Artykuły

Nie chcę spokoju

- Dobra dykcja, odpowiedni głos, to już są rzeczy drugorzędne. Co byłoby, gdybym był królem, mordercą, aniołem? - próba odpowiedzi na to pytanie to główne zadanie aktorskie - mówi KRZYSZTOF GLOBISZ, aktor Starego Teatru w Krakowie.

Krzysztof Globisz, jeden z najbardziej utalentowanych aktorów średniego pokolenia Wychowanek krakowskiej Wyższej Szkoły Teatralnej, obecnie jej profesor, dziekan wydziału aktorskiego. Bezpośrednio po studiach debiutował rolą Rossmana w "Ameryce" Kafki w reżyserii Jerzego Grzegorzewskiego, potem związał się z Starym Teatrem w Krakowie, gdzie odniósł największe sukcesy. Grał Sigismunda w "Życie jest snem", Semenkę w "Śnie srebrnym Salomei", Grabarza w "Grzebaniu" (wszystko w reżyserii Jerzego Jarockiego), Peer Gynta, Don Carlosa, Don Juana, a obecnie występuje w "Tartuffie" i "Sędziach". W Teatrze Narodowym wykreował postać księcia Konstantego. Sukcesu przysporzyły mu kreacje w "Krótkim filmie o zabijaniu" Krzysztofa ' Kieślowskiego i we "Wszystko, co najważniejsze" Roberta Glińskiego.

- Kiedy na scenę wchodzi Wielki Książę Konstanty z "Nocy Listopadowej", Natan z "Sędziów" czy Orgon z "Tartuffe'a", a na ekranie telewizyjnym pojawia się ojciec Góra, widz ma wrażenie intensywnego kontaktu, spotkania z Kimś.

Jak buduje pan swoje postaci?

- To jest praca nad tekstem - cały czas chodzę z egzemplarzami sztuki - to są setki rozmów z reżyserem, wysiłek, jak w przypadku kontrowersyjnego dominikanina ojca Góry, żeby przekaz był jak najbardziej komunikatywny, a zarazem celowy. Proces wcielania się w postać nie jest specjalnie skomplikowany. Pewne rzeczy już wiem, umiem grać, tak mi się przynajmniej wydaje, co nie znaczy, że uważam, że gram dobrze. Pozostaje kwestia nierozminięcia się z wyobrażeniami widza i skompletowania maksymalnej wiedzy o postaci.

Po zagraniu Makbeta w reżyserii Wajdy powiedział pan: "Jestem przekonany, że wszyscy nosimy w sobie Makbetów, Hamletów, Matkę Courage, takie archetypiczne role teatralne. Każdy człowiek ma w sobie pierwiastki tych wielkich teatralnych postaci, bo przecież one są zbudowane z naszych najważniejszych odczuć".

- Myślę, że człowiek na tym polega i tym się różni od papugi i konia - zaznaczam, kocham jedno i drugie - że jest w stanie wszystkiego dokonać. Chyba że sobie tę możliwość ogranicza

Co znaczy - ogranicza?

- Chce, żeby tylko jakiś wycinek życia był istotny: budzi się o szóstej, idzie do pracy na siódmą, wraca po lekturze gazety i odrobionych zajęciach, innymi słowy dba, żeby mieć spokój. Ja nie chcę spokoju. To znaczy - cierpię, gdy go nie mam, ale równocześnie wiem, że gdybym go osiągnął, czułbym się jeszcze gorzej.

Której postaci z bogatego repertuaru - wystąpił pan w około stu spektaklach na deskach teatru i stu w Teatrze Telewizji, nie wspominając o rolach filmowych - było w panu najmniej, której musiał pan głęboko w sobie szukać?

- Żadna nie brała się znikąd, spoza mnie. Chociaż... Była taka jedna, "Kaspar" Petera Handkego. Musiałem zagrać kogoś abstrakcyjnego, kogo nie ma i nie można go sobie wyobrazić. Dopiero próba wykreowania postaci stworzyła nową jakość. Bo, widzi pani, i Makbeta, i Natana, i księcia Konstantego można sobie wyobrazić na podstawie literatury.

Postać sceniczna budowana jest więc przede wszystkim na wyobraźni? Predyspozycje psychiczne mniej znaczą?

- Myślę, że głównie na wyobraźni. I że zawodem aktora jest grzebanie się w wyobraźni, penetracje "co by było, gdyby". Powtarzam za Stanisławskim to ważne słowo "gdyby"... W tym cała tajemnica Dobra dykcja, odpowiedni głos, to już są rzeczy drugorzędne. Co byłoby, gdybym był królem, mordercą, aniołem? - próba odpowiedzi na to pytanie to główne zadanie aktorskie.

Co następuje, gdy trzeba wyjść z roli? Zrzucić z siebie króla, mordercę, anioła? To trudne doświadczenie?

- Pozbawienie się emocji, napięcia, rozdygotania jest prawie niemożliwe, ale konieczne. W przeciwnym razie wpada się w aberracje, w alkohol, narkotyki. Trzeba znaleźć jakiś rodzaj zamiennika, skumulowaną energię rozładować choćby pracą fizyczną.

Nawet przy pana stażu i łatwości przechodzenia z roli do roli?

- Im dłużej uprawiam zawód aktora, tym, okazuje się, jest on dla mnie trudniejszy. Rośnie odpowiedzialność. Mam przecież świadomość, że ludzie przychodzą do teatru nie po to, żeby się napatrzeć, lecz żeby ocenić, nauczyć się, skrytykować, obrzydzić sobie to, co na scenie, lub w tym się zakochać. Zbliżają się święta wielkanocne, więc porównam tę sytuację do sceny z Barabaszem. Jego przekleństwem stało się to, że musiał patrzeć na śmierć Jezusa Takie właśnie napięcie zdarza się w poważnym teatrze. Jeśli ktoś przychodzi oglądać mnie w roli Makbeta, musi wiedzieć, że będzie to doświadczenie bolesne i kosztowne, i że zostanie przeze mnie rozliczony. W jaki sposób? Bo, być może, on, który patrzył i podglądał, będzie się czuł skrępowany, zawstydzony, rozwścieczony.

Czy równie poważnie i odpowiedzialnie traktują przyszły zawód pana podopieczni, studenci krakowskiej Wyższej Szkoły Teatralnej?

- Nie wszyscy podzielają mój punkt widzenia Niektórzy nastawiają się na karierę serialową - to normalne, nie upatrywałbym w takiej postawie niczego złego - i moje rady nie zawsze są skuteczne. Rozumiem ich tym lepiej, że sam

za chwilę jadę do Warszawy, żeby zagrać w serialu. Nie będę wtedy myślał o składanej ofierze.

Podjąłby się pan nauczenia roli kogoś, kto nie jest aktorem?

- Oczywiście. Właśnie w Opolu miałem taki incydent, w areszcie. Konsultowałem z więźniami pracę z "Hamletem". Była to oczywiście mordęga, ale i świetne wyzwanie.

Krąży o panu opinia: "Zawsze stara się, by postaci miały w sobie ludzkie ciepło, niezależnie od tego, czy są to anioły czy potwory".

- I znowu kłania się syndrom Barabasza, jakim go widzi w swojej powieści Per Lagerqvist. Złoczyńcy, który po uwolnieniu nie uciekł, lecz swoją traumę przeżył do końca

Anioł, nawet lekko podupadły, jak ten z filmu "Anioł w Krakowie", za którego otrzymał pan Złotą Maskę przyznawaną najbardziej lubianemu krakowskiemu aktorowi, to trudniejsze wyzwanie niż, powiedzmy, zły Billy z "Eukaliptusa"?

- Cały cymes tej historii polega na tym, że oba filmy robiłem równolegle. Z jednej strony grałem Anioła, postać, która do dzisiaj przysparza mi przyjemności, choćby podczas tej rozmowy, z drugiej - zwyrodniałego mordercę. W tym przykładzie jest prawda o mnie jako o aktorze - jestem więc taki i taki.

Więc spytam inaczej: jakie postaci woli pan grać - pozytywne czy negatywne?

- To nie ma żadnego związku z wolą, to kwestia sensu. Jeżeli postać rozumiem, nie ma dla mnie znaczenia, czy gram kogoś dobrego czy złego. Rzecz w tym, by to, co z tego ma wyniknąć, miało jakieś przesłanie, było przetłumaczalne na dobro lub zło.

Podobno pan, ulubieniec najlepszych polskich reżyserów, laureat bodaj czternastu nagród teatralnych, miał tremę podczas pracy z Jerzym Jarockim?

- Powiem więcej: mam ją do dzisiaj i kiedy do niego dzwonię, zaczynam się jąkać, ponieważ uważam, że bez niego, bez Grzegorzewskiego, Grotowskiego, Swinarskiego, Kantora polski teatr, ten, którego zaledwie dotknąłem, na pewno by nie zaistniał.

Zawodowa uczciwość - mówi o panu Anna Polony. Inne osoby z pańskiego kręgu podkreślają, że na Globiszu można polegać jak na Zawiszy. To między innymi dlatego zaproponowano panu czytanie Tryptyku Rzymskiego na płycie dołączonej do pierwszego wydania papieskiego utworu?

- Mam pełną satysfakcję, że miałem ten honor jako pierwszy, bo w filmie wchodzącym właśnie na ekrany lektorem jest Krzysztof Kolberger, któremu, nawiasem mówiąc, szczególnie to się należało. Jestem dumny, że jednak mnie dosyłano kolejne teksty, fragmenty przez Jana Pawła II poprawione czy zmienione. Myślę, że była w tym i Opatrzność, i przypadek. Opatrzność - tego nie chciałbym komentować, przypadek... Dwóch innych aktorów, również wytypowanych do czytania, przebywało akurat u papieża w Watykanie. Ostatecznie zadecydował kardynał Franciszek Macharski.

Pana stan rodzinny: żona -niepracująca, dwóch synów. Proszę o komentarz...

- Po prostu mam dwójkę fantastycznych chłopców, którzy więcej już wiedzą o życiu niż ja, i cudowną żonę, która doprowadziła do tego, że są już samodzielni, mimo że jeden ma dziesięć lat, a drugi osiemnaście.

Stan posiadania? Jeżeli dobrze pamiętam, wynajmuje pan stumetrowe mieszkanie w Krakowie i posiada dom na wsi.

- Niech policzę: jeden pokój, drugi, trzeci... Rzeczywiście będzie tego ze sto merów, a na wsi taki mały domek.

Podobno skwapliwie korzysta pan z każdej okazji, by do niego wyskoczyć?

- Cierpię, kiedy w nim nie jestem, a więc często, bo wolne mam tylko w wakacje albo, zdarza się, w weekendy i poniedziałki. Kopytówka to mała wieś, żaden kurort. Cudowni sąsiedzi, żadnych atrakcji poza tym, że na moim polu w XVII wieku pojawiła się Matka Boska, nazywana obecnie Matką Boską Kalwaryjską. Od jednego z chłopów dowiedziałem się, że na terytorium, które kupiłem, stał dwór, który potem się spalił, a w nim wisiał obraz, który zaczął krwawić. Są to rzeczy udokumentowane, Ojciec św. także mówił, że Matka Boska z Kalwarii pochodzi z Kopytówki. Jestem z tego powodu bardzo dumny.

Niedogodność polega jednak na tym, że po polu zamiast chodzić, trzeba stąpać?

- Nic podobnego. Chodzimy swobodnie i szukamy szczątków dworu. Traktujemy rzecz bardzo pragmatycznie.

Podobno codziennie można pana spotkać z psem na wałach wiślanych albo w pobliżu Kopca Kościuszki?

- Z owczarkiem niemieckim, osieroconym przez przyjaciółkę, cocker-spanielicę Agatę. Po jej odejściu Bobo jest samotny, pozostała mu walka z kotem. A na Kopcu codziennie oglądam żółtą łąkę żonkili. O tej porze roku to najpiękniejszy widok, jaki można sobie wymarzyć.

Odbieramy pana jako krakusa całą gębą, niemal całe zawodowe życie związanego ze Starym Teatrem, tymczasem w biografii Krzysztofa Globisza wyraźnie zostało napisane: urodzony w Siemianowicach Śląskich.

- Jestem Ślązakiem i jestem z tego bardzo dumny. Z Katowic wyjechałem, kiedy przyjęto mnie do szkoły teatralnej. Miałem wtedy osiemnaście lat. Kocham tamte tereny, ale zważywszy, że w styczniu ukończyłem pięćdziesiątkę, więcej życia spędziłem w Krakowie.

Jakie oczekiwania ma pan wobec życia?

- Wierzę, że spotka mnie jeszcze coś niezwykłego. Że będzie mi tak dobrze jak do tej pory, a może jeszcze lepiej. Nie marzę o lepszym samochodzie, większym domu czy kolejnej dużej roli. Gdybym bardzo pragnął, to wszystko mógłbym osiągnąć. Tak naprawdę zależy mi przede wszystkim na tym, by nikomu nie wyrządzić krzywdy.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji