Artykuły

Amnezja nad wazą zupy

"Wyszedł z domu" w reż. Marka Fiedora w Teatrze Polskim w Poznaniu. Pisze Marta Kaźmierska w Gazecie Wyborczej - Poznań.

Bohaterowie spektaklu "Wyszedł z domu" doprowadzają się nawzajem do kontrolowanej furii. Ale żyć bez siebie nie mogą - jako członkowie rodziny są na siebie po prostu skazani.

Tego schematu nie zmienił ani upadający ustrój komunistyczny ani zbiorowy eksodus meblościanek do lamusa. Dramat "Wyszedł z domu" powstał w epoce Gomułki, jednak akcja spektaklu w reżyserii Marka Fiedora, rozgrywa się już w Polsce po 1989 r. Fiedor nie uległ mimo to pokusie upolitycznienia tekstu Tadeusza Różewicza, naszkicował jedynie współczesne fabularne tło.

Henryk (Piotr Kaźmierczak), ojciec i mąż, pewnego dnia traci pamięć. - Jestem szczęśliwy - wyznaje domownikom "głowa domu", odziana w szlafrok i kapcie, z twarzą zasłoniętą bandażem. Po chwili zawadiacko zabiera się do chrupania marchewki, jak Królik Bugs w kreskówce. Niezwykłe zachowanie Henryka jest wyzwaniem dla jego żony - Ewy (Zina Kerste). Kobieta robi wszystko, by mąż odzyskał pamięć, szlafrok zamienił na garnitur i wpasował się w codzienne trybiki. - Ja go jednak sprowadzę na ziemię, przyprowadzę za rękę jak dziecko, jak małego pieska ( ) gdzie był, gdzie założył rodzinę, gdzie żył, gdzie napaskudził - rzuca zdesperowana. - I będzie musiał powąchać, jak powącha, to sobie przypomni i zrozumie - przekonuje sama siebie.

Poczynaniom rodziców przyglądają się syn i córka. Para wykreowana przez Annę Walkowiak (Gizela) i Filipa Bobka (Beniamin) to ucieleśnienie stereotypu o współczesnym modelu dojrzewania. Duet wyrostków - ni to dzieci, ni dorosłych - żyje we własnym świecie, na koszt rodziców, których ma za dziwaków. Bohater Filipa Bobka najpierw popala coś zakazanego pod stołem a po chwili łapie szkolny plecaczek i z niewinną miną zarzuca go sobie na plecy. Za to Anna Walkowiak bez końca zajada się jogurtem i to w zasadzie wyczerpuje zakres jej scenicznych środków wyrazu. Aktorskim filarem tego spektaklu jest Zina Kerste. Nie tylko za sprawą konstrukcji tekstu, na scenie oglądamy przede wszystkim dramat jej bohaterki - już od pierwszych minut, czyli elektryzującego monologu samotnej żony w pustej kuchni.

Poukładany świat staje na głowie. Bełkot czwórki bohaterów osiąga apogeum podczas wspólnego obiadu: w ferworze chaotycznej rozmowy rodzina zaczyna opluwać się zupą pomidorową, a mąż i ojciec wymiotuje raz po raz do zlewu, jak dziecko, któremu właśnie ulało się mleko. Henryk jest jak biała karta: nie pamięta i nie chce pamiętać. Widzowie stają się świadkami rozpadu tej postaci. I chyba nikt nie ma wątpliwości, że cudu tym razem nie będzie.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji