają szczęście spotkać Barbarę Krafftównę prywatnie, nie mogą wyjść ze zdumienia, że w rzeczywistości jest tak mała. Nieporozumienie bierze się stąd, iż natura obdarzyła ją tak zwanym wzrostem scenicznym. Na scenie czy na ekranie wydaje się o wiele wyższa, teatralną czy filmową przestrzeń zagarnia całą sobą, choć za chwilę, gdy spotka się ze swoim wnukiem, ten, by spojrzeć jej prosto w oczy, będzie musiał uklęknąć.

- Ludzie dziwią się też, że nie jestem czarna tylko ruda. Bo z telewizji zapamiętali, że wyglądam jak wysoka i ciemnowłosa kobieta. Ale gdy się odezwę, to mój głos nie pozostawia już żadnych wątpliwości. Dzięki jego niezmieniającej się od lat barwie, większość ludzi mnie rozpoznaje - mówi Barbara Krafftówna, którą już niebawem będziemy mogli zobaczyć w Teatrze im. J. Słowackiego, w spektaklu "Błękitny diabeł" współreżyserowanym przez Józefa Opalskiego i Barbarę Krafftównę. Przedstawienie powstało z okazji jubileuszu 60-lecia pracy artystycznej aktorki i opowiada o ostatnich latach życia Marleny Dietrich.

Wściekłe dziecko

- Wybrałam tekst Remigiusza Grzeli, bo wszystko mi się w nim zgadza. Marlena była wtedy dokładnie w moim wieku, też kochała śpiewać i też kochała ją kamera. Różnimy się tylko tym, że ona grała przez całe swoje życie. Grała do końca nawet przed samą sobą. Ja tego nie robię, bo pewien rodzaj kontroli, pozwalający mi nie przenosić osobowości postaci scenicznych na życie, wyniosłam ze studia Iwo Galla. Do dzisiaj bardzo się pilnuję, żeby tego nie robić. Choć widzę czasami u kolegów aktorów, iż nie udaje im się przed tym uciec. Przydarzyło się to na przykład Janowi Świderskiemu, który grał rolę Romulusa Wielkiego. Wymyślił sobie, że jego cechą charakterystyczną będzie rodzaj grymasu ust połączony z mlaskaniem. I to mu zostało. Nawet po latach wydawał z siebie takie dziwne cmoknięcia. Wtedy wszyscy mówili, że Jasio poleciał Romulusem - opowiada Barbara Krafftówna.

W studio Iwo Galla znalazła się tuż po wojnie, dzięki siostrze, również aktorce, Marii Zakrzewskiej.

- Wzięła mnie tam z sobą, żeby nie zostawiać wściekłego dziecka samego w domu, boja miałam taki temperament, że było to raczej niebezpieczne. Gall mnie zobaczył i powiedział: "Dziecko drogie, masz tu wierszyk, naucz się go i następnym razem przyjdź nam go powiedz". Jak powiedziałam, tak już zostałam. Studio Galla to była taka moja baza, z której czerpię do dzisiaj. Gall pracował nie tylko nad naszym warsztatem, ale nad duszami. Chciałabym, żeby w krakowskiej szkole teatralnej przy ul. Warszawskiej wmurowano poświęconą mu tablicę pamiątkową - dodaje aktorka.

Już wtedy, kiedy znalazła się w studiu Iwo Galla, zwrócono uwagę na jej dźwięczny głos, ustawiony przez samą naturę. I to właśnie głos zrobił tak duże wrażenie na Jerzym Wasowskim i Jeremim Przyborze, że usłyszawszy w radiu młodą artystkę, postanowili ją od razu zaangażować do Kabaretu Starszych Panów. Obok Kaliny Jędrusik i Ireny Kwiatkowskiej stała się kobiecym trzonem tego jedynego w swoim rodzaju programu.

- Tworząc ten kabaret, przy okazji sami świetnie bawiliśmy się. Ale to była inspirująca zabawa. W ponurych, smutnych czasach kabaret pozwalał nam odreagować to, co działo się w Polsce. To była terapia psychiczna, terapia ducha. Kochałam wszystkie piosenki, które tam śpiewałam. Kiedyś Przybora zrobił taki cieniutki żart, który polegał na tym, iż męskie piosenki miały śpiewać kobiety, a kobiece mężczyźni. Dlatego Gołas zaśpiewał Kalinową piosenkę "Do ciebie szłem". Myśmy się wtedy bardzo śmiali z tego "szłem", a teraz niestety jest to dość powszechnie używana forma - wzdycha pani Barbara, która poprawną polszczyznę, elegancję i posługiwania się słowem, wyniosła z przedwojennego, warszawskiego domu. Jej ojciec był znanym architektem, a mama zajmowała się domem, przy czym pięknie grała na skrzypcach i pianinie. Sielankowe dzieciństwo przerwał wybuch wojny, która na zawsze została w pamięci aktorki.

Jak być kochaną?

Jednak pani Barbara nie odżegnywała się od grania w poświęconych tematyce okupacyjnej filmach. Najważniejszym z nich była ekranizacja opowiadania Kazimierza Brandysa "Jak być kochaną", w reżyserii Wojciecha Hasa. Krafftówna zagrała tu Felicję - aktorkę, która łamie w czasie wojny bojkot, by ratować ukochanego. Film został dostrzeżony za granicą, a ekipa zaproszona na festiwal w Cannes. I choć obraz zdobył wcześniej w San Francisco Golden Gate za reżyserię, scenariusz i główną rolę kobiecą, to z Francji wyjechał bez nagród. Pech chciał, że tego roku Betty Davies żegnała się z filmem i to ona musiała dostać główne wyróżnienie.

- Ale sam wyjazd do Cannes był dla mnie czymś niesamowitym. Nie mieliśmy żadnych kompleksów w stosunku do zachodnich aktorów. No, może tylko poza finansowymi, ponieważ przydzielano nam pięć dolarów na cały wyjazd. Byliśmy zwykłymi gołodupcami. To było bardzo przykre, bo myśmy chodzili na bankiety się najeść. Ale nie czuliśmy z tego powodu żadnego wstydu. Krępowały nas tylko koleżanki, które bezceremonialnie zabierały do torebek kanapki na później. Za to strojem zadawaliśmy niebywałego szyku. Nas ubierali scenografowie, szyli dla nas mistrzowie krawieccy. Dzięki nim byliśmy wspaniale ubrani, a nasze ręcznie wykańczane dziurki do guzików robiły wrażenie nawet na milionerach. Nie mieliśmy oczywiście futer, ale zaskakiwaliśmy takimi rzeczami, które były później małpowane przez największe gwiazdy. Sama zrobiłam sobie na szydełku ażurowe kozaczki, zasuwane na zamek błyskawiczny, do których szewc dorobił tylko podeszwy. Wkładałam je do koktajlowej sukienki. Pamiętam, jak zobaczyła je Monica Vitti. Na ich widok wykrzyknęła tylko "O mamma mia! " - wspomina Barbara Krafftówna.

Honorata podbija kraj

Swoją publiczność aktorka dzieli na dwie grupy. Tych, którzy wciąż ją kochają za postać Felicji - i tych, którzy nigdy nie zapomną jej Honoraty w "Czterech pancernych i psie".

- Ten film przyniósł mi popularność taką, jaką dziś mają aktorzy serialowi. Do tej pory niektórzy widzowie na mój widok wykrzykują "Honorata! ". Już trzecie pokolenie dziewczyn mówi, że ma tak na imię, bo ich matki oglądały "Czterech pancernych" - śmieje się aktorka, która po zakończeniu stanu wojennego wyjechała na dłużej do Ameryki.

Mimo tego, że nie znała angielskiego, zaangażowano ją do wystawianej za oceanem "Matki" jako modelową aktorkę witkacowską. Tekstu nauczyła się fonetycznie.

Ciekawość świata

- Ja tak naprawdę nigdy na stałe z Polski nie wyjechałam. Wyjeżdżałam na długi czas, nawet na bardzo długi. Ale nigdy nie likwidowałam warszawskiego mieszkania, zawsze mam ten sam adres. Po prostu tak mi się życie ułożyło, że często musiałam pakować walizkę i ruszać w drogę. Ja z natury jestem ciekawa świata, ludzi, zdarzeń. Jak to Witkacy powiedział: "nieustająca chcica".

Potwierdza to zabawne wydarzenie, o którym pani Barbara lubi opowiadać. Miało ono miejsce w Paryżu, gdzie Barbara Krafftówna wyjechała wraz z zespołem Teatru Dramatycznego, by pokazać "Parady" Jana Potockiego.

- Po spektaklu ubłagałam kolegów, żeby zabrali mnie na zwiedzanie Paryża. Chodziliśmy po ulicach, oglądaliśmy wystawy, w pewnym momencie minęła nas przepiękna dziewczyna w futrze, roztaczając wokół siebie zapach drogich perfum. Zwróciłam na nią uwagę, ale reakcja kolegów była zdecydowanie mocniejsza. Zaczęli wszyscy szeptać, a potem wykrzykiwać coś na kształt: "O, rany boskie". Okazało się, że kiedy koło niej przechodzili, dziewczyna rozchyliła futro, pod którym nic nie miała. Była to po prostu paryska prostytutka. No i czy można nie mieć apetytu na życie, gdy zdarzają się takie rzeczy? - śmieje się Barbara Krafftówna.

***

Błękitny diabeł

"Błękitny diabeł" to monodram napisany przez Remigiusza Grzelę specjalnie dla Barbary Krafftówny na jej jubileusz 60-lecia pracy artystycznej. Opowiada o ostatnich latach Marleny Dietrich, kobiety osamotnionej, chorej, przykutej do łóżka, która postanowiła, że świat nigdy nie zobaczy jej słabej. W wykonaniu Barbary Krafftówny Marlena Dietrich jest kobietą, która wciąż ma ogromną potrzebę grania. Nie zabija jej w sobie. Gra w warunkach, jakie sama sobie stworzyła. Gra przez telefon. Gra przed swoją sekretarką, Elisabeth. Najważniejsze, że gra. Bo żyje wtedy, kiedy gra. Osamotnienie, na które się skazała, jest dotkliwsze niż choroba. Marlena Dietrich jest swoim największym wrogiem. Błękitny anioł zamienia się w błękitnego diabła. Tekst monodramu został napisany na bazie rozmów z sekretarką Marleny Dietrich, które autor przeprowadził w Paryżu. Odsłania prawdy, o których dotąd nie pisano, które były nawet poza zasięgiem biografów hollywoodzkich. Spektakl można obejrzeć w krakowskim Teatrze im. Słowackiego 25 marca o godz. 19 oraz w tarnowskim Teatrze im. Solskiego 30 marca o godz. 18.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji