Artykuły

"Czterdziestolatek" mnie trochę przytłoczył

- Chodziłem do szkoły usytuowanej tuż przy kawiarni, w której siedzieli aktorzy. I ja im zazdrościłem. Bo oni byli bardzo dobrze ubrani. Popijali sobie kawkę, jakiś likierek czy koniaczek. Myślałem wtedy: - No to ja też tak muszę - mówi ANDRZEJ KOPICZYŃSKI, aktor Teatru Kwadrat w Warszawie.

RYSZARDA WOJCIECHOWSKA: "Czterdziestolatkiem" chyba zostanie pan już na zawsze.

ANDRZEJ KOPICZYŃSKI: Oczywiście, że zostanę. Nie ma rady. Telewizja dość często powtarza ten serial. Pamiętam, że jego scenariusz bardzo mi się podobał. Wcześniej grywałem duże, dramatyczne role, więc praca w serialu komediowym była dla mnie wyzwaniem. Ale w życiu nie myślałem, że to będzie tak popularny. Zresztą nigdy nie przyjmowałem roli tylko dlatego, żeby być popularnym. I może dlatego "Czterdziestolatek" mnie trochę przytłoczył.

RW: W jaki sposób?

AK: Już po emisji serialu miałem propozycje grania w poważniejszych filmach. Nawet dostałem scenariusze do przeczytania. I w ostatniej chwili słyszałem: Ale pan się jednak za bardzo kojarzy z "Czterdziestolatkiem". Zresztą tak było u Adasia Hanuszkiewicza w teatrze. Graliśmy "Wesele". Ja w roli Nosa. Świece, nastrój. Wchodzę, a na widowni słychać szept: Karwowski, Karwowski. Adam w przerwie poprosił mnie do siebie, mówiąc: Wiesz, to poważny teatr. Muszę pomyśleć dla ciebie o komedii. I ja mu wtedy powiedziałem: Adasiu, mnie już od jutra nie ma w tym teatrze. Odszedłem do Dudka Dziewońskiego.

RW : Mimo tych skarg uważam, że pan ma niebywałe szczęście. Dla pana czas się zatrzymał...

AK : To jest pewien plus. Podobnie jak plusem były ułatwienia związane z popularnością. Dziwi mnie tylko jedna rzecz. Teraz tylu młodych aktorów gra w różnych serialach i oni wcale się nie kojarzą ludziom z granymi przez siebie postaciami. Jak to jest?

RW : Bo tych seriali jest dużo. Widz się nie zdąży przyzwyczaić. Ale wróćmy do tych ulg i ułatwień.

AK: Z milicją nie miałem nieprzyjemności. Nigdy mnie nie ukarali. Kiedy stałem pokornie w kolejce po mięso, to panie zza lady wołały: Niech pan podejdzie. A ja na to: W życiu, przecież mnie zamordują. Bo to były czasy gigantycznych kolejek. I mimo że ludzie z kolejki mnie zachęcali, żebym podszedł, to ja stałem jak wszyscy.

RW : A nikt nie chciał, na przykład, nazwać Dworca Centralnego imieniem "Czterdziestolatka"?

AK: Proszę pani, gorzej. Kiedy poszły słuchy, że będą rozbierać ten dworzec, to zadzwonili do mnie dziennikarze z dwóch gazet z pytaniem co ja na to, że dworzec chcą rozebrać? A ja mówię: Dlaczego państwo do mnie dzwonicie? Przecież pan go budował - usłyszałem. To samo jest z Trasą Łazienkowską. Ja Centralnego unikam jak ognia. Chodzę dookoła. Żeby nie słyszeć: Co pan zrobił z tym dworcem, niech pan popatrzy, co się z nim dzieje. Tak jest przez cały czas.

RW : Podobno udało się panu rzucić palenie.

AK: To są ohydne plotki (śmiech). Nie rzuciłem. Kiedyś próbowałem, ale po paru dniach dochodziłem do wniosku, że to bez sensu. Sprawia mi to przyjemność. Na szczęście nic mi w związku z tym nie dolega. Co roku mamy obowiązkowe badania lekarskie. I wszyscy na ogół dostają glejt na rok. A pani, która mnie badała stwierdziła, że płuca mam jak u dziecka i dała mi na trzy lata. To sprawa genetyki.

RW : Czyli nałogowi zostaje pan wierny.

AK : Wszystkiego mam się wyrzekać?

RW : A czego trzeba się wyrzekać?

AK : Niech pani trochę pomyśli...

RW : Ale ja nie jestem "Czterdziestolatkiem", więc skąd mam wiedzieć.

AK : No dobrze, mówią tak - należy unikać alkoholu, nie palić. To wszystko są zakazy. Ale ja uważam, że sprawę palenia powinno się oddać do trybunału w Strasburgu. Miliony ludzi, którzy palą, nie mają żadnych praw. Wyrzuca się ich na ulicę. Tu trzeba zrobić jak w Londynie na lotnisku, na przykład. Jest specjalna, duża kabina, absolutnie szczelna, z ogromnym wywietrznikiem. Tymczasem u nas ludzie stoją pod biurami, na ulicy, zziębnięci. To nieludzkie.

RW : Aktor jest w takiej szczęśliwej sytuacji, że jak nie chce iść na emeryturę, to nie idzie.

AK : Ja zawsze powtarzam - dopóki się słyszy, widzi i chodzi, to można pracować.

RW: I jeszcze czegoś trzeba do tego zawodu, poza tym że się widzi, słyszy i chodzi?

AK : Pasji. Jak zawsze. Nie wiem, jak to będzie z czasem. Czy ta pasja nie zacznie słabnąć. Ale na razie nie słabnie.

RW : Pamięć u aktora, po tylu latach grania, musi być ostra jak żyletka.

AK : Tak, ale nie u wszystkich. Ja mam to szczęście, że na pamięć nie narzekam. Wystarczy powiedzieć, że mam teraz w głowie cztery duże sztuki. Więc siedzi w niej sporo. A szczególnie trudna jest sztuka dwuosobowa. Inaczej się gra mając zaplecze w osobach wielu kolegów. Ktoś wejdzie, wyjdzie, coś powie, są scenki. Jest lżej. A my ostatnio gramy z Markiem Siudymem w sztuce dwuosobowej, przez godzinę dwadzieścia minut non stop przy bardzo trudnym tekście. Trema jest zawsze i strach - a nuż zabraknie tego jednego słowa.

RW : To był zawsze zawód wykonywany z pasją? Czy może w nim jest trochę rzemiosła?

AK: Ależ w nim jest trochę rzemiosła. Trudno powiedzieć, że nie. Ale póki się żyje... Są jakieś momenty załamania. A to rola nie leży, a to stosunki w teatrze bywają nie najlepsze. Ale mój obecny teatr, Kwadrat, jest takim rodzinnym, małym domkiem, w którym wszyscy się dobrze czują.

RW : Ile by pan zrobił dla roli?

AK : Ten zawód nie był moim wymarzonym. Poszedłem do szkoły teatralnej z dość prozaicznych względów. Mieszkaliśmy we Wrocławiu, ojciec uciekł z ubecji, schował się w szpitalu zakaźnym. W domu oprócz mnie mieszkało jeszcze dwoje rodzeństwa. Było bardzo ciężko. Chodziłem do szkoły usytuowanej tuż przy kawiarni, w której siedzieli aktorzy. I ja im zazdrościłem. Bo oni byli bardzo dobrze ubrani. Popijali sobie kawkę, jakiś likierek czy koniaczek. Myślałem wtedy: - No to ja też tak muszę. Trafiłem do teatrzyku amatorskiego przy Lidze Kobiet. Tam zagrałem "Fircyka w zalotach". A potem dostałem się do szkoły teatralnej przy pierwszym podejściu. Za to wyrzucali mnie trzykrotnie z tej szkoły za brak zdolności.

RW : I wracał pan?

AK : Było inaczej. Zawsze był taki dyżurny, który podsłuchiwał sesje. I to on przychodził, mówiąc: Wyrzucili cię. To ja się pakowałem. Za chwilę wracał, mówiąc: Nie, znów cię przyjęli. I tak było trzy razy. Ale na drugim roku miałem już stypendium artystyczne. To zabawne.

RW: Był pan zdolny inaczej?

AK: Że niby kocha inaczej? Też nie (śmiech). Nie można z góry powiedzieć, że ktoś jest niezdolny. Każdy ma inną wrażliwość. Ja zawsze byłem bardzo nieśmiały. I przełamanie tej nieśmiałości na zajęciach w szkole było rodzajem ekshibicjonizmu. Trzeba się było obnażyć. A nie każdy to potrafił od razu. Zdarzają się tak zwani geniusze. Ale tak się dziwnie składa, że oni gdzieś potem przepadają. A mnie się udało tę szkołę dobrze skończyć.

***

Andrzej Kopiczyński urodził się 15 kwietnia 1934 r w Międzyrzecu Podlaskim jako najmłodszy z trójki rodzeństwa. W 1958 r. ukończył Państwową Wyższą Szkołę Teatralną w Łodzi. Występował na deskach teatrów w Olsztynie, Bydgoszczy, Koszalinie, Szczecinie i Warszawie. Obecnie gra w warszawskim Teatrze Kwadrat. Olbrzymią popularność przyniosła mu główna rola w serialu telewizyjnym "Czterdziestolatek" (1974 r.), gdzie zagrał inżyniera Stefana Karwowskiego. W 1993 r. została nakręcona druga część serialu - "Czterdziestolatek. 20 lat później". Rola Karwowskiego nie była jego jedyną główną rolą w serialu - wcielił się również w Mikołaja Kopernika w nakręconym w 1972 r. odcinkowym filmie telewizyjnym "Kopernik". Ostatnio mogliśmy oglądać go na małym ekranie w serialu "Lokatorzy" (Roman Zagórny) oraz "Ogniem i mieczem". Aktor był czterokrotnie żonaty, obecnie jest mężem Moniki Dzienisiewicz, pierwszej żony Daniela Olbrychskiego. Ma córkę Katarzynę.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji