Artykuły

U nas co dzień teatr

- Sposób na sukces reżysera to dobrze obsadzić role i patrzeć, jak aktorzy grają - żartuje Jan Englert, reżyser spektaklu "Władza", który olsztyńska publiczność zobaczyła w poniedziałek w czasie XV Olsztyńskich Spotkań Teatralnych. Na sali był tłum, ludzie siedzieli na dostawionych krzesłach, a nawet stali.

Ewa Jarzębowska: Jak udało się namówić Pana i zespół na przyjazd do Olsztyna?

Jan Englert [na zdjęciu], dyrektor Teatru Narodowego w Warszawie i aktor: - Ściągnięcie Teatru Narodowego nie jest aż tak trudne, tylko wymaga pieniędzy i ustalenia terminu. Artyści są bardzo zajęci, a każdy teatr ma swoje zobowiązania i trzeba znaleźć odpowiedni dzień. Ta sztuka jest w rękach Piotra Adamczyka, który w Narodowym występuje gościnnie. Ja przyjechałem jako reżyser, bo trzeba spektakl przereżyserować, dostosowując do warunków.

Co musieliście zmienić, by przenieść spektakl "Władza" z bardziej kameralnej sceny, ulokowanej w rogu, na olsztyńską dużą scenę?

- Mamy już pierwsze doświadczenie, bo graliśmy ten spektakl w Teatrze Starym w Krakowie, ale za każdym razem nie tylko trzeba ustawić światła, ale i przećwiczyć sytuacje, kto skąd wychodzi.

W jednym z wywiadów powiedział Pan, że nie musi martwić się o publiczność ze względu na obsadę. Czy znani aktorzy w sztuce to sposób na pełną frekwencję na widowni?

- Sposób na sukces reżysera to dobrze obsadzić role i patrzeć, jak aktorzy grają. Nie mam wątpliwości, że podmiotem w teatrze jest nie reżyser, a aktor. Ja bardzo lubię jedno i drugie, dlatego łatwo mi wygłaszać takie sądy. Ale dziś za dużo reżyserów przechodzi do historii, zamiast naprawdę reżyserować. Ja to mówię *oczywiście pół żartem, pół serio.

Jakie współczesne problemy kryją się pod historią o Ludwiku XIV i kostiumem?

- Kostium ma niesłychaną wagę. Molier, Szekspir grani są od kilkuset lat, to znaczy, że są permanentnie nowocześni, tylko trzeba dobrze odczytać ich tekst i nie ma co ich poprawiać. Kostium w niczym nie przeszkadza. Sztuka opowiada o twórczej rachunkowości, dziś nazywanej kreatywną księgowością. Ten spektakl pokazuje mechanizm władzy, jaką siłę dają pieniądze, a to istnieje niezależnie od epoki.

Czy widz znajdzie we "Władzy" aluzje do polskiej rzeczywistości?

- Nie, reżyser jest zachowawczy i nie robi aluzji do konkretnych osób. Publiczność jednak i bez tego śmieje się, reaguje na wiele tekstów. Jakby się zmieniła partia rządząca, też by się dobrze bawiła, bo przesłanie jest takie, że "Przecież mechanizm się nie zmienia, tylko ludzie".

Dlaczego nie zagrał Pan w tej sztuce? Wcześniej występował Pan w "Szkole żon" Moliera i reżyserował ją.

- Zagram też Radosta w "Ślubach panieńskich", chociaż po inscenizacji Jarzyny pewnie już nikt nie powinien robić tego spektaklu... Nie gram, bo nie powinienem grać w swoich sztukach. Nie jestem jeszcze na tym etapie, żebym musiał układać repertuar pod siebie. Zresztą tu nie było dla mnie roli, bo jedyna pasująca to Fouquet, a tę postać gra Janusz Gajos. To on wybrał tę sztukę na swój jubileusz 40-lecia pracy artystycznej.

Obejmując dyrekcję Teatru Narodowego, mówił Pan, że chciałby zrobić salon w elitarnej Warszawie. Udało się?

- Nie bardzo wiem, co to teraz są elity. Mam cztery sceny, różnorodne repertuarowo i estetycznie. Jedynym zadaniem dyrektora Teatru Narodowego jest ustawienie rusztowania, którym jest warsztat i zawodowstwo aktorów, na to wchodzą reżyserzy. Dyrektor nie powinien też dopuścić do namalowania bohomazu. Ma udostępnić publiczności literaturę światową w możliwie najlepszym wykonaniu. I to się udało.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji