Artykuły

Kalendarz przedwojennego chłopca

Śnieg spadł w maju i trzeba było odwołać defiladę trzeciomajową. Był to kataklizm zwiastujący jakieś nadzwyczajne klęski. W niewiele dni potem umarł Józef Piłsudski. Dla mnie było to czymś niewyobrażalnym. Do szkoły z własnej inicjatywy przyszedłem z żałobną opaską - pisze Andrzej Łapicki swoim felietonie "Kalendarz przedwojennego chłopca" w miesięczniku Teatr.

W dniu pogrzebu krążyłem niecierpliwie po Nowym Zjeździe, pragnąc przebić się niepostrzeżenie przez kordon policji w stronę Krakowskiego, którędy miała iść trumna z katedry. Dwa dni wcześniej, wieczorem, uwieszony u płotu widziałem w świetle pochodni przykrytą biało-czerwoną flagą, a raczej chyba czerwoną z orłem i białym wężykiem wokół, płynącą ponad głowami do katedry trumnę. Kolejka chętnych pożegnać Dziadka ciągnęła się od Pragi, przez most Kierbedzia, Nowy Zjazd, plac Zamkowy, do św. Jana przez dwie doby.

Dziś na Zjeździe stali już żołnierze, wyczekując na ostatnią defiladę. Wśród nich wielkimi futrzanymi czapami wyróżniała się kompania honorowa króla Rumunii Karola.

Kręciłem się wśród żołnierzy, a to przynosząc im papierosy, a to słuchając ich rozmówek. Co chwila któryś meldował się oficerom, prosząc o pozwolenie odejścia. Wytworny oficer w białych rękawiczkach paląc papierosa, podzielił się z kolegą spostrzeżeniem - "To po tej wczorajszej kiełbasie tak wojsko sra".

Rozległy się dzwony, kordon pękł i znowu znalazłem się uwieszony u płotu, koło małego żydowskiego sklepiku "Iskra i Karmański". Wpatrzony w wylot placu Zamkowego znowu widziałem tylko głowy w różnych cudzoziemskich czapkach, konie w żałobnych czaprakach, lawetę z trumną, tyle że w drugą stronę - z prawej w lewo - na Pole Mokotowskie. Dzwony dzwoniły, tłum szlochał, żegnał się - i tak ostatni raz widziałem Dziadka. Czułem, że już nie będzie tak jak przedtem i to samo czuli ludzie, obojętnie, czy go kochali, jak ja, czy nienawidzili, jak jakiś student, którego z tłumu wywlokło dwóch rosłych policjantów, a on wyrywał się i krzyczał coś bluźnierczego.

Mieszał mi się w głowie Słowacki ("Na sprowadzenie prochów Napoleona") z Tuwimem ("Pogrzeb Słowackiego"). To Marszałek powiedział, aby położyć go na Wawelu - bo królom był równy, czy jak chcą niektórzy - by królom był równy. Mieszają mi się te wiersze w głowie pewno teraz, bo wątpię bym wtedy, w wieku jedenastu lat, miał tak wartościowe skojarzenia.

Dziś mam jeszcze jedno skojarzenie. Bluźniercze. Kiedy umarł Stalin, podobny dreszcz przeszedł wszystkich. Pewno, że było to wyzwolenie, pewnie, że można było wziąć głęboki oddech - ale widziałem też ludzi płaczących, którzy szli w śnieżny wieczór przed trybuną w Alejach Jerozolimskich, koło gmachu KC (dziś giełdy), gdzie zamiast przed trumną mogli się wypłakać przed Cyrankiewiczem.

Bierut był w Moskwie. Ten sam dreszcz, powodowany lękiem przed nieznanym. Tą samą grozą wiało z oświetlonego pochodniami Belwederu jak z ponurego Kremla. Choć wtedy był głęboki żal, a tu dziwna gorzka radość - metafizyka w jakiś sposób łączyła oba te odejścia. Kończyła się epoka, odchodził naprawdę romantyczny i szlachetny wiek XIX - kończyła się epoka, odchodził pozornie czas samodzierżców. Tu żegnaliśmy Chrobrego - tam Groźnego. Przypomniałem sobie siebie recytującego: to nieprawda, że Ciebie już nie ma, to nieprawda, że jesteś już w grobie, kiedy płacze cała polska ziemia, cała polska ziemia w żałobie.

Ciekawe, że Stalina z grobu wywalił KC, a Marszałka nie wpuścił do grobów królewskich kardynał Sapieha.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji