Artykuły

POŻEGNANIE. Mieczysław Wojnicki (10.09.1919 -13.01.2007)

Ciepły, przyjemny tembr głosu, talent, kultura, urok osobisty, a także piękne warunki zewnętrzne utorowały mu drogę do serc publiczności. Stał się jej ulubieńcem. Pierwszym amantem Operetki Warszawskiej. Wielbiły go tłumy. Szalały za nim kobiety, a kiedy pojawiał się na scenie, ich serca biły mocniej. Urodził się w Częstochowie, młodość spędził w Wilnie. Ukończył studia aktorskie, a także muzyczne, ucząc się gry na skrzypcach. Naukę śpiewu pobierał w klasie profesora Ludwiga, ojca znakomitej aktorki Barbary Ludwiżanki. Debiutował w roku 1944 rolą Villona w "Królu włóczęgów" Frimla w Teatrze Polskim w Wilnie. Z Wilna zawędrował do Białegostoku gdzie grał w teatrze dramatycznym. Po wojnie, w roku 1945 jeden telefon Zygmunta Wojciechowskiego, ówczesnego dyrektora Opery Poznańskiej, spowodował, ze opuścił Białystok i znalazł się w Poznaniu, aby objąć rolę Camille'a de Rosillon w "Wesołej wdówce" Franza Lehara. Na przygotowanie miał zaledwie osiem dni. Wziął się w garść, pracował bez wytchnienia i odniósł ogromny sukces. Podobał się dyrekcji i publiczności. Potem jeszcze na tej scenie zaśpiewał partię księcia Son Chong w "Krainie uśmiechu" i Damazego w "Strasznym dworze" Stanisława Moniuszki u boku wielkiej Ewy Bandrowskiej-Turskiej. Na innej poznańskiej scenie w Teatrze Nowym u dyr. Zbigniewa Szczerbowskiego zagrał Edwina w "Księżniczce Czardasza" Emmericha Kalmmana" oraz Feliksa w "Jadzi wdowie" Ryszarda Ruszkowskiego. W roku 1949 występował w Łodzi, w Teatrze "Osa", a zaraz potem przyjechał do Warszawy na zaproszenie Juliana Tuwima, Mariana Mellera i Jerzego Macierakowskiego do Teatru Nowego. W roku 1951 grał Freda z wielką Ireną Eichlerówną jako Elizą w "Pigmalionie" Bernarda Shawa w reżyserii Stanisława Daczyńskiego i z jego udziałem w roli Higginsa. Następną rolą Mietka był Porucznik w "Damach i huzarach" Aleksandra Fredry, gdzie miał zaszczyt grać z kolejną wielką artystką Mieczysławą Ćwiklińską, a także z legendarną gwiazdą operetki warszawskiej Lucyną Messal. Teatr Nowy mający w podtytule nazwę "Scena komediowo-muzyczna" przygotowywał różnego rodzaju spektakle. W głośnej i niezłej operetce radzieckiej Izaaka Dunajewskiego "Swobodny wiatr" śpiewał partię Marka i spotkał się po raz pierwszy na scenie z wielką gwiazdą polskiego kina Tolą Mąnkiewiczówną. Potem dla odmiany grał w Szekspirowskim "Śnie nocy letniej" Oberona, a w roku 1953 Almavivę w "Cyruliku sewilskim" Beaumarchais'go z Ludwikiem Sempolińskim i Tolą Mąnkiewiczówną. W następnym roku Teatr Nowy przymierzał się już do zmiany profilu, aby stać się Operetką Warszawską. Na tę okoliczność przygotowano "Domek trzech dziewcząt" Franciszka Schuberta za dyrekcji Tadeusza Bursztynowicza w reżyserii Zbigniewa Sawana. Mietek zagrał w tej operetce Barona Schobera. W roku 1955 już pod oficjalnym szyldem Operetki Warszawskiej przy ul. Puławskiej wystawiono "Noc w Wenecji" Johanna Straussa z jego udziałem w roli Guido.

Następne role operetkowe Wojnickiego, który miał już swoją publiczność i ogromną liczbę wielbicieli, jak się wtedy mówiło, to Raul de Gardefeu w "Życiu paryskim" J. Offenbacha, Rene w "Cnotliwej Zuzannie" J.Gilberta, w reżyserii i z udziałem wielkiej diwy operetkowej Beaty Artemskiej. Dalej Parys w "Pięknej Helenie" Offenbacha, Aleksander w "Fajerwerku" Burkharda, Eisenstein w "Zemście nietoperza" J. Straussa i Pluton w "Orfeuszu w piekle" w roku 1960. Kiedy Operetka Warszawska przeniosła się z ul. Puławskiej na ul. Nowogrodzką do sali "Roma" i zajęła to miejsce po Operze Warszawskiej, która z kolei przeniosła się na plac Teatralny do odbudowanego Teatru Wielkiego, Mieczysław Wojnicki zaśpiewał partię Daniłły w "Wesołej wdówce" Franciszka Lehara. Śpiewał także w operetkach współczesnych polskich kompozytorów - w "Loży królewskiej" Tadeusza Dobrzańskiego, w "Miłości szejka" Mariana Lidy, w "Trzech muszkieterach" Romana Czubatego, gdzie wcielił się w postać Króla Ludwika XIII. W roku 1971 zaśpiewał znowu Eisensteina w "Zemście nietoperza", a w 1976 sierżanta Malone'a w operetce Frimla "Rose-Marie". W roku 1995 oglądaliśmy go na Nowogrodzkiej w "Baronie Cygańskim" Johanna Straussa śpiewającego partię Comero. 8 października 1999 roku na scenie Teatru Muzycznego "Roma" za dyrekcji Bogusława Kaczyńskiego świętował swoje 55-lecie pracy artystycznej i 80-lecie urodzin. Z tej okazji wręczono mu Złotą Płytę. Wyglądał jak młody Bóg, był w znakomitej formie, jakby czas stanął w miejscu. Jego głos brzmiał tak pięknie jak na początku kariery. Kiedy zaśpiewał słynną arię Daniłły z "Wesołej wdówki", zgromadzona na widowni publiczność powstała z miejsc i zgotowała mu długo niemilknącą owację. Był wzruszony i szczęśliwy.

W swojej karierze przemierzył kawał świata. Występował gościnnie z różnymi zespołami we wszystkich niemal krajach Europy, a także w Stanach Zjednoczonych, Kanadzie, Australii i w Związku Radzieckim. Wszędzie przyjmowano go entuzjastycznie. Dodatkową popularność zdobył, śpiewając szlagierowe piosenki, które nuciła cała Polska - "Nie dla mnie sznur samochodów", "Jabłuszko pełne snu" i "Kaczuszki". Pozostawił po sobie liczne nagrania radiowe i płyty z ariami operetkowymi oraz piosenkami, które stały się szlagierami. Dziwne, że nie zainteresował się nim Film Polski. Tylko na początku swojej kariery zagrał niewielką rolę w "Mieście nieujarzmionym" z Janem Kurnakowiczem. Występował na estradzie, w "Podwieczorku przy mikrofonie" i w kabarecie.

Z Mieciem znaliśmy się od dawna. Poznaliśmy się w Teatrze Nowym w latach 50. Zaraz po wojnie nie było nas tak wielu jak dzisiaj. Przyjaźniliśmy się i byliśmy sobie bliscy. Był czarującym kolegą. Serdecznym i życzliwym. Jego pierwszą żoną była znakomita śpiewaczka Krysia Kostalówna. Drugą śliczna, dużo młodsza od niego Ania, którą kochał i która była dla niego wszystkim. Było to znakomite, kochające się małżeństwo. Ania zapewniła mu spokój i troszczyła się o niego. Zawsze, kiedy się spotykaliśmy, tyle mieliśmy sobie do powiedzenia. Łączyły nas wspomnienia z czasów młodości, które nie były takie złe, jak się dzisiaj opowiada, a poziom przedstawień był dużo wyższy niż dzisiaj. Poza tym żyły wielkie autorytety, na których się wzorowaliśmy. Nie mogę wprost uwierzyć, że już go nie ma wśród nas. Ale cóż? Takie jest życie. Wszyscy kiedyś odejdziemy z tego świata. Żegnaj, Mieciu, i do zobaczenia.Gdybyś mi mógł powiedzieć jak tam jest, byłbym Ci bardzo wdzięczny.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji