Artykuły

Nowy SPAniały świat

"Lilla Weneda" w reż. Wiktora Rubina w Teatrze Wybrzeże w Gdańsku. Pisze Jarosław Zalesiński w Dzienniku Bałtyckim.

Uprzejmie donoszę, że "Lilia Weneda" w teatrze Wybrzeże jest sztuką szkodliwą i niepatriotyczną.

Juliusz Słowacki, nasz narodowy poeta, pisząc "Lilię Wenedę", chciał w polski naród tchnąć nowego ducha. Ani niewinna ofiara Lilii Wenedy - nauczał - ani poezja-harfa króla Derwida, ani mesjanistyczna misja chrześcijańskiego narodu nie dadzą nam wolności. Tylko krwawa ofiara sprawi, że w następnych pokoleniach przyjdzie "późnej zemsty czas" i polski naród zajmie godne siebie miejsce w historii.

Panowie Wiktor Rubin i Bartosz Frąckowiak, owszem pokazują na scenie podział na chrześcijańskich Lechitów, którzy najeżdżają na pogańskich Wenedów, ale przedstawiają ich jako Polaków współczesnych. To jeszcze można by zaakceptować. Wszystkie gazety piszą, że Polacy dzielą się na europejskich modernizatorów i bogoojczyźniany zaścianek, liberałów i wsteczników, Toruń i Łagiewniki, matki Polki oraz felietonistki "Wysokich Obcasów". Ale według panów Rubina i Frąckowiaka jedni od drugich niczym właściwie się nie różnią.

Aby to wykazać, panowie Rubin i Frąckowiak zbudowali na scenie atrakcyjny kurort SPA, z basenem, borowiną, solarium, chatą z Bali i piękną oceaniczno-alpejską fototapetą zamiast krajobrazu. W kurorcie tym Lechici opalają się (niektórzy nago!), piją drinki i grają na gitarach. Ich jedynym pragnieniem jest "słodkiego, miłego życia". Ale inni nie są od nich wcale lepsi! Król Derwid zamiast harfy ma MP3 i podryguje w takt muzyki. Święty Gwalbert zrzuca sutannę, ubiera biały garnitur, wyleguje się na leżaku albo opala się w solarium. Lilia Weneda najchętniej moczy nogi w basenie, a jak już ratuje ojca, to jakoś tak, bez przekonania.

Wszyscy aktorzy mówią bez zapału. Zamiast wielkiej bitwy Lechitów z Wenedami, mamy leniwą pogawędkę na leżakach. Zamiast scen poświęcenia i śmierci - jest kąpiel w borowinie, po której wszyscy biorą prysznic. Zamiast gromu na koniec - tylko głuchy mikrofon podstawiony gipsowej figurze Jezusa (z utrąconymi rękami!). I tak dalej.

Panowie Rubin i Frąckowiak bawią się tym jak grą komputerową. Kolejne akty to etapy, rozgrywane przez Rozę Wenedę. Tylko że w grach wygrywa ten, kto zdobywa najwięcej życia. A w tym przedstawieniu nic nie ożywa.

Na scenie tego samego teatru Wybrzeże grano też inną sztukę Juliusza Słowackiego - "Fanta$y". Reżyser Jan Klata wykazywał w niej, że obecna pogoń za pieniądzem niszczy narodowe więzi. Ale kończył sztukę obrazem jednoczącego nas - Polaków - zapalania świeczek w oknach po śmierci Naszego Umiłowanego Papieża. Panowie Rubin i Frąckowiak twierdzą, że zrobiliśmy się całkiem już bezideowi i że jednoczy nas co najwyżej chęć wygodnego życia.

I że taki naród, któremu o nic większego nie chodzi, dostanie się pod czyjś but. Bo Roza Weneda, która tu wszystkim kieruje, nosi mundur i solidne glany.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji