Artykuły

Notatka T-RO/03/2007

Rzecz jest sprzed roku, ale warta odnotowania. Delegaci ZASP-u na ostatnim walnym zjeździe powołali Komisję do spraw utworzenia Sekcji Aktorów Teatrów Alternatywnych. Szkoda, że nie ma żadnych informacji na temat celów istnienia takiego kolegialnego organu. Intrygujący jest sens decyzji o związkowym podziale na aktorów teatrów dramatycznych i alternatywnych. Za to na pewno interesujący jest skład komisji: Zofia Czerwińska, Emilia Krakowska, Agnieszka Niezgoda, Ryszard Faron, Włodzimierz Kaczkowski, Marek Chodaczyński. Cieszy obecność zasłużonych działaczek - pisze Ryszard Ostapski w miesięczniku Teatr.

Jacek Cieślak rozmawiał z Krystyną Jandą przed premierą "Szczęśliwych dni". "- Chyba powinna pani zmienić nazwę teatru z Polonia na Pozytywny. - Może mógłby się tak nazywać. Nie mogę znieść destrukcyjnego i negatywnego myślenia. Oczywiście nie stworzyłam teatru, żeby nieść dobro i głosić miłość. Gdybym miała taki cel - zbudowałabym kościół. - A byłaby pani w stanie zagrać w pozytywnej tonacji przeniknięte obsesją samobójstwa teksty Sary Kane? - Mogłabym, tylko po co?" ("Rzeczpospolita" nr 7/2007). Tyle w kwestii najlepszych pod słońcem recenzenckich pomysłów inscenizacyjnych.

Rzecz jest sprzed roku, ale warta odnotowania. Delegaci ZASP-u na ostatnim walnym zjeździe powołali Komisję do spraw utworzenia Sekcji Aktorów Teatrów Alternatywnych. Szkoda, że nie ma żadnych informacji na temat celów istnienia takiego kolegialnego organu. Intrygujący jest sens decyzji o związkowym podziale na aktorów teatrów dramatycznych i alternatywnych. Za to na pewno interesujący jest skład komisji: Zofia Czerwińska, Emilia Krakowska, Agnieszka Niezgoda, Ryszard Faron, Włodzimierz Kaczkowski, Marek Chodaczyński. Cieszy obecność zasłużonych działaczek.

Przyjemnie jest śledzić nitki wrażliwości, jakie niespodziewanie łączą polskich twórców. Grzegorz Jarzyna wyreżyserował "Medeę" w wiedeńskim Burgtheater (premiera 30 grudnia 2006 roku). "Zależało mi, żeby wiedeńska Medea była współczesną emanacją mitu - mówił reżyser dziennikarzowi "Rzeczpospolitej". - Chciałem pokazać, jak objawia się on w naszych czasach. W spektaklu Medea jest Gruzinką i wraca do Wiednia z Jazonem mającym niemieckie korzenie. Kolejne sceny są zapisem rozpadu małżeństwa, zdrady, zazdrości i zbrodni". W czerwcu 2006 roku w gdańskim Teatrze Wybrzeże miała odbyć się premiera "Medei" w reżyserii Mai Kleczewskiej. W komunikacie o próbach przedstawienia informowano: "Tytułową rolę zagra gruzińska aktorka Nata Murvanadze. Kleczewska odbyła w ostatnich dniach podróż do Gruzji, na terenie której leżała starożytna kraina Kolchida (dzisiejsza Kalchetia) - ojczyzna mitycznej czarodziejki Medei. Próby do spektaklu rozpoczną się w maju - po powrocie reżyserki z hinduskiego aszramu, gdzie w tej chwili przebywa".

Zdaje się, że na pohybel recenzentom Jerzy Jarocki wsadził w usta Lenina filozofujący monolog w inscenizacji "Miłości na Krymie" Mrożka. Janusz R. Kowalczyk początek niepochlebnej recenzji zbudował na efektownym bon mocie: "Wyimki z dzieł wiecznie żywego Lenina nie obroniły widowiska Jerzego Jarockiego, który z niepojętych przyczyn dodał do nich jeszcze tekst sztuki Sławomira Mrożka". ("Rzeczpospolita" nr 16/2007). Nie lepiej poradził sobie Jacek Wakar w projektowanym z zadęciem artykule (na co wskazuje choćby tytuł: "Ocaleni z apokalipsy"): "Aż wreszcie w trzecim akcie, z którym dotychczasowi inscenizatorzy Miłości na Krymie nie mogli sobie dać rady, zostaje zaledwie kanwa fabularna, moment dziejów, zarys scenicznej sytuacji. Tylko tyle, bo resztę reżyser napisał na nowo. Lecz choć to zrobił, stworzył całość do końca spójną i jednorodną. Dopisane zdania, włącznie z fragmentami dzieł Lenina, nie zgrzytają w uszach. Tak może dopełniać się na scenie ważny tekst w rozumiejącej autora i jego spojrzenie na świat inscenizacji". ("Dziennik" nr 22/2007). Szkoda tylko, że recenzent nic nie rozumie. Brak przygotowania Kowalczyka nie zaskakuje. Za to aż dziw, że taki błąd popełnił recenzent "Dziennika", w którym obszernie dyskutowano nową książkę Slavoja Ziżka. Gorzej, że Wakar już w pierwszym zdaniu popełnił prawdziwego byka: "Tak mogłaby wyglądać prapremiera Miłości na Krymie, gdyby ją w 1992 roku Jarocki wyreżyserował". Tak pewnie mogłaby wyglądać prapremiera (choć to wielce kontrowersyjna teza), jeśli Mrożek byłby wcześniej sztukę napisał i opublikował, bowiem ukończył ją w 1993 roku.

W artykule "Manifest nienawiści: młody jebie starego" Iza Natasza Czapska ujawniła "trzęsienie ziemi" wewnątrz Teatru Powszechnego w Warszawie. Wszystko zaczęło się od "regulaminu pracy w Powszechnym" autorstwa Roberta Bolesty. Obie strony używają mocnych argumentów. Krzysztof Rudziński, który sam w kwietniu 2006 roku powołał obecnego kierownika artystycznego Remigiusza Brzyka, teraz wskazuje jego błędy. Nowy dyrektor artystyczny zdecydował o ograniczeniu widowni o sto czterdzieści miejsc, zmienił nazwę sceny Garaż Poffszechny na Trzecią Scenę, zmienił plakaty. "Powodem konfliktu i pogłębiającej się zapaści w Powszechnym jest nie tylko obraźliwy manifest Bolesty, ale przede wszystkim finanse. Teatr ma obecnie 900 tys. zł strat. Część z nich to, jak wylicza Rudziński, koszty związane ze zmianami wprowadzonymi przez Remigiusza Brzyka". ("Życie Warszawy" nr 24/2007). Dziwne, bo to przecież dyrektor naczelny ma głos decydujący i ostateczny we wszystkich sprawach, a przede wszystkim finansowych, dotyczących instytucji. Rudziński tłumaczy jeszcze, że to on zaplanował większość premier tego sezonu: "[Brzyk] chwali się w mediach, że Piotr Cieplak wystawi u niego Wesele. A Cieplak pracował już tutaj, kiedy Brzyk przyszedł do tego teatru. Podobnie z Anną Augustynowicz - jest taki dumny z jej Miarki za miarkę. Tyle że to ja już dwa lata temu ustaliłem z panią Anią, że zrobi to przedstawienie, kiedy wywiąże się z innych zobowiązań". Więc kto w końcu odpowiada za stratę finansową Powszechnego?

Ilona Truszyńska w "Dzienniku Bałtyckim" opisuje dzień z życia aktora biorącego udział w castingach - w tym przypadku w castingu prowadzonym przez reżysera i choreografa Jarosława Stańka do musicalu "Fame" w Teatrze Muzycznym w Gdyni, w którym brali udział zawodowi aktorzy i amatorzy. "Ćwiczymy na korytarzu. Przerwa ciągnie się w nieskończoność. Wreszcie Staniek wychyla się z sali baletowej i zaprasza do środka. Tym razem dzieli nas na cztery grupy. Tańczymy układ, po tym jeszcze chwila na improwizację i koniec. Stajemy w grupie. Staniek wybiera osoby, które mają zostać. Wśród nich większość to ci teatralni, ale jest i kilka osób nieteatralnych. Reszta słyszy magiczne słowa: To, że teraz was nie wybraliśmy, nie znaczy, że do was nie zadzwonimy*. Szkoda tylko, że nie poprosili o numery telefonów". ("Dziennik Bałtycki" nr 9/2007).

Ryszard Ostapski - niezależny teatrolog, mieszka w Warszawie.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji