Pomnikowanie Gombrowicza
Gombrowicz był intelektualnym objawieniem 40 lat temu, gdy drukowała go Kultura paryska. 30 lat temu, gdy wchodził - poprzez teatr! - w szerszy obieg. 20 lat temu, gdy ukazało się wydanie krajowe. Mówiło się wtedy Gombrowiczem; ten kod, powszechnie rozumiany, miał moc dynamitu. Skutecznie rozsadzał elementy tradycyjnej kultury - paternalizm, zadęcie, niewolę szablonów, belferskość. Dziś Gombrowiczowskie bomby rozrywają się poniekąd w pustce - o współczesnej recepcji utworów Witolda Gombrowicza pisze Jacek Sieradzki w Przekroju.
Dlaczego go kochamy? Bo Wielkim Pisarzem był! Nieroby, nieuki, mówię wam przecież spokojnie, wbijcie to sobie dobrze w głowy - a więc jeszcze raz powtórzę, proszę panów: wielki pisarz, Witold Gombrowicz, wielki pisarz, kochamy Witolda Gombrowicza i zachwycamy się jego utworami, gdyż był on wielkim pisarzem. Proszę zapisać sobie temat wypracowania domowego: Dlaczego w utworach wielkiego pisarza, Witolda Gombrowicza, mieszka nieśmiertelne piękno, które zachwyt wzbudza? Tak nauczał belfer Bladaczka na lekcji w Ferdydurke. Co prawda nie o Gombrowiczu, lecz o Słowackim. Czy jednak natchnione belfrowanie nie jest dokładnie tym, co nam się szykuje jako rezultat Roku Gombrowiczowskiego?
Zalewają nas powodzie związane z Jubilatem. W literaturze nawałnica (gigantyczna sesja wiosenna w Krakowie) chyba już przeszła. W teatrze mieliśmy dwa spore wylewy - tygodniowy (29 lipca - 4 sierpnia) festyn w Gdyni między rocznicą wypłynięcia pisarza do Argentyny a stuleciem urodzin, organizowany przez Teatr imienia Gombrowicza, oraz lipcowe Spotkania Gombrowiczowskie w Warszawie pod egidą Centrum Edukacyjno-Kulturalnego Łowicka. Imprezy były pomysłowe, dowcipne, poobrastane happeningami. Miały jeden mankament - prezentowane w nich przedsięwzięcia niewiele wnosiły nowego, jeszcze mniej prowokowały. To zresztą podstawowy kłopot z pisarzem w odświętnym dlań roku.
BOMBY W PUSTCE
Gombrowicz był intelektualnym objawieniem 40 lat temu, gdy drukowała go Kultura paryska. 30 lat temu, gdy wchodził - poprzez teatr! - w szerszy obieg. 20 lat temu, gdy ukazało się wydanie krajowe. Mówiło się wtedy Gombrowiczem; ten kod, powszechnie rozumiany, miał moc dynamitu. Skutecznie rozsadzał elementy tradycyjnej kultury - paternalizm, zadęcie, niewolę szablonów, belferskość.
Dziś Gombrowiczowskie bomby rozrywają się poniekąd w pustce. Jakie znaczenie ma żądanie bycia człowiekiem, a dopiero później Polakiem z Trans-Atlantyku, kiedy niewola bycia Polakiem (rozumiana jako niewola stereotypu) daje się zauważyć najwyżej w ryku stadionów i kampanii wyborczych?
Jakie ma powaby kościół ludzko-ludzki ze Ślubu, kiedy uczestnictwo w Kościele Boskim sprowadza się do odbębniania niedzielnych spacerów na mszę? Co ma bawić młodych czytelników Ferdydurke w wykładzie Bladaczki, jeśli każdy belfer, który by dziś taką metodą uczył, oberwałby teczką przez łeb?
Dotychczasowy zasób kulturowych i obyczajowych sztywności uważanych przez pisarza za źródło zniewolenia umysłów ustąpił dziś placu przede wszystkim frazeologii związanej z kulturą masową i wszechwładzą mediów. Trzeba by mieć rewelatorską koncepcję sceniczną, by Gombrowiczowskie opieranie się wszelkim myślowym chomątom podpiąć pod te nowe zagrożenia. Takie rzeczy nie rodzą się jednak na kamieniu.
KLASYCZNY I OSWOJONY
W efekcie Gombrowicz przedwcześnie sklasyczniał: grają go nawet nieduże sceny, w >>nowoczesnej<< poetyce, wciąż atrakcyjnej dla niespecjalistów. Spektakle bywają odkrywcze w niuansach interpretacyjnych, choć emocjonalnie nader chłodne. Przykładem Błądzenie Jarockiego w Narodowym (na zdjęciu scena ze spektaklu), rozprawa zakrojona na uniwersyteckie seminarium, ale na scenie w czwartej godzinie nużąca.
Żywotna też bywa pokusa sprowadzania prowokatora na oswojone łączki. Uległ jej swego czasu Grzegorz Jarzyna, wystawiając w krakowskim Starym Iwonę... efektownie i pięknie, ale wobec pierwowzoru nielojalnie - Iwona, babsztyl budzący najgorsze myśli otoczenia, zmieniła się w piękność żądną miłości, zaszczutą przez zazdrosny dwór. Zamiast myślowego eksperymentu - melodramat! W podobnej intencji Zbigniew Lisowski w Zielonej Górze skojarzył ten i tekst ze Świętem wiosny Strawińskiego. Nieruchawa Cimcirymci została wiotką tancerką... Jan Jakub Kolski w filmowej Pornografii też przydał manipulatorowi Fryderykowi bardzo konkretną motywację: obozową traumę. Jakby interpretatorzy marzyli tylko o tym, żeby wyabstrahowany mechanizm międzyludzki - oryginalny właśnie w swojej modelowości! - zatrzasnąć w psychologiczne banały.
POWRÓT PANA W.G.
Mamy więc Gombrowicza porządnego i Gombrowicza upupianego. Choć młody klasyk i tak ma lepiej niż koledzy z pomników, którymi się pies z kulawą nogą nie interesuje. A jednak uczestnicząc w uroczystości nadania jednemu z gdyńskich placów imienia Witolda Gombrowicza i płynąc na przejażdżkę statkiem Szkoły Morskiej udającym transatlantyk Chrobry sprzed 65 lat, nie mogłem oprzeć się myśli, że wolałbym zobaczyć inny obrazek: oto statek dobija do nabrzeża, wysiada zeń samotny pan w niemodnym kapeluszu, gotów jak niegdyś trzasnąć piórem w cały ten kram...
Ech, marzenia". Jacek Sieradzki
BAL NA ZAMKU HIMALAJ
"W stulecie urodzin naszego Geniusza pozwoliliśmy sobie zainsynuować wytworne Przyjęcie z Tańcami na salonach operetkowego księstwa Himalaj, hosanna na wysokościach. Zaproszenia otrzymali Szczególnie Zasłużeni
CESARZ - Jerzy Jarocki.
Władczy gest znamionujący żelazną wolę, paraliżujące spojrzenie spod okularów. Ślub wprowadził na sceny prawie pół wieku temu i w amatorskim teatrze STG w Gliwicach. Później realizował go ponad 10-krotnie, aż po kongenialną interpretację w Starym Teatrze (1991). Nad Błądzeniem (2004), stanowiącym summę jego przemyśleń o G., pracował dwa lata w różnych warszawskich teatrach, chwilami doprowadzając aktorów do ciężkiej prostracji. Najjaśniejszy Pan Domu.
FIOR - Jerzy Grzegorzewski.
Ekscentryczny, małomówny, o przenikliwym spojrzeniu i niedoścignionej wyobraźni. Brawurowo przepuścił Ślub przez nadrealizm, podwajając głównego bohatera i czyniąc rodziców młodszymi od potomka. W Operetce nie przejął się podmuchami wiatru historii, bardziej zaniepokoił go barbarzyński wrzask kryjący się pod marzeniami o wiecznie młodej nagości. Ten wrzask, jak się zdaje, wciąż nie daje mu spać.
KSIĄŻĘ - Andrzej Seweryn.
Dystyngowany, błyskotliwy, z manierami dyplomaty. Takoż z duszą ambasadora W.G. na dystrykt francuski - zagrał żabojadom Henryka ze Ślubu, czytał Dziennik. W porę się zorientował, że ta ostatnia lektura dużo bardziej przyda się dziś rodakom.
SZAMBELAN - Mikołaj Grabowski.
Pokorny (- Ja na kolana padłem) i przekorny jak bohater Trans-Atlantyku. Od G. wziął i rzecz bezcenną - poręczny język sceniczny. Kluczem tym otwierał najróżniejsze szkatułki literackie, czasem z wielkim powodzeniem (sarmatyzm), czasem z gorszym (romantyzm). Imponująco wierny. Dziś zrozpaczony, gdy okazało się, że j publicystyka G., nawet płynąca z ust najlepszych aktorów Starego Teatru, nie podnosi już jak dawniej temperatury sali.
HRABIA - Waldemar Śmigasiewicz.
Strój zdobywcy. Uparty w odkrywaniu na nowo tego samego, powtarza teksty G. na rozmaitych j scenach. Przyznać trzeba - nie mechanicznie. Tu inaczej oświetli tekst, tam przesunie akcenty, ówdzie zmieni punkt widzenia. Rezultaty bywają raz zachwycające (Ślub z Koszalina czy Hulajgęba według Ferdydurke w krakowskiej Bagateli), raz niekoniecznie, gdy przesadza w karykaturze. Błaznuje, a widownia wzrusza ramionami.
BARON - Andrzej Pawłowski:
Strój myśliwski. Z dumą pokazuje swe najwspanialsze trofeum - inscenizację Pornografii sprzed w Ateneum. Później z celnością było gorzej. Ostatnio, jak wieść niesie: przygotował w Olsztynie Ślub będący streszczeniem powojennej historii Polski aż po Okrągły Stół. Można by od razu proklamować G. wieszczem; niestety, spektakl rzadko gości na afiszu i trudno zweryfikować trafność strzału.
MARKIZA - Julia Wernio.
Dama. W swoich włościach, Teatrze Miejskim w Gdyni, założyła ośrodek kultu G. Ostatnio zarządziła czytanie Dziennika na bałtyckiej plaży. Całego, dzień i noc. Ponoć tak wyrobionych intelektualnie mew jak te w Gdyni Orłowo nie ma dziś na całym Bałtyku.
PREZES - Adam Kopciuszewski.
Jak to prezes - jowialny, łysawy. W swoim Teatrze Zagłębia w Sosnowcu wstawił na afisz wszyst sztuki G. plus Ferdydurke; nikt z kolegów dyrektorów nie mógłby się takim wyczynem pochwalić. Inscenizacje były przyjazne i komu katywne, bez udawania awangardy, głównie edukacyjne. Która to lekcja i większym ośrodkom by się przydała. Przy okazji zagrał jednego z lepszych Pijaków w dziejach Ślubu, inteligentnego i smutnego kapłana niskich uczuć.
HUFNAGIEL - Krzysztof Majchrzak.
Łże-hrabia, cynik, burzyciel i jazzman. Występuje na koncertach, podczas których na przemian gra na fortepianie i czyta fragmenty Dziennika. Złośliwi twierdzą, że gdyby były to bajki Janiny Porazińskiej, skutek byłby ten sam.
ZŁODZIEJASZKI - Janusz Opryński & Witold Mazurkiewicz
Ta para wisusów z lubelskich teatrów alternatywnych ukradła Ferdydurke, rozpisała powieść na czterech aktorów i gra ją po całym świecie z wielkim sukcesem. Myśl G. jest tam mocno osadzona w cielesnej fizjologii, chwilami paskudnej, ale skutecznie przemieniającej literacki wywód w niegłupie widowisko.
O bal, więc bal, ach bal, o bal!
Niech każdy swoje sobie śni,
Aż przyjdzie mistrz, wykuje mistrz
Ze snów tych posąg przyszłych dni.
Zapraszał Podkomorzy Sieradzki